Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Wstyd i hańba ministra Siemoniaka

Zgoda na honorową asystę Wojska Polskiego dla zmarłego mordercy sądowego Wacława Krzyżanowskiego pokazała, jak skomunizowane jest wciąż dowództwo polskiej armii.

Zgoda na honorową asystę Wojska Polskiego dla zmarłego mordercy sądowego Wacława Krzyżanowskiego pokazała, jak skomunizowane jest wciąż dowództwo polskiej armii. Skoro szef Ministerstwa Obrony Narodowej nad tym nie panuje, powinien odejść.

Jak wojsko tłumaczyło zgodę na honory podczas pogrzebu płk. Krzyżanowskiego, oprawcy Danuty Siedzikówny „Inki”? „Był żołnierzem Ludowego Wojska Polskiego, uczestniczył w bitwie pod Lenino” – wyjaśniał kpt. Zbigniew Izraelski z 8. Koszalińskiego Pułku Przeciwlotniczego.
Kto był wnioskodawcą? Związek Żołnierzy Wojska Polskiego z Koszalina. Wniosek o asystę wpłynął do Garnizonu Koszalin w dniu pogrzebu Krzyżanowskiego i została ona od ręki przyznana.

– Nie wiedzieliśmy, że jest to prokurator Krzyżanowski – tłumaczył się kapitan Izraelski. Czyli wojsko nie wiedziało, że emerytowany płk Wacław Krzyżanowski to… emerytowany płk Wacław Krzyżanowski, który odpowiada za śmierć „Inki”. Czy założono, że w Koszalinie mieszka dwóch emerytowanych pułkowników o tych samych personaliach? Formalnie zresztą ten morderca sądowy prokuratorem nie był.
Podobno wcześniej wojsko też było wysyłane na pogrzeby pułkowników z KBW i innych utrwalaczy „ludowej” władzy. Wnioski składał ten sam, co w wypadku Krzyżanowskiego, Związek Żołnierzy WP, skupiający wielu komunistycznych wojskowych. To taki odpowiednik warszawskiego Klubu Generałów, tylko w skali lokalnej.

Pogrzebu z honorami mogło nie być...

„Wstyd. Zażądałem wyjaśnień od dowódcy Garnizonu Koszalin, który podjął taką decyzję” – napisał na Twitterze minister obrony Tomasz Siemoniak. I w trybie natychmiastowym odwołał ze stanowisk dowódcę oraz komendanta garnizonu Koszalin.

Obaj mają zostać przeniesieni do rezerwy kadrowej. Dowódcą garnizonu Koszalin był dowódca 8. Koszalińskiego Pułku Przeciwlotniczego, a komendantem tego garnizonu – oficer prasowy pułku. Co kryje się pod pojęciem „rezerwa kadrowa”? Panowie będą nadal pobierali pieniądze, tylko trochę mniejsze.

Ale na tych lokalnych czystkach nie powinno się skończyć. Bo tak jak „Inka” Siedzikówna nie jest bohaterką lokalną, tylko ogólnopolską, tak samo zbrodnicza działalność Wacława Krzyżanowskiego nie jest problemem tylko Koszalina. Dlatego decyzja o honorach wojskowych dla tego mordercy sądowego to wstyd i hańba wojskowych nie tylko w Koszalinie, ale również, a może przede wszystkim, w Warszawie. Za tę hańbę (nieważne, czy o sprawie wiedział, czy nie) politycznie odpowiada szef MON u.

Na tym nie koniec. Gdyby nie zaniechania Tomasza Siemoniaka, honorów dla Krzyżanowskiego mogło nie być. Mogło ich nie być także dla wielu innych komunistycznych dygnitarzy i zbrodniarzy, z Wojciechem Jaruzelskim na czele. Bo rok temu minister zapowiedział zmiany systemowe. Miał wprowadzić przepisy uniemożliwiające asystę wojskową dla tych, którzy działali na szkodę Polski i Polaków. Nie wprowadził. Bo Tomasz Siemoniak woli utrzymywać kontakty z klubem komunistycznych generałów, w którym jest wielu członków WRON u. Woli uczestniczyć w pogrzebie wspomnianego oberzbrodniarza komunistycznego, przywódcy junty wojskowej Wojciecha Jaruzelskiego. Przecież przy tym pochówku też była kompania reprezentacyjna WP. Dlatego minister powinien podać się do dymisji.

