Po zestrzeleniu malezyjskiego samolotu nad wschodnią Ukrainą świat zachodni stanął przed dawno niewidzianym wyzwaniem na progu potężnego kryzysu geopolitycznego. Nawet polski prezydent Bronisław Komorowski próbuje przejrzeć na oczy i stwierdza: „Można mieć nadzieję, że po katastrofie samolotu niektórym kręgom politycznym spadną z oczu łuski”.
Co bardziej przyzwoitym i myślącym rodakom te łuski
spadły już 10 kwietnia 2010 r., ale jak widać, rządzące dziś Polską środowiska ciągle jeszcze nie dowidzą.
Konflikt regionalny na wschodniej Ukrainie – ale też ten na Bliskim Wschodzie, w Strefie Gazy – może łatwo wymknąć się spod kontroli i przekształcić w konflikt globalny. Zestrzelenie malezyjskiego samolotu może mieć istotny wpływ nie tylko na sytuację polityczną czy militarną na linii Zachód–Rosja, ale również na sytuację ekonomiczną i na rynki finansowe w Europie i na świecie.
Tak samo jak Polacy muszą do dziś mierzyć się ze skutkami wydarzeń z 10 kwietnia 2010 r., tak i świat, a zwłaszcza Unia Europejska, będzie musiał wyciągnąć daleko idące wnioski i podjąć stanowcze działania w związku z zestrzeleniem malezyjskiego samolotu. Działania separatystów i wynikające z tego ludzkie dramaty oraz ich społeczny, psychologiczny odbiór przez elity świata zachodniego zaowocują – właściwie już to się dzieje –
wielorakimi, niebezpiecznymi i bardzo kosztownymi konsekwencjami gospodarczymi i finansowymi.
Konsekwencje katastrofy
Niewątpliwie najbardziej może stracić na tym Moskwa – jej waluta, gospodarka, finanse, giełda, a nawet eksport surowców energetycznych, nie mówiąc już o zagranicznych inwestycjach w Rosji i ich finansowaniu.
Poważne konsekwencje tego zdarzenia mogą dotyczyć również gospodarki ukraińskiej oraz krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Nie da się wykluczyć spadku zaufania i zainteresowania zagranicznych inwestorów całym regionem.
Wyhamowaniu mogą także ulec wielkie niemieckie interesy związane z eksportem do Rosji (36 mld euro w 2013 r.) oraz współpraca niemieckich przedsiębiorstw z rosyjskimi. Będzie również problem z kontynuowaniem kontraktów zbrojeniowych takich państw, jak choćby Francja, Niemcy czy Włochy z rosyjskim przemysłem zbrojeniowym.
Konsekwencje zestrzelenia malezyjskiego samolotu obejmą również rosyjski sektor finansowy i bankowy, co znacząco może utrudnić dostęp bankom i firmom z Rosji do zagranicznych pożyczek i kredytów. Wyraźnie więc hamować mogą nie tylko gospodarki Rosji czy Ukrainy, ale również państw eksporterów towarów i produktów wysyłanych dotychczas na Wschód.
Dotychczas na tę nową sytuację najszybciej zareagowały giełdy oraz ceny pszenicy, kukurydzy, złota, platyny i niektórych innych surowców.
Nie można też wykluczyć nałożenia przez USA i UE
nowych sankcji na Rosję. Poważne konsekwencje z pewnością dotkną międzynarodowy rynek lotniczy z malezyjskimi liniami lotniczymi na czele, których akcje pikują na giełdzie. Konflikt odczują również firmy ubezpieczeniowe na całym świecie – zwłaszcza te, które ubezpieczają transakcje transportowe, finansowe i handlowe w Rosji czy na Ukrainie.
Iskry w beczce prochu
Wydaje się, że świeżo co zainicjowana, rewolucyjna wręcz formuła własnego międzynarodowego funduszu walutowego dla tzw. krajów BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, RPA), może ulec znacznemu wyhamowaniu. Tym bardziej że o niepewnej sytuacji na światowych giełdach i rynkach finansowych od pewnego czasu mówią zarówno Bank Rozrachunków Międzynarodowych (BIS) z Bazylei, jak i sam Międzynarodowy Fundusz Walutowy. W ostatnich latach gospodarki na całym świecie funkcjonowały na tzw. dopalaczach, czyli dodruku walut.
