W najlepiej pojętym polskim interesie jest utrzymanie ścisłych relacji z USA. Nie wszystkie elementy polityki Waszyngtonu będą nam się podobać - trzeba je wówczas krytykować i tłumaczyć dlaczego są niekorzystne - ale nie ma alternatywy dla wzmocnienia bezpieczeństwa naszego kraju niż sojusz transatlantycki oraz budowanie własnej siły militarnej tak dużej, jak to tylko możliwe. Słabych nikt nie broni i nieprzyjaciół nikt nie broni.
Do wszystkich informacji dotyczących negocjacji w sprawie Ukrainy trzeba podchodzić ze spokojem. Jesteśmy bowiem w czasie wzmożonego szumu informacyjnego, który zawsze towarzyszy rozległym i wielopoziomowym negocjacjom. Dziś pewne jest jedynie to, iż prawie wszystko jest niepewne. Mimo wszystko z tej kakofonii można wychwycić dźwięki tworzące jakąś w miarę składną melodię. Zatem po kolei.
Wszystkie sygnały wysyłane przez nową administrację dotyczące relacji polsko-amerykańskich są dla nas albo pozytywne, albo niezwykle korzystne. Nie ma mowy o ograniczeniu bezpieczeństwa naszego kraju, nie ma mowy o obniżeniu poziomu zaangażowania USA w Polsce, a sugerowane rozwiązanie dotyczące obecności wojsk europejskich jako sił rozjemczych na Ukrainie - już po zawarciu pokoju - i zwiększenie obecności amerykańskiej na flance wschodniej to oferta bardzo dla nas zachęcająca. Obawiam się jednak, iż Rosjanie z tego powodu właśnie będą ją torpedować i znajdą w tym działaniu sojuszników z zachodniej Europy. Oznaczałaby ona w rzeczywistości przerzucenie amerykańskiej broni na nasze terytorium. Warto w tym kontekście spokojnie podejść do postulatu europejskich sił rozjemczych na Ukrainie. Wobec tej propozycji już rozpętała się histeria. Tymczasem polscy żołnierze od lat biorą udział w misjach wojskowych, niekiedy niezwykle niebezpiecznych, i do tej pory nie wywoływało to jakichś szczególnych emocji. Po drugie - obecność wojsk to też rodzaj władzy. Polskie wojsko będące częścią wielonarodowej misji pokojowej byłoby jednym z czynników ułatwiających udział naszego biznesu w procesie odbudowy. To musi oczywiście wywalczyć polska dyplomacja, ale obecność żołnierzy jest niezwykle silnym czynnikiem wspierającym tę walkę.
Niespełna dwa lata temu prezydent Zełeński wykonał niezwykle niekorzystną dla swojego kraju woltę. Politycznie zdradził Polskę na rzecz mglistej wizji protekcji niemieckiej. Wszedł w nieszczęsne dla kijowskiej polityki koleiny mrzonek o silnym partnerze, zapominając, iż w chwilach próby liczy się przede wszystkim partner lojalny. W Polsce stał się symbolem niewdzięczności tak silnym, iż część negatywnych reakcji na niego wielu Polaków zaczęła przekładać na sprawę pomocy Ukrainie w ogóle. Zełeński fatalnie włączył się w amerykańską kampanię wyborczą, stawiając wszystko na stronę, która okazała się przegrana. I dziś niestety zbiera owoce swojej decyzji.
Warto jednak przypomnieć kluczowy fakt. Latem 2022 roku zaistniało realnie coś, co nazywane jest oknem szansy na kontrofensywę. Rzeczywiście w tamtym czasie załamał się rosyjski front. Poprzerywały się łańcuchy zaopatrzenia i armia Putina znalazła się w bardzo trudnym położeniu. Gdyby ten czas został wykorzystany militarnie, wojna być może potoczyłaby się inaczej. Ale tak się nie stało - administracja Bidena i ci, dziś tak proukraińscy, europejscy przywódcy spowolnili dostawy broni - dając Rosjanom czas na pozbieranie się. Trudno uznać to za nieporozumienie. Po prostu podjęto decyzję, by nie osłabiać Putina. Bezczynnością podano mu - skutecznie - tlen w tej wojnie. Polska była wówczas po zupełnie innej stronie. Biliśmy na alarm, tłumaczyliśmy znaczenie tamtej szansy. Jednak dzisiejsi malowani obrońcy Kijowa przez Trumpem nie reagowali.