„Młody, bez przygotowania”

„W dniu 10 października 2014 r. odszedł od nas na zawsze nasz Kochany, Wspaniały Tatuś, Teść, Dziadek i Pradziadek płk WP w st. spoczynku, prawnik Wacław Krzyżanowski, weteran II wojny światowej, Sybirak, inwalida wojenny” – można było przeczytać nekrolog w „Głosie Koszalińskim”. Bo Krzyżanowski służbę wojskową rozpoczął w 1943 r. w Dżambule (Kazachstan), należał do dywizji kościuszkowskiej, w ramach której brał udział w bitwie pod Lenino. Potem ten zesłaniec syberyjski stanął po stronie swoich czerwonych prześladowców. To taki Jaruzelski w mikroskali.

Rentę inwalidzką Krzyżanowski załatwił sobie w 2000 r., po odebraniu mu uprawnień kombatanckich. Jako schorzenia podał: psychoorganiczne otępienie, nadciśnienie tętnicze, miażdżycę, zespół stresu pourazowego. Początkowo ZUS odmówił mu renty, ale pułkownik wygrał w sądzie II instancji.

Ten „inwalida wojenny” to pierwszy stalinowski „prokurator”, któremu wymiar sprawiedliwości III RP – w 1993 r. – zarzucił mord sądowy. 3 sierpnia 1946 r. dla „Inki”, sanitariuszki antykomunistycznego oddziału mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, zażądał kary śmierci. Krzyżanowski zarzucił Danucie Siedzikównie działanie w „bandzie Łupaszki”, nielegalne posiadanie broni i wydanie rozkazu zastrzelenia dwóch wziętych do niewoli funkcjonariuszy UB. Tego ostatniego czynu nie udowodnił jej nawet podległy bezpiece „sąd” i nie potwierdziło dwóch z pięciu zeznających „dobrowolnie” w sprawie milicjantów, którym żołnierze „Łupaszki” darowali życie. Jeden z nich przyznał, że „Inka” opatrzyła go, gdy został ranny w walce z żołnierzami V Wileńskiej Brygady AK. Taki z Siedzikówny był „bandyta”.

W śledztwie w gdańskim WUBP zwyrodnialcy bili ją i poniżali. Rozbierali do naga, a do jej celi wpuszczali żony ubeków, którzy zginęli w akcjach przeciwko oddziałom Szendzielarza. Krzyżanowski tłumaczył się typowo: „Byłem młody. Wcześniej nie brałem udziału w żadnej sprawie sądowej. Zostałem skierowany na proces przypadkowo, bez przeszkolenia i przygotowania”. Faktycznie – nawet w świetle komunistycznej sprawiedliwości (czytaj: bezprawia) Krzyżanowski nie mógł występować przed sądem. Nie był prokuratorem, bo nie ukończył (a nawet nie zaczął) studiów prawniczych i rzecz jasna nie zrobił także aplikacji. Ale kto by się w 1946 r. takim drobiazgiem przejmował? Dla komunistycznych pryncypałów ważne były inne jego kwalifikacje. Pełna dyspozycyjność i zaliczenie szkoły oficerów bezpieczeństwa w Łodzi.

