Ostatnie wydarzenia pokazują, że w polskiej polityce zaczyna się kolejny sezon podziałów. Pęknięcia nie muszą doprowadzić do większych zmian na scenie politycznej: nie upadnie rząd, liberalne media nie doczekają się wyśnionego „końca PiS”, a i Konfederacja zapewne jakoś dojdzie do ładu w nowej sytuacji. A jednak dają o sobie znać zjawiska, które mocno wpływają na polską politykę. Mamy rwetes wewnątrz KO i pogłębienie animozji wewnątrz koalicji po głosowaniu ws. depenalizacji aborcji.
Nie tylko z tego powodu nie nastał sezon ogórkowy w polityce. Coraz częściej mówi się o planach powołania nowej siły politycznej, tworzonej przez Jana Krzysztofa Ardanowskiego, i podziałach wśród europosłów Konfederacji. Różne jest znaczenie tych informacji, każda ma zupełnie inny ciężar, coś jednak je łączy. Jeśli bowiem uznać, że polska polityka opiera się w tej chwili na trzech nurtach: na zjednoczonym, rządzącym dziś anty-PiS, będącym główną siłą opozycyjną Prawie i Sprawiedliwości oraz Konfederacji, rosnącej pomału w sondażach sile, która ewidentnie pożywia się na kłopotach dwóch głównych graczy, to przywołane zdarzenia po równo mogą wpłynąć na ich funkcjonowanie. Przy czym w przypadku planów Ardanowskiego wpływ ten nie musi być szkodliwy dla partii, wokół której tworzy projekt.
Zacznijmy jednak od głosowania sejmowego, związanego z próbą rezygnacji z pociągnięcia do odpowiedzialności za zabicie dziecka nienarodzonego, jako zdarzenia mającego największy ciężar gatunkowy, nie tylko z przyczyn moralnych. Za rządów PiS wśród sympatyków tego ugrupowania zarysował się spór między radykalnymi przeciwnikami dopuszczalności aborcji (najczęściej z wyłączeniem zagrożenia życia matki) a tymi, którzy również jako przeciwnicy usuwania ciąży, nie chcieli zmian w prawie, wychodząc z założenia, że jest to zbyt kosztowne politycznie, spowoduje utratę poparcia społecznego oraz wywoła mobilizację przeciwników. Uznając argumenty obu stron, pisałem przed laty na łamach „Codziennej”, że słuszne zaostrzenie prawa musi być poprzedzone wykreowaniem zmiany społecznych postaw, zwłaszcza wśród najmłodszych. Protesty, które miały miejsce po wyroku TK w 2020 r., potwierdziły tezę o szkodliwej dla prawicy mobilizacji społecznej, przy czym opinie w kontekście wpływu na wynik wyborów są przesadzone. Niewątpliwie PiS zanotowało sondażowy odpływ, lecz między październikiem 2020 r. a 2023 r. ukazywały się analizy podkreślające, że część proaborcyjnie nastawionych kobiet wykazuje zniechęcenie do polityki jako takiej, a także sondaże, pokazujące słabnięcie emocji. Te ostatnie próbowały podgrzać Platforma Obywatelska i radykalne środowiska feministyczne (sprawa „pani Joanny”, hasło „Ani jednej więcej”). Nie było to jednak kluczowe dla kampanii, co wyczuła sama KO – na marsz, zwołany pierwotnie w obronie antybohaterki z Krakowa, nie zaprosiła nawet głównej zainteresowanej. Od kilku tygodni nowi rządzący płacą jednak pewną cenę za obudzenie tego politycznego, i nie tylko, upiora. Koalicja jest tu podzielona (z jednej strony większość PSL, z drugiej wszyscy inni, z „katolickim” Hołownią włącznie), radykałowie żądni krwi. „To Polki pogoniły Kaczyńskiego” – pisało 10 miesięcy temu OKO.press. Ten sam portal przed wyborami samorządowymi pytał, czy „zawiedzione kobiety ukarzą koalicję 15 października?”, wskazując, że wraca nastrój zniechęcenia, który może przełożyć się na kiepską frekwencję w wyborach.
