Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Planowe zestrzelenie. Pałacowa intryga? Możliwe scenariusze

Wiadomo już, że malezyjski samolot zniszczyli rosyjscy wojskowi pod nadzorem GRU – wiedząc doskonale, do kogo strzelają. Putin chce wykorzystać tę zbrodnię, żeby ratować jej sprawców.

YouTube
YouTube
Wiadomo już, że malezyjski samolot zniszczyli rosyjscy wojskowi pod nadzorem GRU – wiedząc doskonale, do kogo strzelają. Putin chce wykorzystać tę zbrodnię, żeby ratować jej sprawców. Ale czy chodzi tylko o wymuszenie trwałego rozejmu i „zamrożenie” konfliktu? Nie można wykluczyć, że to element walki na szczytach rosyjskiej władzy - pisze Antoni Rybczyński w najnowszym numerze „Gazeta Polska”.

– No co, lżej wam będzie, jak się dowiecie, kto zestrzelił samolot? – prowokował Leonid Kałasznikow, zastępca przewodniczącego komisji ds. międzynarodowych Dumy. Odpowiedź na pytanie „kto” jest z pewnością łatwiejsza od odpowiedzi na pytanie „dlaczego”. Co bowiem w tym wszystkim najważniejsze, to pewność, że malezyjskiego boeinga zestrzelono z pełną premedytacją. Zamieszanie ze znikającymi wpisami separatystów o zestrzeleniu transportowego An-26 było zaś przygotowanym wcześniej elementem dezinformacji. Autorzy operacji wiedzieli, że nie da się ukryć faktu, kto strzelał. Chciano więc utrudnić znalezienie motywu.

["Leci do was ptaszek". SBU Ukrainy: Terroryści wiedzieli o zbliżaniu się Boeinga 777]

„To nie mogła być pomyłka”

Światowe media podchwyciły i wciąż w większości hołdują tezie, że strzelający myśleli, iż celują w ukraiński samolot wojskowy. Tezę tę uwiarygodniać ma wpis na portalu społecznościowym Igora Girkina vel Striełkowa – zamieszczony 13 minut po tym, jak MH17 zniknął z radarów – w którym dowódca donieckich rebeliantów cieszył się ze strącenia ukraińskiego An-26, a który został potem usunięty.

A jeśli sterujący wyrzutnią Buk CHCIELI zestrzelić pasażerski samolot obcego państwa? Przecież wiedzieli, że na tak wysokim pułapie wciąż latają tam różne, także zagraniczne, linie lotnicze. Warto przypomnieć, że już w czerwcu, po zestrzeleniu ukraińskiego transportowca z dużą liczbą żołnierzy na pokładzie, władze w Kijowie objęły śledztwem pracowników kontroli lotów z Donbasu – to od nich Rosjanie mieli dostawać informacje o ruchu powietrznym w regionie. Dlaczego i na czyje polecenie zamknięto na kilka godzin – jeszcze przed rakietowym atakiem – powietrzną granicę Rosji w tym rejonie? I rzecz najważniejsza, dająca odpowiedź na to, czy terroryści „widzieli” boeinga, czyli sam zestaw Buk, a konkretnie użyta do zestrzelenia wersja. Na pewno nie był to zestaw zdobyty przez rebeliantów na wojsku ukraińskim – zapewnia jego dowództwo. Wprawdzie 29 czerwca donoszono, że separatyści zdobyli w Doniecku zestaw Buk, ale Ukraińcy zapewniali, że został on dawno wycofany i nie nadaje się do użycia.

Boeinga zestrzelono z nowszej wersji Buk z radarem, który identyfikuje rodzaj samolotu. Była to broń należąca do rosyjskich sił zbrojnych, obsługiwana przez Rosjan. Przy czym jeśli nawet pocisk wystrzelono z obszaru kontrolowanego przez rebelię, to „mózg” ataku (m.in. punkt dowodzenia i radar) znajdował się na terytorium Rosji. To nie mogła być pomyłka. Do obsługi systemu Buk potrzeba specjalistów, a oni powinni wykorzystywać radar, który kieruje rakietę. – Na tym radarze można było rozróżnić, że z dużym prawdopodobieństwem przelatuje duży samolot, i zapewnienia, że uznali samolot widoczny na radarze za An-26, to czyste kłamstwo – mówił tuż po ataku niemiecki ekspert Matthias Gründer. Inny niemiecki ekspert, Gerhard Simon też nie miał wątpliwości: – Samolot leciał na wysokości ok. 10 tys. metrów, i uznać go za ukraiński samolot transportowy to pełny absurd.