Jeszcze dwie sprawy

Ale odnośnie do braku doświadczenia w występowaniu przed sądem w sprawach politycznych Krzyżanowski kłamał. 3 sierpnia 1946 r., dwie godziny przed sprawą „Inki”, oskarżał 19-letniego Hansa Baumana, gdańskiego Niemca, którego rodzina przymierała głodem. Pewnego czerwcowego dnia 1945 r. znalazł on w lesie karabin z kilkoma nabojami, upolował dzięki niemu sarnę, po czym broń zakopał. Zdobycznym mięsem Bauman podzielił się z mieszkającymi w jego domu Polakami. Wpadł wskutek donosu. Po śledztwie, prowadzonym przez funkcjonariuszy PUBP w Miastku, Krzyżanowski oskarżył Baumana o nielegalne posiadanie broni i prowadzenie działalności wywrotowej, mającej na celu oderwanie Gdańska od Polski. Żądając dla niego kary śmierci, stalinowski „prokurator” twierdził, że oskarżony jest „wrogo ustosunkowany do państwa polskiego, spodziewał się wojny i niewątpliwie miał zamiar użyć karabinu w stosownej chwili przeciwko państwu polskiemu”. Z odnalezionych akt jednoznacznie wynikało, że Krzyżanowski samodzielnie przeprowadził śledztwo i sformułował akt oskarżenia. Bauman został rozstrzelany 9 sierpnia 1946 r. To druga zbrodnia sądowa w karierze „prokuratora”.

Tego samego dnia – 3 sierpnia 1946 r. – Krzyżanowski wnioskował o jeszcze jedną karę śmierci – dla 16-letniego Benedykta Wyszeckiego z Gdańska, u którego znaleziono w piwnicy kilka karabinów i amunicję (karabiny były bez zamków i zardzewiałe; chłopak przyznał się, że zbierał je na polach, by bawić się w wojsko). Podżegany przez Krzyżanowskiego komunistyczny „sąd” uznał, że Wyszecki dopuścił się przestępstwa z lekkomyślności, ale okazał się łaskawy, skazując go „tylko” na siedem lat więzienia. W przeciwnym wypadku Krzyżanowski miałby na sumieniu kolejną niepełnoletnią osobę.

Charakter przestępczy
A jak wyglądało ściganie Krzyżanowskiego po 1989 r.? Sąd III RP z siedzibą w Poznaniu stwierdził, że nie można jednoznacznie ustalić, jaką rolę odegrał on w procesach stalinizmu, i uniewinnił mordercę.

Krzyżanowski tłumaczył się, że „stalinowski system prawny miał charakter przestępczy”. Ale już on – funkcjonariusz tego systemu – przestępcą oczywiście nie był.

W PRL u ten „inwalida wojenny” otrzymał za swoją służalczość wiele odznaczeń i nagród. Czym tak zasłużył się komunistom? „Prokuratorem” w Gdańsku był do 1950 r. W wojskowym wymiarze sprawiedliwości (czytaj: bezprawia) pracował potem na Śląsku i na Pomorzu, w 1976 r. zwolniony do rezerwy w stopniu pułkownika.

Historyk Piotr Szubarczyk przypomniał związaną z Krzyżanowskim historię sprzed czterech lat: „Do Koszalina przyjechała delegacja władz białoruskich, wręczając mu medal za zasługi wojenne. Ludzie Łukaszenki oświadczyli, że pamiętają o swoich kombatantach, nawet jeśli ci żyją poza granicami kraju. Krzyżanowski medal przyjął. Warto pamiętać, że jedno ze świąt państwowych Białorusi przypada 17 września, w rocznicę wyzwolenia od »jaśniepanów polskich«”.

Płk Wacław Krzyżanowski, morderca sądowy, dożył pięknego wieku 91 lat, a po śmierci miał piękny pogrzeb z kompanią reprezentacyjną Wojska Polskiego.

Danuta Siedzikówna „Inka” nie skończyła 18 lat. 28 sierpnia 1946 r. o godz. 6.15 w piwnicy gdańskiego więzienia przy ul. Kurkowej została rozstrzelana razem z Feliksem Selmanowiczem „Zagończykiem”. Ginęli z okrzykiem: „Niech żyje Polska”. Ich nie tylko kompania reprezentacyjna, ale też nikt inny nie odprowadzał. Komunistyczni bandyci zrzucili bohaterów do bezimiennych dołów, w których ich ciała leżały przez dziesięciolecia. Dziś na cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku ekipa naukowców prof. Krzysztofa Szwagrzyka najprawdopodobniej odnalazła złożone obok siebie w jamie grobowej szczątki „Inki” i „Zagończyka” – żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK. Ich czaszki noszą ślady katyńskiego strzału w potylicę.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Tadeusz Płużański