I choć nie wiem, czy był to jeden z powodów, to frekwencja faktycznie była niska. Istotniejsze jednak są wewnętrzne kłótnie i dość chaotyczne kroki. W grafikach aborcjonistów znów pojawia się osiem gwiazdek, tyle że ostatnie trzy są dziś malowane na zielono – wskazują na PSL. Bardzo dużo emocji budzi zachowanie niebiorącego w głosowaniu udziału Romana Giertycha. „Giertych wszystkich nas oszukał” – mówi wiceminister Katarzyna Lubnauer. Związani z dawnym szefem LPR internauci mnożą zaś teorie spiskowe, przypisując Lewicy chęć zaszkodzenia koalicji rządzącej. Ludowców krytykują z kolei prawie wszyscy. Chaos wkrada się do sejmowych struktur PO (Giertych został zawieszony i pozbawiony funkcji wiceszefa klubu), ale również do rządu.
Stanowisko bowiem traci prof. Waldemar Sługocki, wiceminister rozwoju i technologii, który podczas głosowania… prowadził rozmowy z NASA i przebywał na zaplanowanej już kilka miesięcy temu podróży służbowej w USA. „To nie było zwykłe głosowanie” – tłumaczy nerwowość premier Donald Tusk, a przeciwnicy rządu z satysfakcją odnotowują ten nagły zwrot akcji, gdy już przymierzający się do triumfalnego przyjęcia pozytywnego wyniku sejmowego głosowania posłowie ujrzeli jego ostateczny wynik. Podjęcie tematu aborcji jak zawsze uderzyło w spójność mającej w tej sprawie różne poglądy szerokiej koalicji. Odnotować też trzeba, jak bardzo naiwni kolejny raz okazali się ci wyborcy, którzy liczyli na jakiś ukryty, wynikający z katolickich korzeni lidera, konserwatyzm Polski 2050.
Po drugiej stronie sceny politycznej od kilku tygodni mówi się o planach Jana Krzysztofa Ardanowskiego. Przypomnijmy, jako minister rolnictwa był przeciwnikiem „piątki dla zwierząt”. Pryncypialnie odszedł ze stanowiska i znalazł się u prezydenta, a zarazem na marginesie polityki partyjnej. Wrócił jednak do niej, wchodząc znów do Sejmu, w czym na pewno pomogło ostateczne porzucenie tematu „piątki” przez PiS. Ardanowski uważa jednak, że partia, do której wciąż należy, nie ma możliwości odzyskania części utraconych głosów, a więc i powrotu do władzy. Chce tworzyć nowe ugrupowanie, w czym pomogą mu działacze i posłowie Kukiz’15. Jeśli ruch ten zyska zauważalne poparcie społeczne, w krótkiej perspektywie może osłabić PiS, a w dłuższej pomóc mu jako koalicjant jeszcze przed kolejnymi wyborami lub po nich. Kluczowe jest, czy obie strony będą umiały zachować się odpowiedzialnie. Czy ruch ten ma potencjał?
PiS zachowało procentowo wysokie poparcie wśród mieszkańców wsi i małych miast, ale frekwencja wyborcza była tam dość niska. Również ostatnio, gdy w wyborach do PE rozstrzygnąć mogła się, i to w sposób dramatyczny, przyszłość tego elektoratu. Być może pojawienie się nowej oferty byłoby tu bardziej uzupełnieniem niż konkurencją, ale wymaga to dużej odpowiedzialności i powściągnięcia ambicji. A to w polityce dobra bardzo deficytowe.
Ostatni segment tej układanki to Konfederacja. Dość znacząca była tu jedna z ostatnich internetowych wypowiedzi Rafała Ziemkiewicza, który najpierw przedstawił to ugrupowanie jako jedyną siłę zdolną do przejmowania od koalicji rządzącej głosów przysłowiowego „Jagodna” (wzajemne transfery wyborcze są tu faktycznie dość zauważalne, gdy idzie o miejski elektorat liberalny gospodarczo, lecz względnie zachowawczy obyczajowo), po czym z dużym niepokojem odnotował to, co stało się po wyborach do PE. Przypomnijmy: troje posłów Konfederacji związało się z grupą współtworzoną przez niemiecką AfD, dwoje wylądowało w nowej frakcji Viktora Orbána i Marine Le Pen, a Grzegorz Braun jest nie do przyjęcia dla żadnej z politycznych rodzin. Sławomir Mentzen broni decyzji swoich kolegów, Krzysztof Bosak ich krytykuje. Do AfD przeszła przecież Nowa Nadzieja pierwszego, do Orbána – narodowcy drugiego. Czy wpłynie to na jedność ugrupowania w kraju? Konfederacja zgodnie z nazwą jest zbiorem kilku środowisk, na pewno jednak podział między nimi uwidacznia się na zewnątrz i pogłębia wewnątrz. A więc i tu pojawiają się rysy. Wakacji w polityce i sezonu ogórkowego znowu nie będzie.