Izolacjonizm nie pojawił się w amerykańskiej polityce ani wraz z Donaldem Trumpem, ani nie ma też pewności, czy były prezydent i kandydat republikanów wierzy w ten model polityki zagranicznej. Ale w trakcie kampanii takie ostrzeżenia będą się pojawiać, dlatego warto się im przyjrzeć.
Uchwalenie przez Kongres pakietu pomocowego m.in. dla Ukrainy i Izraela pokazało, że w krytycznych momentach Partia Republikańska, przynajmniej w części, pamięta jeszcze o swoich zimnowojennych czy reaganowskich tradycjach. Postawa Spikera Mike’a Johnsona, który zapewne dostał błogosławieństwo i ciche wsparcie od Donalda Trumpa, pokazała też, że szantaż radykalnego skrzydła partii nie jest wszechmocny. Ale faktem jest również to, że 112 republikanów, minimalna większość konferencji, zagłosowało przeciw wsparciu dla Kijowa (102 republikanów było za). Nie znaczy to oczywiście, że w konferencji GOP w Izbie mamy 112 izolacjonistów. Przeciw wsparciu dla Izraela głosowało 21 republikanów (37 demokratów), a przeciw wsparciu dla sojuszników na Indo-Pacyfiku, przede wszystkim Tajwanu, przeciw było 34 (wszyscy demokraci głosowali za). Sprawa Ukrainy została połączona z kwestią migracyjną. „Dlaczego finansujemy bronienie cudzych granic, skoro nie bronimy swoich własnych?” – brzmiał popularny argument. Po drugie, spora część kongresmenów GOP po prostu nie chciała iść na rękę Joemu Bidenowi, a z racji powiązań Huntera Bidena z Burismą i historią pierwszego impeachmentu Trumpa, Kijów został uznany za sojusznika demokratów i lewicy, a w bardziej skrajnej wersji – za sojusznika „globalistów”.
Jest też jednak grupa izolacjonistów zdeklarowanych i ideologicznie oddanych. 14 kongresmenów zagłosowało przeciw całości pakietu, w tym wsparciu dla Izraela i Tajwanu, a także przeciw sankcjom nałożonym na chińskiego giganta ByteDance, operatora serwisu TikTok. Paul Gosar, Matt Gaetz, Lauren Bobert czy Marjorie Taylor-Greene to znane nazwiska z tych tworzących „klub izolacjonistów” albo, jak nazywa ich złośliwie krytyczna konserwatywna prasa, „Looney Toon Caucus” (klub szalonych melodyjek). 17 zagłosowało za wsparciem Izraela, ale przeciw pomocy dla Tajwanu. Jak mocna jest ta grupa? Czy ich myślenie będzie miało wpływ na amerykańską politykę, jeśli Donald Trump po raz drugi rozgości się w Gabinecie Owalnym?
Na tezę, że druga kadencja Trumpa będzie izolacjonistyczna, nietrudno jest znaleźć sporo przesłanek. Trump w wielu przemówieniach chwali na przykład Taylor-Greene, a większość „klubu izolacjonistów” jest też uznawana za najbardziej lojalnych ludzi klubu MAGA. W Senacie Trumpowi zdecydowanie bliżej do izolacjonistycznego J.D. Vance’a niż do znienawidzonego przez ruch MAGA Mitcha McConella, który ostatnio zadeklarował, że „będzie walczył z izolacjonistami we własnej partii do końca senackiej kadencji”. Zaplecze intelektualne ruchu MAGA, czyli choćby Heritage Foundation albo America First Policy Institute, też przejawia neo-izolacjonistyczne tendencje, a eksperci sugerują, że druga kadencja musi się różnić od pierwszej wymianą urzędników także niższych szczebli. Bo zdaniem twórców tych analiz, to właśnie biurokracja nie pozwoliła zrealizować Trumpowi swojego prawdziwego programu po 2016 roku w polityce zagranicznej.
Ale zachowanie Trumpa, gdy decydowały się losy wsparcia dla Kijowa, od spotkania z prezydentem Dudą, po wpis akcentujący, że przetrwanie Ukrainy „jest ważne także dla nas”, pokazuje, że sprawa nie jest rozstrzygnięta.
Choć nikt dzisiaj nie zna prawdziwego oblicza ewentualnej prezydentury Trumpa, to istotę sprawy można wyjaśnić dość prosto. Donald Trump nie jest ani izolacjonistą, ani neokonserwatystą, ani „jastrzębiem” w modelu reaganowskim. Donald Trump jest trumpistą. Oznacza to tyle, że głównym i najważniejszym celem jego prezydentury nie będzie ani zerwanie sojuszniczych zobowiązań USA, ani wzmocnienie ich w imię ochrony liberalnego, postzimnowojennego porządku świata. Głównym celem będzie kreacja przekonania, że Donald Trump jest najlepszym prezydentem USA, jakiego Ameryka mogła mieć. Wielkość i dziedzictwo Donalda Trumpa są celem, izolacjonizm albo interwencjonizm mogą być co najwyżej środkami. Donald Trump nie jest politykiem, który zaryzykuje swój wizerunek dla realizowania spraw, w które wierzy, jak Joe Biden, dążący do wycofania się z Afganistanu, pomimo sygnałów, że może dojść do katastrofy. Bo Donald Trump wierzy przede wszystkim w Donalda Trumpa.
