Wtorkowy wiec poparcia dla Donalda Tuska nie musi, lecz może za pewien czas okazać się wydarzeniem historycznym.
Jeśli jednak tak się stanie, to z innych powodów, niż tych, których oczekiwałby sam lider Platformy. Na warszawskich ulicach doszło bowiem do zdarzeń, które musiały być dezorientujące i dla zebranych na miejscu sympatyków Tuska, i dla najbardziej wobec niego krytycznych zwolenników Prawa i Sprawiedliwości. Podejrzewam też, że bardzo wiele osób samo nie wie, jak ma w ogóle oceniać to, co się wydarzyło, o ile w ogóle ma świadomość tych zdarzeń. Co więc przyniósł nam 4 czerwca 2024?
Media, nawet te mniej wobec Donalda Tuska krytyczne, odnotowały przede wszystkim słaba frekwencję. Każde wydarzenia masowe w chwili zmiany organizatora z opozycjonisty w rządzącego tracą swój impet. Tym razem było to tym bardziej znaczące, im bardziej wcześniej rozdymano dane o frekwencji. W październiku pisano przecież o milionie, a faktycznie mogło być na ulicach 100 lub 200 tysięcy osób, a i tak byłby to wielki sukces.
Teraz tylko Dariusz Joński wygłupił się (a żeby to pierwszy raz…), pisząc „Są nas miliony”, ale wszyscy inni z życzliwych kibiców i uczestników mówili o trzydziestu tysiącach. To dalej byłoby coś, gdyby nie wysoko postawiona wcześniej poprzeczka. Ważniejsze jednak od liczny manifestantów i wystąpień Tuska, Wałęsy czy Trzaskowskiego było według mnie
pojawienie się głośnych i bardzo radykalnych grup przeciwników polityki premiera, rekrutujących się częściowo z jego niedawnych równie głośnych zwolenników. Przeciw polityce wobec uchodźców, która okazała się zapalnikiem, lecz i przeciw niedotrzymaniu obietnic radykalnych zmian o charakterze obyczajowym protestowały nie tylko grupy lewicujących i anarchizujących studentów, lecz takie postaci jak Paweł Kasprzak (lider Obywateli RP), czy znana z protestów w poprzednik latach Leokadia Jung a nawet niesławna… babcia Kasia. Kasprzak, w rozmowie z Ksenią Kodymowską z kanału Pyta.pl mówił wręcz, że Tusk swoją polityką „odebrał mu ojczyznę”, ponieważ dziś jego dani towarzysze z ulicznych protestów uważają go za ruską onucę. Widać w tym autentyczne emocje, tym trudniejsze do jednoznacznej oceny, że wynikające z zupełnie obcych konserwatywnej stronie pobudek.
My przecież chcemy twardej obrony granicy, tyle, że nie wierzymy, by obecny rząd chciał, mógł i potrafił takową zapewnić. Pamiętam, jak przez lata kolejne rocznice i miesięcznice smoleńskie były zakłócane przez głośne i agresywne grupy. 4 czerwca tego roku trochę niespodziewanie pokazuje nam, że część tych osób będzie kolejnym problemem Donalda Tuska. Platforma, ucząca ich, że jako opozycja mogą robić wszystko w poczuciu całkowitej bezkarności, może zderzyć się ze zjawiskiem, za które sama tak naprawdę odpowiada.