Tusk sięgnął po metodę putinowską, której w demokracjach się nie stosuje. Nie ma tak, że ruga się urzędników publicznych. To jest typowy autorytarny model zarządzania – powiedział na antenie przejętej przez rząd TVP Info bynajmniej nie opozycyjny publicysta Jacek Żakowski. Słowa te wzbudziły nie tylko wściekłość internautów popierających Donalda Tuska, lecz także popłoch w samej Telewizji Polskiej. Stosowny fragment szybko zniknął z Twittera stacji, tak jak wcześniej znikały z niego inne treści, będące krytyką poczynań władzy.
Ten medialny incydent koresponduje z zamieszczonym przez „Rzeczpospolitą” wynikiem sondażu. Według badania „prawie połowa Polaków uważa, że opozycja nie powinna krytykować rządu w czasie walki z powodzią (…). Z kolei co czwarty ankietowany uważa, że dozwolona jest krytyka, ale tylko w ograniczonym zakresie”. Podsumowując, aż 3/4 ankietowanych miałoby życzyć sobie ograniczenia lub wręcz zawieszenia praw opozycji do oceny działań władz podczas klęski żywiołowej. Dopiero gdy wczytać się w szersze omówienie, dowiemy się, że to jedynie wyniki sondażu internetowego, przeprowadzonego na śmiesznie niskiej grupie 800 osób, dobranej „losowo”. Jednak nawet biorąc na to poprawkę, znajdujemy tu jedną bardzo interesującą statystykę: im wyższe wykształcenie pytanych, tym większa skłonność do zamordyzmu, pod warunkiem że byłby on metodą działania popieranego przez nich rządu.
To groźna tendencja, pokazująca, jak bardzo autorytarne de facto tendencje wykazują grupy społeczne uważające się niekiedy za obrońców wszelkich swobód i wartości. To oczywiście temat na inne rozważania. Nie da się jednak uciec od wrażenia, że wyniki sondażu odzwierciedlają poglądy samych rządzących. Głośnym echem odbiła się w ostatnich dniach sprawa zatrzymanego mieszkańca Lądka-Zdroju, który ostrzegał w sieci przed szabrownikami i opisywał metody manipulacji stosowane na miejscu dramatu przez ekipę TVP. Publiczny nadawca miał przed wejściem na antenę instruować pytanych, co mają mówić w kontekście powodziowego dramatu. 22-letni Sebastian T. został zatrzymany przez policjantów zajmujących się cyberprzestępczością za rzekome sianie „dezinformacji”.
O wpisie internauty na konferencji z udziałem premiera wypowiadał się nawet komendant główny policji. Choć sam Marek Boroń dosłownie dwa zdania wcześniej informował o zatrzymaniach szabrowników, wpis informujący o ich pojawieniu się na terenach powodziowych przedstawił jako fake news i przykład utrudniania akcji ratowniczej. Na tej samej zasadzie oskarżyć można każdego proszącego służby o pomoc czy informującego o przestępstwie. Po wszystkim okazało się, że młody człowiek nie ma nawet postawionych zarzutów, a jest jedynie świadkiem w sprawie, jednak komunikat mrożący został już opinii publicznej wysłany.
Politycy koalicji rządzącej mimo upływu dni wciąż nie mają sobie nic do zarzucenia. Największa „gwiazda” ostatnich tygodni, wiceminister Urszula Zielińska, odsuwa od siebie zarzuty, twierdząc, że chodziło jej o blokowanie budowy zbiorników zaporowych, a nie retencyjnych. Problem w tym, że jest to dokładnie to samo. Jak ujawnił poseł Konfederacji Michał Wawer, jeszcze 13 września na decyzje Wód Polskich dotyczące zapełnienia zbiorników wpływ miało nie zagrożenie życia mieszkańców, ale wcześniejsze zalecenia dotyczące walki z występowaniem złotej algi, wydane przez Międzyresortowy Zespół ds. Odry.
