„Chcę zmienić polską politykę. Chcę, żeby politycy przestali zaciskać pięści, a zaczęli podawać sobie ręce, żeby nauczyli się ze sobą rozmawiać. Chcę nowej, jasnej, uśmiechniętej Polski” – mówiła we wrześniu 2019 roku Małgorzata Kidawa-Błońska, zaczynając kampanię prezydencką.
„Jasne, że uśmiechnięta Polska, bo 33 mld zł z KPO zakontraktowane, PKB powyżej oczekiwań, 1260 aptek w pilotażu pigułki »dzień po«, spółka Polskie Elektrownie Jądrowe ze wsparciem na realizację inwestycji. No i PiS się sypie”
– to Kamila Gasiuk-Pihowicz, niedawno, 21 sierpnia. Najwyraźniej nie śledziła uważnie wpisów czołowej dziennikarki obozu rządowego Elizy Michalik, która tego samego dnia, po godzinie 11, wydała zakaz posługiwania się tym określeniem. „Dla jasności: żaden »dziennikarz« używający propagandowej pisowskiej frazy »uśmiechnięta Polska« nie jest dziennikarzem”. Co prawda u Michalik mowa o dziennikarzach, i to w cudzysłowie, ale czemu nie patrzeć w tym kontekście też na polityków? Co, oni lepsi, im wolno więcej?
No chyba nie. A więc żaden „polityk” używający propagandowej pisowskiej frazy „uśmiechnięta Polska” nie jest politykiem. Obozu demokratycznego oczywiście. Obozu uśmiechniętego. A nie, wycofuję się z tego ostatniego słowa. Politycy i dziennikarze latami chcieli tych uśmiechów, ośmieszając i kompromitując następne określenie, a gdy już się do nich przykleiło, uznają je za część narracji wroga. Jeszcze w 2020 roku Borys Budka kazał wybierać Polakom „uśmiechniętą Polskę Trzaskowskiego i rozhisteryzowaną Polskę Dudy”. W 2018 roku marszem KOD szła „wolna, uśmiechnięta Polska”.
Przypomina się los określenia „opozycja totalna”. To z kolei wymyślił w kontekście swojej partii Grzegorz Schetyna, lecz gdy faktycznie zbyt mocno się do niej przykleiło, też stało się „pisowskie”. To może już nic nie mówcie, na wszelki wypadek. Wszystko, co powiecie, może zostać użyte przeciwko wam.