Pablo González Yagüe vel Paweł Rubcow był groźnym agentem GRU, działającym i zatrzymanym na terenie Polski w 2022 r. W zeszłym tygodniu stał się pionkiem w największej od czasów zimnej wojny wymianie więźniów między Zachodem a Rosją, z udziałem autentycznych szpiegów. Po przybyciu do ojczyzny witał go z fanfarami w otoczeniu innych zasłużonych dla rosyjskich służb sam Władimir Putin. Tymczasem jeszcze do niedawna środowiska liberalno-lewicowe w Polsce brały w obronę agenta, działającego w całej Europie pod przykrywką dziennikarza.
Wielomiesięczne przetrzymywanie w aresztach osób podejrzanych o szpiegostwo powoli staje się fatalnym znakiem rozpoznawczym Polski. Nasze państwo w ostatnich latach traktowało tak nie tylko Pabla Gonzáleza, lecz także własnych obywateli. Najbardziej znany publicznie jest przypadek Mateusza Piskorskiego, byłego przewodniczącego prorosyjskiej partii Zmiana. Piskorski siedział w tymczasowym areszcie aż trzy lata, od maja 2016 do maja 2019 r. Wypuszczono go w końcu za poręczeniem majątkowym w wysokości 200 tys. zł. W jego sprawie interweniowała m.in. grupa robocza ONZ ds. arbitralnych zatrzymań. Obecnie trwa proces, Piskorski odpowiada z wolnej stopy” – pisała Anna Mierzyńska, która już w tytule artykułu na łamach OKO.press („Szpieg czy dziennikarz? Hiszpania walczy o swego obywatela, którego aresztowało ABW”) niejako zasugerowała, że polskie służby zatrzymały hiszpańskiego obywatela, właściwie prawdopodobnie niewinnego dziennikarza. Wyszła tym samym w najlepszym razie na pożyteczną idiotkę rosyjskiej machiny dezinformacyjnej. Tymczasowe areszty są nadużywane od wielu lat przez sądy i prokuraturę, ale tylko ktoś niespecjalnie mądry brałby na sztandary w tym kontekście podejrzanych o szpiegostwo.
Pablo González Yagüe, czyli Paweł Rubcow, urodził się w 1982 r. w Związku Sowieckim. Po 9 latach osiedlił się w Hiszpanii wraz z matką, córką tamtejszych komunistów. Kobieta zmieniła nazwisko po mężu Aleksieju Rubcowie, z którym wzięła rozwód.
Jej syn ukończył studia m.in. z filologii słowiańskiej, następnie pracował jako dziennikarz znanych mediów na Półwyspie Iberyjskim: w telewizji La Sexta i gazetach. Zainteresowania? Aneksja Krymu w 2014 r., polityka na Ukrainie – z tego kraju został wydalony przed rozpoczęciem wojny.
Równocześnie pracował jako szpieg na zlecenie GRU, inwigilując Żannę Niemcową, żonę opozycjonisty zamordowanego przez „nieznanych sprawców” przy murach Kremla.
Hiszpańskie lewicowe media, a wraz z nimi „obrońcy demokracji” – w tym Anna Mierzyńska – robili z Rubcowa/Gonzáleza ofiarę pisowskiego reżimu. Rozpisywali się, że służby za rządów PiS dosłownie zwijają każdego z ulicy.
Mierzyńska wyśmiewała szefa MSWiA Mariusza Kamińskiego, pisząc, że złapał „najgroźniejszego szpiega”. Ta samozwańcza specjalistka od rosyjskich wpływów to m.in. wykładowczyni w Centrum Badań nad Dezinformacją Collegium Civitas, analityczka mediów społecznościowych. Mierzyńska, niegdyś zatrudniona w podlaskim biurze PO, tropiąca na prawicy „rosyjskich agentów”, broniła agenta GRU już po zatrzymaniu go przez ABW.
Pod koniec lutego 2022 r., kilka dni po wybuchu wojny, polskie służby namierzyły posiadacza dwóch paszportów – rosyjskiego i hiszpańskiego – podającego się za dziennikarza z Półwyspu Iberyjskiego. Pablo González, tak brzmiały jego legalizacyjne dane, został złapany w hotelu w Przemyślu, niedaleko granicy z Ukrainą. Służby, przeczesując urządzenia elektroniczne mężczyzny, wykryły, że otrzymywał przelewy z Moskwy za swoją pracę. Pod płaszczykiem publicysty zaznajomionego z tematyką Europy Środkowo-Wschodniej krył się groźny szpieg.