Trzeba wreszcie zauważyć, że ministerstwo nie planuje zmian swojej polityki, mimo dramatu, który się zdarzył. Manipulacja sięga jednak dużo głębiej. Jeden z działaczy Koalicji Obywatelskiej wykorzystał fragment dawnej wypowiedzi ówczesnego ministra Marka Gróbarczyka, w którym ten cytował argumenty ówczesnej opozycji przeciwko budowaniu zbiorników, i… przedstawił je jako poglądy samego polityka PiS. Tę dezinformację, później usuniętą jednak przez autora, jako argument w dyskusji postanowiła powielić sama Zielińska. Widać, że wiceminister klimatu i środowiska jest w ogromnej desperacji wizerunkowej.
Już w pierwszych dniach powodzi Donald Tusk ogłosił de facto, że państwo zostawia kwestię pomocy na rzecz powodzian w rękach Jerzego Owsiaka. Tym samym instytucje kraju abdykowały na rzecz szefa prywatnej fundacji dobroczynnej, mocno zaangażowanego politycznie. Co więcej, jest to proces dość kosztowny. Wielkie państwowe podmioty w rodzaju PZU czy PLL LOT angażują się we wsparcie walki ze skutkami powodzi poprzez prywatnego pośrednika, mając przecież bezpośrednie możliwości oddziaływania. Nie chodzi tu o żadną zasadę pomocniczości czy cedowanie obowiązków na podmioty znajdujące się bliżej ludzi, zdolne do szybszych działań na poziomie lokalnym – ale o wizerunkowy lans, organizacyjne dopieszczenie przyjaciela władzy, a zarazem ogrzanie się w jego blasku.
Przy okazji zaś utrwalenie w ludziach poczucia, że na państwo jako takie nie mają co liczyć, że wszelka pomoc przychodzi od fundacji lub z Unii Europejskiej. To ostatnie jest zresztą kolejną rekordową bezczelnością. Ursula van der Leyen zgodziła się bowiem na przekierowanie środków – które i tak się Polsce należały – na odbudowę południowego zachodu Polski, co ogłoszone zostało jako przykład szczodrej, bezprecedensowej pomocy ze strony Komisji Europejskiej. Na tej samej zasadzie wielką łaską byłoby, gdyby pracodawca ofiary klęski żywiołowej w świetle kamer oznajmił jej, że pozwala jej przyszłą wypłatę wydać na zwalczanie skutków nieszczęścia. Czy brzmi to przekonująco?
Jak się okazuje, dla olbrzymiej części mediów mainstreamowych – i owszem. Ale i na tym polityka się nie kończy, ponieważ słyszymy już o kontrolach wszczynanych w firmach niosących ludziom pomoc czy o nachodzeniu przez posłów KO siedzib samorządów koordynujących wsparcie dla powodzian, aczkolwiek znajdujących się w rękach dzisiejszej opozycji. Państwo więc nie tylko niespecjalnie kwapi się do pomagania (po obietnicy kredytów padła zapowiedź dostarczania na tereny powodziowe kas fiskalnych po upustach), ale i przeszkadza innym, którzy chcą pomóc. Słyszymy o problemach logistycznych żołnierzy WOT, którzy według licznych świadectw nie otrzymują ani posiłków, ani wody, ani sprzętu koniecznego do usuwania skutków żywiołu. Jednocześnie władza nie życzy sobie jakiejkolwiek krytyki.
Powódź staje się też uzasadnieniem dla kolejnych pomysłów na ograbienie Polaków z pieniędzy i przyszłości. Kolejni politycy i eksperci mnożą listę koniecznych według nich cięć, które zostaną zastosowane wobec niektórych świadczeń finansowych, jak i inwestycji infrastrukturalnych, nawet tych przeznaczonych na obronność. Jakby tego wszystkiego było mało, okazuje się, że w Ministerstwie Klimatu i Środowiska praca wre, ale nie obejmuje tak podstawowej sprawy jak przeciwdziałanie powodziom, a tworzenie nowej, jeszcze bardziej liberalnej ustawy, pozwalającej na budowę wiatraków bez ograniczeń, również na terenach chronionych przyrodniczo. Lobbyści mają posłuch w resorcie bez dwóch zdań. Szkoda, że nie zwykli Polacy.