Państwowa Komisja Wyborcza musiała wybrać nie tyle między politycznym zwyczajem a równie politycznym bezprawiem, ile między strachem przed konsekwencjami swych działań w przyszłości lub natychmiastowym niezadowoleniem rządzących. Wraz z „zagłodzeniem” opozycji wygrał strach przed Donaldem Tuskiem, wzmocniony osobistymi antypatiami członków PKW.
Część publicystów – uważanych za symetrystów lub kojarzonych z szeroko pojętą stroną konserwatywną – od kilku tygodni pisała o tym, że PiS jako partia polityczna właściwie gdzieś zniknęło. Że brak jest adekwatnej odpowiedzi na kolejne działania i zaniechania władz – największa partia opozycyjna skupia się na sobie, zamiast punktować porażki koalicji 13 grudnia i jej działania uderzające w zwykłych ludzi. Diagnoza ta wydawała mi się lekko przesadzona, choć oczywiście nie wzięła się całkowicie z powietrza. PiS często bywało w ostatnim czasie reaktywne i to nie w tym wymiarze, który przyniósłby mu korzyści polityczne poza środowiskiem twardego elektoratu. A więc reaktywne w tym sensie, że koncentrujące się na działaniach zmierzającej w stronę autorytaryzmu władzy, wymierzonych w prawicę, lecz rzadziej – w obywateli jako takich.
Tak jak działo się to w przypadku inicjatywy mającej na celu powstrzymanie podwyżek, która powinna stać się modelem działania. Niestety, w tej akurat sferze wypowiedzi polityków Prawa i Sprawiedliwości czasem są wręcz zaskakujące, jak w przypadku sygnalizowania chęci wzięcia udziału w odwracaniu niektórych skutków Polskiego Ładu. Tak jakby w obliczu dominacji środowisk liberalnych, prowadzącej do nieuchronnego uderzenia w słabiej zarabiających, niektórzy politycy prawicy postanowili odwrócić się od swojego elektoratu i zlekceważyć jego nastroje. A przecież Polska kierowana przez Donalda Tuska, pozostającego w sferze ekonomii pod wpływem Leszka Balcerowicza i jego ucznia Ryszarda Petru, będzie wymagać coraz szerszej reprezentacji myślącej socjalnie, nie liberalnie. Wróćmy jednak do głównego wątku.
Niedługo po decyzji PKW miałem okazję rozmawiać na YouTubie z publicystą i komentatorem Pawłem Rybickim. Bloger zwrócił mi uwagę na pewną oczywistą, a przegapioną przeze mnie sprawę. Przed siedzibą komisji w dniu wyroku od rana czatowali przedstawiciele środowisk prorządowych zadymiarzy. Jej szef przemawiał na tle transparentów żądających rozliczenia albo raczej finansowego „zagłodzenia” PiS. Tym samym można było odnieść wrażenie, że członkowie komisji realizują swym działaniem pewną wolę społeczną, oczekiwanie, które zbiega się podczas posiedzenia tego grona z porządkiem prawnym i skutkuje druzgocącą dla PiS decyzją. Dlaczego jednak na miejscu nie było kontrdemonstracji? Gdzie kilkaset osób z biało-czerwonymi sztandarami krzyczących „Hańba!”? Decyzja byłaby taka sama, lecz klimat i przekaz zupełnie inne. Komisarze nie byliby wykonawcą woli wzburzonego narodu, za jaki chcieliby uważać się obecni na miejscu zwolennicy PO, a uczestnikami gorącego politycznego sporu. PiS nadgania to zaniechanie, mobilizując dziś sympatyków do wpłat i otrzymując je, jednak to odpuszczenie otoczki wokół komisji biło po oczach. Tak jakby – znów odwołując się do słów Pawła Rybickiego – PiS kolejny raz nie było gotowe na najgorszy dla siebie wariant. Finansowe pospolite ruszenie wyborców jest imponujące, to fakt. Czy jednak wszyscy będą skłonni wpłaty powtarzać regularnie, by faktycznie załatać tę potężną wyrwę w partyjnej kiesie?
