Ponad 3 mln zł dla prezesa Orlenu Jacka Krawca. 13,5 mln dla całego zarządu Polskiej Grupy Energetycznej. 5,2 mln dla kierownictwa PGNiG. To tylko kilka liczb pokazujących, jak sitwa spod znaku PO–PSL doi państwowe spółki. Do tego dochodzą instytucje państwowe, które od szczebla samorządowego aż po ministerialny obsadzane są działaczami partyjnymi - ujawnia „Gazeta Polska”.
Po taśmach prawdy chyba nikt rozsądny nie może mieć wątpliwości co do tego, jak wygląda wyznaczanie władz w spółkach należących do skarbu państwa. Paweł Graś, były rzecznik rządu i prawa ręka premiera, tak przechwalał się w rozmowie z Jackiem Krawcem, szefem PKN Orlen:
– Donald po to wsadził tam na chwilę (Krzysztofa – przyp. red) Kiliana, żeby tam wziął odprawę.
Tą jedną decyzją premier podarował koledze i jego kolegom z zarządu Polskiej Grupy Energetycznej 6,9 mln zł…
Podobnych sytuacji na większą i mniejszą skalę jest w Polsce tysiące.
Ogromna kasa w państwowych gigantach
Rady nadzorcze, zarządy i stanowiska stanowią dziś polityczny łup. –
Wszyscy w Polsce wiedzą, że olbrzymia część stanowisk w spółkach skarbu państwa jest obsadzana z klucza partyjnego. To dzisiaj absolutny standard – podkreśla Przemysław Wipler, polityk Kongresu Nowej Prawicy. Podobnie uważa poseł Maks Kraczkowski z PiS, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Skarbu Państwa.
– Dziś to właśnie ludzie zatrudniani w państwowych gigantach decydują o tym, jak wykorzystywane są publiczne pieniądze. Które media dostaną reklamę, a które mają być skazane na biedowanie – mówi „Gazecie Polskiej” Maks Kraczkowski.
Dlatego też funkcje w najważniejszych spółkach przypadają zdeklarowanym funkcjonariuszom partyjnym.
Postawę
Jacka Krawca, który na taśmach prawdy wściekał się na innego prezesa państwowej spółki reklamującego się w prawicowym piśmie, łatwiej zrozumieć po uzmysłowieniu sobie, że dzięki swojemu stanowisku
zarabia on ponad 3 mln zł rocznie. Jego zastępca Sławomir Jędrzejczyk zarobił niewiele mniej, bo
2,7 mln zł. Rocznie zarząd największej polskiej spółki kosztuje nas ponad 10 mln zł. To jednak nie rekord, bo w ubiegłym roku zarząd i rada nadzorcza PGE podzieliły między siebie aż 13,56 mln zł.
Na same odprawy dla czteroosobowego zarządu, z Krzysztofem Kilianem na czele, poszło 6,9 mln zł. Pozostała kwota to „normalne” wynagrodzenie kierownictwa (w 2012 r. było to 7,5 mln zł).
Podobnie sprawa wygląda w PGNiG, którego funkcjonowanie przedstawił na taśmach Andrzej Parafianowicz.
– Zapisy umowy oraz szczegóły dotyczące wysokości wynagrodzenia członków zarządu PGNiG SA są elementem kontraktu. Każdy tego typu kontrakt ma charakter poufny. Taka zasada obowiązuje także w innych spółkach. Jednocześnie chcemy dodać, że informacje dotyczące wynagrodzenia członków Zarządu PGNiG SA publikowane są zawsze w raporcie rocznym spółki – poinformowała „Gazetę Polską” Dorota Gajewska, rzecznik prasowy spółki. Z raportu rocznego wynika, że
średnia pensja zarządu to ok. 1 mln zł. We władzach nawet dzisiaj znajdziemy wielu byłych polityków. Wiceprezesem zarządu ds. finansowych jest
Jarosław Bauc, były minister finansów w rządzie Jerzego Buzka, a obecnie główny doradca Hanny Zdanowskiej, prezydent Łodzi z PO. W radzie nadzorczej spółki zasiada z kolei
Bogusław Nadolnik, należący do PSL wieloletni wiceprezes Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, który pojawiał się na łamach „GP” przy okazji
opisywanej afery dotyczącej branży utylizacyjnej. Odszedł on z agencji w niesławie po słynnej kontroli premiera w bastionie PSL. „Gazeta Polska” przypomina, że w raporcie pojawia się w momencie, gdy opisywany jest konkurs na naczelnika jednego z wydziałów, który wygrał jego… szwagier. Później Nadolnik przyznawał nagrody uznaniowe mężowi swojej siostry.
Stajnia Augiasza w PKP
Orlen, PGNiG, PGE to jednak polscy giganci. Spółki te często przyrównywane są do polskich sreber rodowych, dobrze sobie radzą na rynku. To potentaci często w skali międzynarodowej.
