PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

Jaki prezydent, taki projekt

Możemy w różny sposób tłumaczyć przyczyny, dla których przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk przygotował tak skrajnie łagodny wobec Rosji projekt wniosków szczytu unijnego.

Możemy w różny sposób tłumaczyć przyczyny, dla których przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk przygotował tak skrajnie łagodny wobec Rosji projekt wniosków szczytu unijnego. Niezależnie od tego, jaką wersję przyjmiemy, zaistniała sytuacja, w której były premier spotkał się z miażdżącą krytyką na forum Unii Europejskiej, dowodzi, że wybór Tuska na szefa RE nie służy interesom Polski.
 
Niezwykle lakoniczny, trzystronicowy projekt wniosków przygotowany na szczyt UE przez nowo wybranego przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska wzbudził zrozumiałą krytykę. Szczególnie ostre sformułowania padały wobec dwóch ogólnikowych akapitów poświęconych Ukrainie, w których uchylono się od wskazania na Rosję jako agresora. Rosyjska agresja ma zaś w całej sprawie fundamentalne znaczenie. Dla każdego obiektywnego obserwatora wydarzeń na Wschodzie nie tylko nieadekwatność, ale przede wszystkim szkodliwość ujęcia sytuacji na Ukrainie w dokumencie sygnowanym przez Tuska jest oczywista. Nieadekwatność bywa czasem politycznie usprawiedliwiona, szkodliwość natomiast – nigdy. Mistrz dyplomacji – książę Talleyrand – powiedziałby „To gorsze niż zbrodnia, to błąd”. Warto więc zastanowić się nad tym, co kierowało byłym premierem Polski przy przygotowywaniu tak kompromitującego dokumentu.

Wersja pierwsza

Doszukiwanie się głębi tam, gdzie jest pustka, wiedzie na manowce, Dlatego skłaniam się ku wyjaśnieniu, że niezwykła łagodność i skrótowość omawianego tu dokumentu wynikała z poziomu intelektualnego Donalda Tuska, jakości jego rozpoznania sytuacji politycznej, a także celu politycznego, który mu przyświeca.

Tym ostatnim jest przede wszystkim pozostanie na drugą kadencję przewodniczącym Rady Europejskiej. Doświadczenia, które Tusk wyniósł z Polski, sugerowały mu zaś, że tym większe będą jego szanse na reelekcję, im mniej wyraziste stanowisko polityczne będzie zajmował. Z polskiej szkoły uprawiania polityki pod szyldem PO Tusk wyniósł przekonanie, że każda zdecydowana akcja powoduje reakcję, czyli przysparza wrogów. Brak poglądów i wyrazistej linii postępowania owocuje zaś brakiem kontrowersji, a w efekcie szerokim poparciem różnych sił politycznych.

Zapewne ku zdumieniu Tuska okazało się, że unijna scena polityczna nie działa w ten sposób, a poczynania, które w Polsce przynosiły korzyści, tutaj okazują się kontrskuteczne. Dokument spotkał się z radykalną krytyką polityków państw bałtyckich, Wielkiej Brytanii, Szwecji i Holandii. Plotka głosi, że podobno również i Polski, w co z jednej strony trudno uwierzyć, z drugiej jednak należy pamiętać o szczególnych relacjach Tuska z urzędującym szefem MSZ Grzegorzem Schetyną, który wcale nie musi kierować się wolą oszczędzania swojego byłego politycznego przyjaciela.

Wersja druga

Niewątpliwie korzystne dla Rosji stanowisko zajęte w projekcie konkluzji szczytu UE przygotowanym przez przewodniczącego Rady Europejskiej można wyjaśnić także w inny sposób. W ramach operacji rozdzielenia wizyt prezydenta i premiera RP w Smoleńsku w 2010 r. Donald Tusk kontaktował się telefonicznie z ówczesnym premierem Rosji Władimirem Putinem. Treści tych rozmów nie znamy, a były one ponad wszelką wątpliwość nagrywane przez Rosjan. W odniesieniu do innej wymiany zdań między tymi samymi osobami potwierdził to niedawno Siergiej Ławrow, który przy okazji skandalu związanego z wywiadem Radosława Sikorskiego dla „Politico” oświadczył, że Rosja jest gotowa ujawnić treść rozmów między polskim a rosyjskim przywódcą.

Znając realia śledztwa smoleńskiego, wolno domniemywać, że owa treść może być kompromitująca dla Tuska, a tym samym Rosjanie mogą używać tych nagrań do politycznego szantażowania przewodniczącego RE.

Nie wydaje mi się, by ten scenariusz był najbardziej prawdopodobny, jednak nie możemy go wykluczyć.