To pompowanie świeżej finansowej krwi nie rozwiązało żadnego z istotnych problemów gospodarczych świata. Od początku kryzysu w 2008 r., mimo drakońskich oszczędności, w wielu krajach dług publiczny na świecie wzrósł o 40 proc. i obecnie przekracza już łącznie kwotę 100 bln dol. Skala spekulacji i manipulacji jest olbrzymia, a gigantycznie nadmuchane bańki rynku nieruchomości i rynku akcji, w Europie zaś również rynku obligacji, mogą pęknąć z wielkim hukiem po takich właśnie wydarzeniach, jak te na wschodniej Ukrainie czy w Strefie Gazy. Słaba dotychczas aktywność gospodarcza, zwłaszcza w strefie euro, może jeszcze się pogłębić z powodu konfliktu na linii Rosja–Ukraina oraz na linii Rosja–NATO. Może to również spowodować nową odsłonę kryzysu bankowego w Europie i UE.
Już dziś na peryferiach Unii mamy dwa tlące się kryzysy bankowe: jeden w Portugalii, a drugi w Bułgarii. Z tych stosunkowo niewielkich iskier – o ile duże europejskie banki nie będą mogły odzyskać w znacznej części udzielonych kredytów – w Rosji, na Ukrainie czy w krajach Europy Środkowo-Wschodniej może wybuchnąć prawdziwy pożar. W wypadku nasilenia się konfliktu na Ukrainie zachwiać się może również rynek rządowych obligacji, sztucznie podtrzymywany przez krajowe banki centralne i EBC. Posiadana liczba owych obligacji w skarbcach banków centralnych wzrosła bowiem od początku kryzysu o ponad 150 proc. i przekroczyła astronomiczną kwotę 20 bln dol.
Jeśli dojdzie do dalszej eskalacji konfliktu, a nawet konfrontacji na wschodzie Ukrainy, w europejskie gospodarki może uderzyć prawdziwe tsunami, którego pierwszym przejawem mogą być problemy w sektorze bankowym oraz na rynku surowcowym.
Czas dolara
Do poważnych perturbacji może dojść w wypadku wielkich rosyjskich kapitałów zainwestowanych w londyńskim City, o ile podjęte zostałyby decyzje o zamrożeniu kont firm objętych sankcjami, uznanych za wspierające destabilizację Ukrainy. Warto pamiętać, że
to właśnie Holandia, skąd pochodzi największa liczba ofiar katastrofy lotniczej, jest obok Niemiec jednym z największym udziałowców gazociągu Nord Stream. Nie wiadomo, co będzie z dalszą budową South Streamu, w którą zaangażowane są niektóre kraje Unii, w tym np. Austria czy Bułgaria.
Sytuacja gospodarcza Rosji wyraźnie się komplikuje i pogarsza, a można się spodziewać, że międzynarodowe instytucje finansowe – w tym Europejski Bank Inwestycyjny –
mogą wstrzymać finansowanie dużych projektów inwestycyjnych w Rosji. Kolejne sankcje państw zachodnich, a również odwetowe sankcje rosyjskie mogą znacząco wpłynąć na koniunkturę gospodarczą w całej Europie. Tym razem mogą ucierpieć nie tylko rubel, lecz także polski złoty, forint czy czeska korona. Duże straty mogą ponieść zarówno polskie firmy eksportowe czy transportowe, jak i nasze spółki produkcyjne oraz banki działające na terenie Rosji, Ukrainy i Kazachstanu.
Podsumowując, można rzec, że
niewątpliwie nadchodzi czas dolara i zwiększonej aktywności USA w Europie, presji wywieranej na kraje Unii Europejskiej, w tym zwłaszcza na Niemcy.
Autor jest głównym ekonomistą SKOK
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Janusz Szewczak