Są jednak liczne przykłady spółek, które sobie nie radzą, nie są w dobrej kondycji, a mimo to zarobki ich prezesów idą w miliony złotych. Takim przykładem może być chociażby grupa PKP.
W ostatnich tygodniach Polską wstrząsnął fakt, że odchodząca z PKP SA Maria Wasiak otrzymała ponad pół miliona odprawy. Minister Sławomir Nowak i jego człowiek w PKP Jakub Karnowski, prezes firmy, doprowadzili do perfekcji wyprowadzanie pieniędzy ze spółki.
Sam Karnowski pobiera miesięcznie 59 tys. zł i raz w roku premię (sześciokrotność miesięcznych apanaży). W sumie daje to kwotę ponad miliona złotych rocznie. Niewiele mniej zarabiali wiceprezesi PKP. Do niedawna Maria Wasiak mogła liczyć na 40 tys. zł miesięcznie plus zwyczajowa premia. Jak się przekonaliśmy, odprawa wiceprezesa to nieco ponad 500 tys.
Gdyby w ministry poszedł sam Karnowski, mógłby liczyć nawet na 700 tys. Oczywiście to tylko wierzchołek góry lodowej.
Jak informowały w styczniu 2013 r. związki zawodowe,
w centrali PKP stworzono 21 departamentów (dyrektorzy z pensjami wynoszącymi 6–8-krotność średniej krajowej), powołano siedmiu dyrektorów zarządzających (również 6–8-krotność średniej), stworzono 66 wydziałów i 17 zespołów. Stanowiska te tworzone z myślą o kolegach Nowaka (tzw. bankomatach) często były zupełnie absurdalne. Do historii przeszedł
„dyrektor projektu zarządzania komunikacją wewnętrzną”.
Miliony w „spółkach krzakach”
„Ch…, dupa i kamieni kupa” – tak lakonicznie określił rządowy program Polskie Inwestycje Rozwojowe Bartłomiej Sienkiewicz, szef MSW w rządzie Donalda Tuska. Rzeczywiście premier w 2012 r. zapowiadał wielki program, który miał się stać kołem zamachowym dla polskiej gospodarki.
– 40 mld zł do roku 2015 i ok. 90 mld zł, licząc przez sześć lat, będą służyły inwestycjom, które muszą być inwestycjami opłacalnymi. Jesteśmy na to przygotowani i jutro ta informacja w szczegółach zostanie, jak wspomniałem, przedstawiona – mówił w 2012 r. premier Donald Tusk. Jak się okazuje, program zakończył się totalną klapą.
Za trzy miesiące będziemy mieli rok 2015, a do tej pory udało się sfinansować… jedną inwestycję – budowę platformy wydobywczej na Bałtyku.
Mimo że inwestycje szły jak po grudzie, nie przeszkadzało to pobierać kierownictwu wysokich apanaży. Prezes
Mariusz Grendowicz, według dziennikarzy RMF FM, miał zarabiać
60 tys. zł miesięcznie. We wrześniu szef PIR w tajemniczych okolicznościach (pojawiły się informacje o domniemanym konflikcie pomiędzy nim a nowym składem Ministerstwa Skarbu Państwa) stracił jednak stanowisko. Nie wiadomo, jaką dostał odprawę, bo reguluje to tajna umowa. Niektóre źródła wskazują, że
może chodzić nawet o 720 tys. zł.
Większą kwotę uzyskał były szef Giełdy Papierów Wartościowych
Ludwik Sobolewski. Jak donosił dziennik „Fakt”, szef giełdy
miał otrzymać ponad milion złotych. Przypomnijmy, że odchodził w styczniu 2013 r., gdy wyszło na jaw, że namawiał on giełdowe spółki do zainwestowania w film „Klątwa faraona”, gdzie grała jego życiowa partnerka Anna Szarek.
Nie wiadomo, czy na równie dużą odprawę mógł liczyć
Aleksander Grad, były minister skarbu w pierwszym rządzie Donalda Tuska, z wykształcenia geodeta. Odpowiadał on za budowę pierwszej w Polsce elektrowni jądrowej. Jak na razie nie wiadomo, czy ona w ogóle powstanie, ale już odpowiedzialni za projekt pobierają stosowne wynagrodzenie.
Grad zarabiał 55 tys. zł miesięcznie. W styczniu zrezygnował z posady, na jego miejsce w czerwcu tego roku został powołany Jacek Cichosz. W zarządzie pomagają mu dwie byłe pracownice Ministerstwa Skarbu Państwa: Marzena Piszczek i Angelina Sarota. Grad został wiceprezesem spółki Tauron (gdzie 30 proc. udziałów ma skarb państwa). Jest tam odpowiedzialny za „sprawy korporacji”. Jak ustaliło RMF FM,
zarabia 120 tys. zł miesięcznie.
Więcej w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska”
Źródło: Gazeta Polska
Jacek Liziniewicz