Potwierdziły to ostatnie ustalenia SBU – zapewne oparte też na informacjach od Amerykanów. Szef kontrwywiadu Witalij Najda podkreślił w niedzielę (20 lipca), że SBU nie ma wątpliwości, iż obsługujący wyrzutnię wiedzieli, że ostrzeliwują samolot pasażerski. Dwa zestawy Buk-M1 zostały wwiezione na terytorium Ukrainy wraz z rosyjskimi załogami, a dzień po ataku, w piątek (18 lipca), zostały wywiezione przez obwód ługański i odjechały w kierunku rosyjskiej miejscowości Wiernieje Oriechowo. Granicę przejechały dwie ciężarówki. Jedna przewoziła zestaw Buk z czterema rakietami, a druga – z trzema. – Oznacza to, że jedna rakieta została wykorzystana. Wiemy dokładnie, że członkami ekipy tego zestawu byli obywatele Rosji – oświadczył szef kontrwywiadu SBU.

Niewypowiedziana wojna

Obecność zaawansowanej broni rosyjskiej w Donbasie nie jest niczym zaskakującym. Kiedy po rozejmie i ofensywie ukraińskiej z początku lipca okazało się, że trzeba ratować terrorystów dużą ilością nowocześniejszej broni, w Rosji po prostu zabrakło rezerwistów – ochotników z odpowiednim wyszkoleniem, których można by wysłać do Donbasu. Lokalni rebelianci, wywodzący się głównie z podziemia przestępczego i tituszków, tym bardziej takich umiejętności nie mają. Więc Moskwa, wraz z czołgami i wyrzutniami rakietowymi, rzuciła na front kadrowych wojskowych – oficjalnie biorących urlop. Już wcześniej było mnóstwo doniesień o udziale rosyjskiego uzbrojenia w walkach (np. słynne rajdy czołgów) – choćby w połowie czerwca Ukraińcy zdobyli na terrorystach wyrzutnię BM-21 Grad z dokumentami pojazdu podpisanymi przez szefa sztabu dywizji gwardii kpt. D. Afanasjewa i pieczątką 18. Gwardyjskiej Brygady Zmotoryzowanej Sił Zbrojnych FR.

W ostatnich dwóch tygodniach było zaś coraz więcej doniesień o „zielonych ludzikach”, a nawet grupach Specnazu działających pod rosyjskimi barwami wojskowymi. Pojawiły się informacje, że w rejonie walk są też nowoczesne wyrzutnie rakietowe Tornado, które na uzbrojenie armii rosyjskiej trafiły w 2010 r. Mają większy zasięg ognia niż Grad. Według Kijowa, 13 czerwca z wyrzutni Tornado ostrzelano siły ukraińskie w rejonie Zelenopilii, blisko granicy. Strzelano z terytorium Rosji, zginęło 19 żołnierzy.

Ale zaangażowanie wojska rosyjskiego najbardziej można było odczuć w powietrzu. Separatyści już wcześniej zestrzeliwali ukraińskie śmigłowce i samoloty, korzystali jednak z ręcznych wyrzutni o dość małym zasięgu. 13 czerwca tzw. separatyści zestrzelili nisko nad ziemią ukraiński samolot transportowy z 40 żołnierzami i 9 osobami załogi. 24 czerwca zestrzelony został helikopter z 9 żołnierzami na pokładzie. Ale 14 lipca zestrzelono An-26, który leciał na wysokości 6000 m. Pocisk wystrzelono z terytorium Rosji. Dwa dni później rosyjski myśliwiec MiG-29 zestrzelił ukraiński szturmowiec Su-25 nad terytorium Ukrainy.