Donald Trump obiecał swoim wyborcom pilnowanie interesu ich państwa. Czas otrząsnąć się z mrzonek o Wielkim Bracie, który ciągle wspiera finansowo i pełni rolę anioła stróża. Musimy się liczyć z tym, iż Waszyngton będzie twardo szedł po swoje. Ale trudno jednak sobie wyobrazić, by w tej sytuacji oddawał coś Moskwie. Dziś - w tym szumie informacyjnym - nie sposób ocenić co jest realnym działaniem, co tylko fejkiem, a co celowo rzucaną informacją, mającą na celu wywołanie jakichś reakcji. Wydaje się jednak pewne, że Trump nie podpisze niczego, co będzie niekorzystne dla USA i dla niego osobiście, co pozwoli zaprezentować go jako przegranego. Nie oznacza to jednak, że po drodze jego administracja nie da się zwieść Kremlowi. Musimy się z tym liczyć, bo naiwność Zachodu wobec Rosji jest niestety dość powszechna i była osobistym doświadczeniem wszystkich przywódców USA, których dziś postrzegamy jako wzór walki z Sowietami. Oni po prostu nie mają naszych doświadczeń - Polska wiedza na temat Rosji jest unikalna i niezwykle głęboka. Stąd celem naszej dyplomacji winna być teraz usilna praca nad tłumaczeniem nowej administracji prawdziwych celów Kremla. I tu pojawia się problem - kto ma to robić? Prezydent Andrzej Duda za kilka miesięcy kończy urzędowanie, w Waszyngtonie nie ma wsparcia sprawnego przedstawicielstwa dyplomatycznego, a szkodnika i ignoranta, który najlepiej by zrobił, gdyby nie opuszczał budynku ambasady RP. Na czele rządu stoi człowiek skrajnie antyamerykański, w czasie pierwszego premierostwa współdziałający z Putinem i z Merkel w celu osłabiania relacji transatlantyckich. Szef MSZ kilka dni temu wieszał psy na środowisku Donalda Trumpa, a potem kurcgalopkiem pognał na CPAC by tam żebrać - dosłownie - o możliwość wystąpienia. Nawet w tym okazał się nieskuteczny. To co może załatwić dla Polski skoro poległ w walce o szansę na kilkuminutowe przemówienie na konferencji konserwatystów?
J.D. Vance powiedział na konferencji w Monachium, a w zasadzie po raz kolejny powtórzył, że Ameryka nie ma interesu w obronie państw niepodzielających jej wartości. Administracja Trumpa chce przywrócić normalność i powrócić do tego, co budowało siłę USA: do wolności i demokracji. Tymczasem w Europie odwrotnie - zamordyzm ideologiczny przybiera na sile, demokracja krępowana jest przez unijnych urzędników. Polska jest najbardziej niechlubnym przykładem. Bezprawie, bezprecedensowe ograniczanie wolności słowa czyli niepoddawanie się kontroli społecznej, stosowanie przez władzę przemocy usankcjonowanej przez wyselekcjonowane składy sędziowskie. To wszystko sprawia, że dzisiejsza polska władza nie będzie partnerem dla ekipy Trumpa. Tym bardziej, iż widać gołym okiem, że Tusk jest jedynie narzędziem europejskiego ruchu antyamerykańskiego. Jest przez niego wykorzystywany, niestety, z wielką szkodą dla naszego kraju. Dziś ten ruch występuje pod ordynarnie fałszywą antyrosyjską flagą. Naprawdę trudno o większą obłudę. Ci sami ludzie, którzy latami paśli kremlowskiego zbrodniarza, zawierali z nim skrajnie niekorzystne dla Ukrainy (realnie odbierające jej terytoria) tzw. porozumienia mińskie, blokowali akcesję Ukrainy i Gruzji do NATO, wstrzymywali pomoc dla Kijowa na początku inwazji, dziś robią z siebie jastrzębi walki z Putinem. Nie możemy się temu zakłamanemu teatrowi zwieść. Jeśli uda się tzw. europejskim elitom wypchnąć Stany ze Starego Kontynentu to jedynym skutkiem tego przedsięwzięcia będzie wcielanie w życie projektu Europy od Lizbony po Władywostok. A dla nas to najgroźniejszy z możliwych scenariuszy.
W najlepiej pojętym polskim interesie jest utrzymanie ścisłych relacji z USA. Nie wszystkie elementy polityki Waszyngtonu będą nam się podobać - trzeba je wówczas krytykować i tłumaczyć dlaczego są niekorzystne - ale nie ma alternatywy dla wzmocnienia bezpieczeństwa naszego kraju niż sojusz transatlantycki oraz budowanie własnej siły militarnej tak dużej, jak to tylko możliwe. Słabych nikt nie broni i nieprzyjaciół nikt nie broni.
W kontekście skomplikowanych manewrów geopolitycznych, Polsce potrzeba ośrodka władzy zdolnego do kontynuowania polityki prezydenta Andrzeja Dudy. Sytuacja, w której żaden z przywódców naszego kraju nie będzie w stanie skutecznie dotrzeć ze swoimi racjami do centrum amerykańskiej polityki, będzie nie tylko szkodliwa, ale i bardzo groźna. Każdy winien rozważyć tę sprawę, podejmując decyzję podczas majowych wyborów prezydenckich.