Nie spieszmy się z żegnaniem Platformy Obywatelskiej. Nawet w wypadku przegranych wyborów parlamentarnych i utraty samorządów partia Tuska rządzić może w koalicji i z poparciem prezydenta. Erozja obozu władzy będzie postępowała, lecz może to być proces długotrwały.
W poniedziałkowy wieczór przebojem wśród polskich użytkowników serwisów społecznościowych stała się grafika umieszczona przez administratorów oficjalnego profilu Platformy Obywatelskiej na Facebooku. Przedstawia ona skład przyszłego gabinetu będącego, według autorów, koszmarem sennym każdego rozsądnego Polaka. Znajdziemy w nim nie tylko Jarosława Kaczyńskiego (premiera i ministra zemsty) czy Antoniego Macierewicza (ministra Smoleńska i wojny z Rosją), lecz również Janusza Korwin-Mikkego (ministra upokarzania kobiet i rujnowania gospodarki), a nawet prof. Bogdana Chazana jako ministra zdrowia katolickiego i ścigania in vitro. Większość internautów, choć uczciwie przyznać trzeba, że nie wszyscy, zadaje pytanie, czy to jedyny pomysł Platformy na kampanię wyborczą i kolejne lata rządzenia. Strach przed Prawem i Sprawiedliwością, wzmocniony lękiem przed Korwin-Mikkem i wiernymi nauczaniu Kościoła katolikami? Najwyraźniej brak jest nowej koncepcji, choć rozłażenie się starej aż bije po oczach, zwłaszcza patrząc na wątek rosyjski. Tu niedawną narrację partii rządzącej życie potraktowało w ostatnich tygodniach najokrutniej, jednak autorom mobilizującej elektorat grafiki nie przeszkadza to w odegraniu starego przeboju o zagrożeniu dla dobrych stosunków z Rosją, jakie mają stanowić rządy Prawa i Sprawiedliwości.
Brak zastępstwa
Brak koncepcji rządzenia, który może zemścić się utratą władzy, zauważają również osoby, które w różnych momentach swojej politycznej kariery związane były z Platformą Obywatelską. W krótkim odstępie czasu w mediach pojawiły się głosy Pawła Śpiewaka, Andrzeja Olechowskiego i Kazimierza Marcinkiewicza, którzy, choć z użyciem różnych argumentów, spodziewają się przegranej partii Donalda Tuska. Wszyscy widzą jej bezideowość i brak pozytywnego programu, różnią się natomiast oceną konsekwencji przegranej PO w wyborach – zarówno parlamentarnych, jak i samorządowych.
Olechowski, który – jeśli trzymać się oficjalnej wersji wydarzeń – zakładał Platformę razem z Tuskiem i nieżyjącym Maciejem Płażyńskim, wieszczy, że przegrana w wyborach samorządowych uruchomi w Platformie procesy, które doprowadzą do kolejnej porażki, tym razem w wyborach parlamentarnych, utrata zaś władzy i stanowisk przypieczętuje rozpad tej partii w ciągu najbliższych dwóch lat. Jest to teza mocna, jednak do jej spełnienia potrzeba czynnika, o którym Olechowski, z przyczyn oczywistych, nie powie. Do 2005 r. wydawało się, że mocna partia postkomunistyczna ma zapewnioną stałą, liczącą się pozycję w polskim życiu politycznym, a co za tym idzie, reprezentować może interesy licznych wpływowych, czasem jawnych, lecz częściej zakulisowych grup nacisku. Gdy SLD stracił na znaczeniu, elity III RP związane z oligarchią i służbami specjalnymi przeniosły swoje poparcie na nową, atrakcyjną i nowoczesną Platformę. Partia „trzech tenorów” szybko przeszła od haseł o konieczności „szarpnięcia w cugle” i naprawy życia politycznego do jawnej obrony status quo. Dziś nie widać wciąż siły, która mogłaby przejąć od PO obronę interesów tych grup. SLD nadal jest słaby, eksperyment Palikota kończy się tragifarsą, a PSL pozostaje partią branżową, oscylującą w granicach progu wyborczego. Aby móc pogrzebać Platformę, trzeba wykreować pewne, podobnie jak ona w swoim czasie, skazane na sukces zastępstwo. Czasem jako postulat, czasem jako obawę zgłasza się podobne oczekiwanie wobec otoczenia prezydenta, na razie jednak nie widać w nim wystarczająco przebojowych polityków.
