Duże zainteresowanie opinii publicznej w Niemczech spowodowały liczne doniesienia prasowe dotyczące nieprawidłowości w tamtejszym ministerstwie spraw zagranicznych. Media wyjątkowo uważnie patrzą teraz na ręce stojącej na czele resortu od 2021 roku Annalene Baerbock, polityk wywodzącej się z ugrupowania Zielonych. Wszystko po tym, gdy ujawniono, że ambasady RFN otrzymały od urzędników instrukcje wpuszczania do kraju idące w tysiące liczby Afgańczyków, Pakistańczyków i Irakijczyków. Mimo tego, że przybysze albo w ogóle nie mogli legitymować się wymaganymi dokumentami albo przedstawiali sfałszowane papiery. Baerbock broni jednak dotychczasowego stanowiska MSZ w sprawie i odmawia wszczęcia wewnętrznego dochodzenia, gdy tymczasem na jaw wychodzą nowe szczegóły afery.
Na początku lipca tygodnik "Focus" donosił, że Afgańczycy mogli wjeżdżać do Niemiec bez ważnych dokumentów wjazdowych. Urzędy ignorowały wskazówki niemieckiej policji.
Pracownik ambasady opowiadał się za dokładną kontrolą wiz - i najwyraźniej wpadł w kłopoty. Obecnie prokuratury w Berlinie i Cottbus prowadzą śledztwo w związku z podejrzeniem o naginanie prawa przez kilku pracowników biura
Niemiecki "Business Insider" pisze, że szefowa resortu spraw zagranicznych, Annalene Baerbock, idzie w zaparte i odmawia wszczęcia wewnętrznego dochodzenia w tej sprawie w podległej sobie instytucji. Portal informuje, że urzędnicy, którym zależało na transparentności postępowania wizowego, mieli być wręcz odsuwani na boczny tor przez kierownictwo niemieckiego MSZ.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych na potencjalnie nielegalne działania jego urzędników wydaje się jednak patrzyć spokojnie – przynajmniej biuro Annaleny Baerbock nie widzi powodu do wszczynania wewnętrznych dochodzeń. Jest to wynik odpowiedzi rządu federalnego na pisemne pytanie posła do Bundestagu Christiana Leye [BSW - Bündnis Sahra Wagenknecht - przyp. red.]. Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie widzi "oznak naruszenia przez pracowników obowiązków związanych z usługą lub umową o pracę, które uzasadniałyby wszczęcie środków dyscyplinarnych lub wynikających z prawa pracy" – stwierdził urząd. "To mocna rzecz" – mówi Leye. "W innych ministerstwach przeprowadzono już wewnętrzne dochodzenia w sprawie znacznie mniej poważnych incydentów". Wygląda na to, że nikt na szczeblu kierownictwa domu Baerbock nie jest zainteresowany dokładnym zbadaniem incydentów. Leye: "Można odnieść wrażenie, że nikt nie chce zagłębiać się zbyt głęboko w tę sprawę z obawy przed tym, co może wyjść na jaw
W niedzielę wyszło na jaw, że żona szefa wydziału wizowego niemieckiego MSZ pracująca jako prawnik reprezentujący przed konsulatem Afgańczyków ubiegających się o niemiecką wizę w Islamabadzie jest tą samą osobą, której MSZ zlecał m. in. przygotowywanie opinii prawnych i prowadzenie kursów online dla pracowników ambasady, którzy podejmują decyzje wizowe - informował "BI". Co więcej, kobieta miała otrzymywać zlecenia z pominięciem przewidzianego prawem konkursu ofert, a wypłaty prowizji prawniczce nie skończyły się nawet w chwili, gdy MSZ wszczęło w jej sprawie wewnętrzne dochodzenie w sprawie nieprawidłowości, zgłaszanych przez samych pracowników instytucji.
"Business Insider" pisze o tym, że choć śledztwo w sprawie działań urzędników MSZ jest w toku, nie można pozbyć się wrażenia, że kierownictwo resortu promowało szereg działań, które złożyły się na "aferę wizową".
Świadczy o tym incydent, który miał miejsce w ambasadzie Niemiec w Islamabadzie. Jak powiedziało Business Insiderowi kilka źródeł rządowych, pod koniec ubiegłego roku szefowa Sekcji Prawno-Konsularnej w Islamabadzie miała zostać odsunięta od wszystkich obowiązków dotyczących wjazdów z Afganistanu do Niemiec. Najwyraźniej dlatego, że wyraziła obawy prawne i dotyczące bezpieczeństwa w stosunku do wymaganego przez Berlin kursu szybkiego i życzliwego rozpatrywania wniosków. Według doniesień, sekretarz stanu Annaleny Baerbock, Susanne Baumann, która odpowiada za departamenty prawne i wizowe w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, była zaangażowana w tę decyzję
Tymczasem dzisiejsza "Gazeta Wyborcza" donosi, że polskie "Ministerstwo Spraw Zagranicznych zamyka drzwi do Polski przed studentami z Indii, Algierii, Kataru czy Tunezji i stawia im niemożliwe do zrealizowania warunki".
"GW" twierdzi, że jest to pokłosie rzekomej polskiej "afery wizowej", która światło dzienne miała ujrzeć tuż przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku.
Nastawienie polskich władz do zagranicznych studentów zmieniła afera wizowa. MSZ zarzuca cudzoziemcom, że "nadużywali zbyt łatwej rekrutacji na studia w Polsce", by podjąć pracę w strefie Schengen
Niemal połowa spośród 100 tys. zagranicznych studentów, których mamy dziś w Polsce, to Ukraińcy. Ich problem wiz od czasu rosyjskiej inwazji nie dotyczy. Kolejne 12 tys. to Białorusini, których od dawna zapraszamy na studia do Polski. Kolejni są Turcy (3,7 tys. osób), których też nie dotyczy problem, bo studiują w Polsce na podstawie umowy bilateralnej podpisanej między naszymi państwami. To samo dotyczy Chin. Studentów z krajów, którym teraz utrudniamy uzyskanie wizy, jest stosunkowo niewiele - 3,5 tys. z Zimbabwe, 2,7 tys. z Indii czy 407 z Algierii