Z Mierzyńską dyskutował w sieci inny „as” w tematyce służb specjalnych, Mariusz Kowalczyk z branżowego miesięcznika „Press”. To zajadły antypisowiec, który dużo uwagi poświęcał niegdyś prawicowym mediom. Podaje się za specjalistę od tematyki wschodniej i – rzecz jasna – obiektywnego redaktora.
„Śmierdząca sprawa. Hiszpańskie media publiczne twierdzą, że facet jest niewinny. A to nie są prorosyjskie media” – przekonywał. Cóż, zabawnie to brzmi w kontekście ostatnich tekstów w „El País”, który zachwycał się, że Rubcow jest wreszcie na wolności, i pisał o „rzekomym szpiegostwie”, przedstawiając zdjęcie agenta GRU na płycie rosyjskiego lotniska.
Z Pawłem Rubcowem chętnie rozmawiali lewicowi działacze – Bart Staszewski i Klementyna Suchanow. González aktywnie włączał się w antypisowską retorykę, gdy wybuchały tzw. strajki kobiet albo odbywały się protesty środowisk LGBT. Agent GRU – co nie może dziwić – promował w hiszpańskich mediach rosyjską wersję o kryzysie na granicy polsko-białoruskiej. Taką, którą łykali jak pelikany m.in.: politycy KO, Lewicy, Trzeciej Drogi i publicyści „Gazety Wyborczej”, OKO.press oraz TVN24.
Rubcow prawdopodobnie wytypował ludzi z zasięgami do kontaktu, by urabiać zachodnią opinię publiczną. Staszewski, aktywista od instalacji kłamliwych tabliczek ze „strefami wolnymi od LGBT” w różnych miastach, skomentował po wymianie na linii Rosja–Zachód, że „jest w szoku”, bowiem dowiedział się na własnej skórze, że „szpiedzy nie wyglądają jak z filmów o Jamesie Bondzie” (!). Czyżby działacz „na rzecz praw człowieka” dotąd żył w przekonaniu, że ludzie służb ubierają się w czarne uniformy i chodzą w charakterystycznym czarnym kapeluszu?
Tomasz Piątek, opisując niegdyś sylwetkę Rubcowa, poczynił strzałki między szpiegiem a Antonim Macierewiczem i jego politycznym otoczeniem. Konsekwentnie za to milczy po wymianie agentów, bo cóż głupszego mógłby dodać?
Kolejny ananas, Jan Piński, grzmiał, że Rubcow pozbawiony jest prawa do adwokata. Piński to osoba z kręgu Romana Giertycha, zatem jeśli komuś z rządowej komisji ds. rosyjskich wpływów rzeczywiście zależy na prześwietlaniu absolutnie wszystkiego, to do dzieła!
Inny memiczny ekspert, Piotr Niemczyk, w „Gazecie Wyborczej” przekonywał, że historia z Gonzálezem może się zakończyć ogromną kompromitacją polskich służb, gdyby niesłusznie aresztowano hiszpańskiego dziennikarza. I tak się właśnie skończyła, tyle że dla Niemczyka, na litość, byłego oficera UOP.
Warto jeszcze dodać, że Komisja Europejska oficjalnie uznała zatrzymanie rosyjskiego „szpiona” za przejaw „upadku praworządności w Polsce”, a międzynarodowe organizacje dziennikarskie – za dowód na łamanie wolności prasy.
Padają pytania o Andrzeja Poczobuta i innych Polaków przetrzymywanych w koloniach karnych na Białorusi. Niestety, polskie władze przy okazji tej wymiany więźniów albo nie starały się ich uwolnić, albo nie mogły nic w tym kierunku zrobić – w przeciwieństwie choćby do Niemców.
Jak klei się propagandowa klisza „PiS to Rosja” z zatrzymaniem szpiega GRU przez służby podległe Zjednoczonej Prawicy? Tego pewnie nawet sam Donald Tusk nie potrafiłby wyjaśnić. Zresztą nikt go w mediach publicznych o to nie zapyta. Nienawiść (w tym wypadku do PiS) to zły doradca.
Jest jeszcze coś. Mamy ilustrację tego, jak reaguje prawa strona, a jak liberalno-lewicowa, gdy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że mamy do czynienia z rosyjskimi wpływami. Gdy agent GRU został zatrzymany, część liberałów i lewicy wzięła go w obronę w imię walki z PiS. Kiedy były sędzia Tomasz Szmydt uciekł na Białoruś, to nawet żaden z jego byłych współpracowników z resortu sprawiedliwości nie skompromitował się sugestiami, że to ofiara nagonki, pojechał pewnie na wycieczkę krajoznawczą, a w ogóle to dobrze mu z oczu patrzy. To jest właśnie przepaść.