Miejskie PSL
Porażkę Platformy przewiduje również dawniej związany z tą partią socjolog i szef Żydowskiego Instytutu Historycznego Paweł Śpiewak. Odwrotnie niż Olechowski uważa on jednak, że przegrana może być dla partii impulsem do odzyskania dawnej ideowości i nabrania nowego wiatru w żagle. Oczekiwania takie wydają się jednak spóźnione o 5, a może nawet 7 lat. Nawet jeśli wziąć pod uwagę całą sferę zakulisową, Platforma odeszła zbyt daleko od haseł z początku swojej działalności, by dziś być wiarygodna i potrzebna jako ugrupowanie zmiany. To partia władzy, która rację bytu ma tylko jako ugrupowanie gwarantujące dostęp do stanowisk i korzyści. Nie bez powodu coraz częściej określa się PO jako miejskie PSL.
Czy jednak realna, choć wciąż będąca jedynie jedną z kilku możliwości perspektywa utraty władzy doprowadzi do dekompozycji obozu władzy, a do wyborów Platforma pójdzie już jako partia rozbita lub przynajmniej osłabiona nie tylko wizerunkowo, lecz także personalnie? Nie jest to wcale pewne, co widać również w wypowiedziach przywołanych krytyków bieżącej polityki Donalda Tuska. Dla Olechowskiego Platforma, nawet całkowicie nieudolna, pozostaje jedyną alternatywą wobec nieakceptowalnych dla elit III RP rządów Prawa i Sprawiedliwości. Nie mniej groźnie dla Tuska brzmią słowa o tym, że coraz mniej trzyma przy partii jej działaczy, którzy nie widzą już żadnego sensu swojej działalności. Nie dla wszystkich wystarcza przecież stanowisk i motywacji finansowej. Niektórzy politycy, zwłaszcza niezwiązani bezpośrednio z biznesem czy służbami, mogą uznać, że dalszą obecność w polityce zagwarantuje im zmiana barw. Choć odejście frakcji Jarosława Gowina nie uruchomiło oczekiwanej przez niektórych masowej ucieczki z Platformy jej bardziej konserwatywnych działaczy, procesy, które wypchnęły z partii dawnego ministra sprawiedliwości, się nasiliły. Sprawa prof. Chazana jest najbardziej spektakularnym, ale niejedynym przykładem dalszego przesuwania się partii Tuska w lewo. Każdy krok w kierunku lewicy obyczajowej tworzy zaś wygodne alibi dla polityków myślących o odejściu z partii. Również kolejne decyzje polityczne mogą powodować zniechęcenie do partii rządzącej tych jej polityków, którzy nie budowali swojej pozycji wyłącznie na zwalczaniu opozycji i nie są z nią w związku z tym skonfliktowani. Kilka tygodni temu Platformę opuścił Andrzej Smirnow, w ostatnich dniach coraz częściej słychać, że w jego ślady pójdzie Jan Rulewski. Oczywiście możemy naiwnie zadumać się nad tym, że wcześniej tyle nieprawidłowości i błędów potrafili znieść, niemniej jak widać – już znosić według nich nie warto.
Partyjny szrot
Gdy jedni od Platformy odpadają, inni wciąż odczuwają moc przyciągania tej partii. Czy jednak fakt, że w ostatnim czasie atrakcyjna stała się ona już wyłącznie dla osób skompromitowanych, wielokrotnie ośmieszonych i będących problemem nawet dla wielu działaczy, jak choćby Michał Kamiński, to dowód na siłę czy słabość PO? O akcesie do Platformy prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza słychać od tego samego momentu, w którym dotarła do nas informacja o wypadku drogowym z udziałem tego próbującego wcześniej samodzielności polityka. Partia jawi się więc jako mecenas, szrot, a czasem – jak w wypadku Ludwika Dorna – fundusz emerytalny. Coraz bardziej przypomina kliencką „drużynę wodza”, powiązaną więzami lojalności i interesów. Osoby będące na marginesie tej sieci zobowiązań mogą uznać, że dalszy udział w tej „brudnej wspólnocie” nie zagwarantuje im dalszego udziału w polityce. Ci, którzy mają dokąd wrócić, mogą z niej całkiem zrezygnować, inni wykorzystają ostatni możliwy moment, by spróbować postawić na innego konia. Ktoś musi jednak zagwarantować interesy środowisk określanych skrótowo mianem „układu”. Sam Pałac Prezydencki może do tego nie wystarczyć, dlatego nie spieszmy się z żegnaniem Platformy Obywatelskiej. Nawet w wypadku przegranych wyborów parlamentarnych i utraty samorządów partia Tuska rządzić może w koalicji i z poparciem prezydenta. Erozja obozu władzy będzie postępowała, lecz może to być proces długotrwały. Co więcej – przy braku lub niedoskonałości mechanizmów demokratycznych trwać może w nieskończoność. Jedynie całkowite odsunięcie Platformy od władzy już w najbliższych wyborach daje szanse na przerwanie tego procesu.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Karnkowski