Na kilkanaście godzin przed feralną decyzją PKW w mediach społecznościowych ukazał się list Beaty Szydło do działaczy i sympatyków partii. Była premier pisze w nim, że partyjna góra nie zdawała sobie dotąd sprawy z tego, jak wielkiej presji poddani są jego adresaci na dole, z jak wielkimi problemami muszą się zmagać, nie ukrywając swoich politycznych sympatii. To wypowiedź cenna, ale też na swój sposób problematyczna. Dopóki PiS miało wpływy w mediach publicznych, każda napaść na zwolennika Zjednoczonej Prawicy, lokalnego polityka, przypadek zniszczenia mienia (np. jako „kara” za umieszczenie na płocie materiałów wyborczych PiS) były przecież szeroko nagłaśniane. Czy więc partyjna góra sygnałów tych nie dostrzegła, czy je zlekceważyła? Obie wersje nie są zbyt korzystne, zwłaszcza teraz.
Pierwsze godziny i dni finansowego pospolitego ruszenia wyglądają naprawdę obiecująco, jeśli mierzyć je bardziej zaangażowaniem sympatyków. PiS musi jednak pamiętać, że trudno jest utrzymać dynamikę tego typu zrywów, a wpłata jednorazowa nie zawsze przeradza się w cykliczną. Aby tak się stało, potrzebna jest na pewno lepsza komunikacja największej formacji opozycyjnej. I tu pomocne może być przekierowanie własnego przekazu z uderzeń w partię na ucisk społeczeństwa. Doświadczenie ostatnich kilku lat powinno przecież nauczyć wszystkich, że hasła o zagrożeniach dla demokracji nie są porywające dla szerokich mas. Nawet jeśli są prawdziwe i bardziej uzasadnione niż kiedykolwiek. Jak w znanej przypowieści: mieszkańcy wioski nauczyli się ignorować ostrzeżenia przed wilkami i nie zorientowali się na czas, gdy te pojawiły się naprawdę.
Kluczowa byłaby zmiana obecnej strategii. Zamiast wezwań do pomocy i ratowania demokracji trzeba wykazać wyborcom, że jeśli dziś ludzie Donalda Tuska rękami PKW – a za chwilę również banków i ministra finansów – zniszczą PiS, nie będzie żadnej siły politycznej mogącej tychże wyborców chronić przed kolejnymi szaleńczymi pomysłami rządzących. Przed rabunkową gospodarką zasobami państwa i wyzbywaniem się jego suwerenności, które uderzają nie tylko w sferę symboliczną, ale też materialne podstawy egzystencji każdego Polaka. Inaczej rzecz skończy się na mobilizacji twardego elektoratu, przy jednoczesnej utracie pozostałych potencjalnych wyborców, którzy – nawet jeśli nie ulegną oficjalnej propagandzie, przypinającej Prawu i Sprawiedliwości wręcz kryminalną łatkę – uznają po prostu, że nie znajdą pomocy u partii, która zajęta jest głównie sama sobą. Powtórzę tu słowa, które w poniedziałkowym komentarzu zamieścił na łamach „Codziennej” Wojciech Mucha: „Najbliższe miesiące są (…) kluczowe nie tylko dla kształtu sceny politycznej, ale też niepodległości Polski i formy, w jakiej będzie istniała. Potrzebna jest mobilizacja obozu niepodległościowego, lecz także poważny plan ze strony liderów. O to pierwsze aż tak się nie martwię. Tego ostatniego wciąż jednak nie widać. A czas biegnie nieubłaganie”.
Wszystkie uwagi, jakie można mieć wobec PiS, nie mogą jednak przesłonić oceny decyzji PKW. Została ona w sposób ewidentny wydana na polityczne zamówienie, prawdopodobnie również z naruszeniem prawa, a na pewno po upływie wszelkich ustawowych terminów, czyli sześć miesięcy od złożenia sprawozdania finansowego przez ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego. Pozbawienie największej partii opozycyjnej środków, koniecznych do jej funkcjonowania i przeprowadzenia kolejnych dwóch kampanii wyborczych (prezydenckiej i parlamentarnej), spycha nas w stronę autorytaryzmu, w którym procedury wyborcze zostają sprowadzone do funkcji wyłącznie dekoracyjnej, a polityka dla obywatela staje się pozbawiona wszelkich alternatyw. Co więcej, pierwsze zapowiedzi nieuznania skutków przyjęcia przez Sąd Najwyższy odwołania ze strony PiS wskazują, że należy spodziewać się kolejnych aktów bezprawia. Na czas kampanii prezydenckiej tym razem trzeba być gotowym również na najgorsze warianty.