Carobójcy ostrzą noże

SBU oświadczyła, że rakietę wystrzelili rosyjscy specjaliści wojskowi, a rozkaz jej odpalenia wydał komendant Gorłówki, Rosjanin Igor Biezler ps. Bies. Czyli GRU. Bo „Bies” jest oficerem wywiadu wojskowego Rosji i to od swoich przełożonych musiał dostać taki rozkaz. – To nie są żadni separatyści, tylko oficerowie GRU. To oczywiste, że za zestrzeleniem samolotu stoi Putin – te słowa Jacka Saryusz-Wolskiego podzielają niemal wszyscy. Ale czy aby na pewno? Pierwsza część zdania – OK. Ale druga? Niekoniecznie.

Nie można wykluczyć, że boeinga strącono bez wiedzy Putina, że postawiono go przed faktem dokonanym. Co go, rzecz jasna, w żaden sposób nie zwalnia z odpowiedzialności za masakrę w powietrzu. Czy można było odpalić pocisk bez wiedzy Putina? Oczywiście że tak. W Donbasie rządzi GRU. Ta sama służba, która przez cały okres prezydentury Putina była systematycznie niszczona przez byłego kagiebistę, a która do łask wróciła po tym, jak klęskę na Ukrainie poniosła FSB (zasadniczo odpowiedzialna za b. ZSRS). Cywilna bezpieka, faworyzowana przez Putina, nie uratowała Wiktora Janukowycza i dopuściła na Ukrainie do klęski Rosji, rozmiarami przewyższającej „pomarańczową rewolucję”, która wywołała przecież traumę w Rosji.

O misji FSB „Gazeta Polska” pisała już 16 kwietnia (nr 16, artykuł „Krwawy generał Putina”). W każdym razie na Krymie, a potem w Donbasie, prym już wiodło GRU. I okazało się nieporównanie skuteczniejsze. Dla celów Rosji to oczywiście dobrze, ale dla samego Putina już niekoniecznie, zwłaszcza w perspektywie długoterminowej. GRU będzie szukało okazji do rewanżu, na dodatek zdobyło potężnego sojusznika. Ministra obrony Siergieja Szojgu wojskowi uznali za „swojego” (zupełnie inaczej niż jego poprzednika). Sam Szojgu wymieniany jest jako główny kandydat na następcę Putina. A grupa przeciwników Putina w Moskwie mogła dojść do wniosku, że dla ich interesów lepiej będzie szybciej pozbyć się prezydenta, jeśli próby „zamrożenia” Donbasu, trwałej destabilizacji Ukrainy i wasalizacji Europy nie powiodą się. Wtedy może się okazać, że zmiana lidera jest jedyną szansą na reset stosunków z Zachodem i uniknięcie gospodarczej katastrofy oraz, będącej jej konsekwencją, rewolucji w samej Rosji.

Nic tak nie łączy jak wizja utraty władzy, majątku, a może i życia. Dlatego nie można wykluczyć powstania egzotycznej antyputinowskiej koalicji złożonej z siłowików Igora Sieczina, obozu generalsko-zbrojeniowego (plus GRU) Szojgu, a także „liberałów” Dmitrija Miedwiediewa. Warto zwrócić uwagę, że Sieczin od początku konfliktu ukraińskiego pozostaje na uboczu i narzeka na sankcje. Z kolei wojskowi woleliby otwartą inwazję na Ukrainę zamiast rozejmu i utrzymania status quo. Tuż przed zestrzeleniem MH17 nowa tura sankcji USA uderzyła m.in. w Rosnieft’ Sieczina i firmy zbrojeniowe. Gdy sankcje dotknęły firmy Giennadija Timczenki czy braci Rotenbergów, Putin szybko zapewnił im rekompensaty (np. czyniąc Timczenkę „kuratorem” interesów z Chinami). Tymczasem Rosnieft’ musi jeszcze walczyć z monopolem Gazpromu (a Novatek ma tu ulgi). Na początku lipca koncern Sieczina wypowiedział wojnę gazowemu gigantowi, pozywając do sądu spółkę Sakhalin Energy.

Więcej w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska”

 



Źródło: Gazeta Polska

Antoni Rybczyński