Wersja trzecia

Jest wreszcie i trzecie ujęcie, w którym Tusk, pisząc swój projekt w sposób skrajnie bezbarwny, próbował rozpoznać intencje niemieckie. (Wszak to od poparcia RFN zależeć będzie jego druga kadencja). Niemcy zaś są podzielone co do polityki, jaką Berlin powinien prowadzić względem Moskwy.

Istnieją rozbieżności – rzeczywiste czy też taktyczne – między kanclerz Angelą Merkel, zwolenniczką relatywnie ostrzejszych kroków, a ministrem spraw zagranicznych Niemiec Frankiem-Walterem Steinmeierem. Byłoby zatem „dzieło” szefa RE formą oczekiwania na sprecyzowanie przez Berlin niemieckiego oglądu sytuacji na Ukrainie – z punktu wyjścia zakreślonego przez Tuska można bowiem pójść w obie strony. Naturalną interpretacją projektu jest odczytanie go jako dokumentu będącego wysłanym do Putina sygnałem możliwości złagodzenia stanowiska UE, o którym przecież wiadomo, że w kwestiach rosyjskich formułowane jest zasadniczo przez RFN. Być może tak właśnie traktował to Tusk – jako rodzaj sondy wysłanej na Kreml przyciśnięty przez energetyczny sojusz USA i Saudów. Zawarta w niej informacja brzmi: „Nadal istnieje opcja porozumienia; Berlin nie chce go otwarcie firmować, póki Moskwa nie wykaże dobrej woli, dlatego sygnał wysyłany jest przez Brukselę”. Prawdziwość tej interpretacji jest wszakże wysoce wątpliwa, opisuje ona bowiem dość złożoną grę polityczną, do której ani Tusk, ani jego otoczenie, które zabrał ze sobą z Polski, nie są raczej zdolni z powodów intelektualnych. Niemcy zaś zapewne mają lepsze rozeznanie sytuacji w UE i takiej fuszerki by nie puścili.

Wnioski dla Polski

Widać wyraźnie, że dziś niemożliwe jest podtrzymywanie tezy, iż wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej był sukcesem Polski. Wszak deklaratywnie stanowisko Rzeczypospolitej jest zdecydowanie proukraińskie. Jeżeli zwolennicy wspomnianej tezy twierdzą, że Tusk nie może oficjalnie wspierać naszej linii ze względu na sprawowaną funkcję unijną, to sami popadają w sprzeczność. Albo jego sukces jest naszym sukcesem, gdyż może realnie służyć Polsce, albo nie może jej służyć i wtedy nie jest to nasz sukces.

Zaistniała sytuacja pokazała zresztą, że problem nie leży tylko w ograniczeniach wynikających z unijnego układu sił, wpływającego na przewodniczącego RE. Skala bezbarwności dokumentu przygotowanego przez Tuska daleko przekraczała bezpośrednią potrzebę zachowania unijnej poprawności politycznej. Dowodzi tego niezbicie skuteczna reakcja państw członkowskich, które wymusiły na przewodniczącym RE zaostrzenie wymowy projektu. Widać zatem, że zajęcie twardszego stanowiska nie tylko było możliwe, ale było nawet niezbędne. Tusk nie tylko nie stworzył okazji do politycznego uderzenia w Rosję, ale wręcz jej nie podjął, kiedy sama się narzucała. Nie tylko nie zaprosił prezydenta Ukrainy na szczyt UE, ale zbył jego starania o takie zaproszenie, mimo że Europejska Partia Ludowa, do której w Parlamencie Europejskim należy PO, zaprosiła Petra Poroszenkę na swoje spotkanie poprzedzające unijny szczyt. W tej sytuacji przywódca Ukrainy w ogóle zrezygnował z wizyty w Brukseli.

Z perspektywy stosunków polsko‑ukraińskich ta fatalna sytuacja została na szczęście częściowo załagodzona wizytą Poroszenki w Warszawie, acz o jej realnych efektach trudno coś ostatecznie wnosić jedynie z doniesień medialnych.

Niezależnie od tego, jak będziemy tłumaczyli zachowanie byłego polskiego premiera, pozostaje faktem, że zajął on stanowisko kompromitujące. Nie uczynił tego na szczęście w imieniu Polski, ale przecież nie jest tak, że nie wpłynął na obraz Rzeczypospolitej w oczach Ukraińców, Bałtów, Brytyjczyków, Skandynawów i Holendrów. Wszak partia, z której się wywodzi Donald Tusk, nadal rządzi Polską, a jej obecna premier w chwili szczerości nakreśliła słynną strategię „kobiety chroniącej się z dziećmi w domu”. Projekt konkluzji szczytu UE autorstwa Donalda Tuska potwierdza trwałość i realność tej linii.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Przemysław Żurawski vel Grajewski