Jak pokazała pierwsza kadencja Trumpa, ten charakterologiczny rys ma swoje wady, ale też potencjalne zalety. Koncepcje antyglobalistycznego nacjonalizmu Steve’a Bannona wywietrzały z Białego Domu równie szybko, jak opuścił go ich autor, choć na początku kadencji wielu powiedziałoby, że to właśnie Bannon jest „człowiekiem prezydenta” i szarą eminencją. Cechą Trumpa jest też specyficzny stosunek do lojalności. Wymaga jej bezwzględnie od swoich współpracowników, ale jak pokazuje praktyka ciągłych rotacji na szczycie, w świecie MAGA lojalność jest raczej ulicą jednokierunkową. Marjorie Taylor-Greene może uznawać siebie za główną wojowniczkę trumpowego obozu, Trump z niej skorzysta, a czasem nawet pochwali. Ale szalona kongresmenka nie ma prawa wymagać niczego w zamian. Nikt nie oczekiwał, że Trump uczyni ze Spikera Johnsona swojego głównego wroga, skoro Taylor-Greene poszła z nim na otwartą wojnę.
Fakty są takie, że właściwie nikt w izolacjonistycznym obozie nie ma na tyle silnej pozycji, by w jakikolwiek sposób zagrozić Trumpowi wycofaniem poparcia, jeśli ten jako prezydent nie będzie realizował ich postulatów. Bo wyborca Trumpa jest w tym sensie podobny do niego i wierzy zawodowo w Donalda Trumpa, a w izolacjonizm raczej hobbystycznie. Sporo mówiło się o tym, że w badaniach Chicago Council on Global Affairs przeprowadzanych od 1974 roku, po raz pierwszy w historii w 2023 roku minimalna większość wyborców republikanów wybrała opcję bardziej izolacjonistyczną, odpowiadając na pytanie o rolę, jaką USA powinny odgrywać na świecie. 53 proc. powiedziało, że USA „nie powinny się mieszać”, a 47 proc. uznało, że lepsza byłaby „aktywna rola”. Zanim ogłosimy izolacjonistyczny zwrot w polityce GOP, warto pamiętać, że w połowie pierwszej kadencji Trumpa, w 2018 roku, za aktywną rolą opowiadało się 70 proc. republikańskich wyborców. Zresztą, obraz będzie jeszcze mniej jednoznaczny, jeśli weźmiemy pod uwagę inne badanie, z lutego tego roku, w którym 61 proc. wyborców Trumpa pozytywnie oceniło udział USA w NATO.
Choć wiele jednoznacznych odpowiedzi jest obecnie poza naszymi możliwościami, a jak się wydaje sam Donald Trump może korygować swoje stanowisko, pomiędzy spotkaniami z Viktorem Orbánem i prezydentem Dudą, to warto byłoby przekalibrować dyskusję w Polsce i uczynić ją bardziej dojrzałą. Jednym z nurtów samooszukiwania się popularnego w Polsce jest przedstawianie wyboru Ameryki jako alternatywy: Biden – gwarancja, że porządek pozostanie niezmieniony albo Trump – katastrofa. Reakcją na ten obraz po stronie prawicy jest z kolei oszukiwanie się, które polega na prostym odwróceniu tej alternatywy. Tym razem to Trump jest gwarancją, że zły kierunek, w którym świat zmierza, zostanie odwrócony. A obraz jest, jak zwykle, bardziej skomplikowany. Biden nie może być gwarantem, bo ani on, ani Obama nigdy nie byli „jastrzębiami”, a aktywną rolę dawkowali równie ostrożnie jak dostawy rakiet dalekiego zasięgu na Ukrainę. Co ważniejsze, sam system i ideologia, która stoi za Bidenem, są równie słabe co sędziwy prezydent, z każdym dniem bijący rekord na najstarszego gospodarza Białego Domu.
Stosunek Polski do tych spraw też powinien być złożony. Z jednej strony oczywiste jest, że nie jest w naszym interesie kwestionowanie zobowiązań sojuszniczych NATO. Ale nie powinniśmy też iść w jednym szeregu z tymi, którzy chcą moralnie potępiać Trumpa za to, że dyskredytuje świętości. Bo na przykład stanowisko Niemiec, które trwanie „starego porządku” traktują jako możliwość kontynuacji podwójnej „jazdy na gapę”, po pierwsze na rosyjskich węglowodorach, po drugie na amerykańskim parasolu militarnym, też wcale nie jest w polskim interesie. Ten interes dobrze pokazały ostatnie działania prezydenta Dudy: nie ma konfliktu pomiędzy przekonywaniem USA do wspierania Ukrainy i wschodniej flanki, a wymaganiem od europejskich sojuszników większych nakładów na obronność, i to w ramach NATO, a nie w ramach mrzonek o „strategicznej autonomii”.
Izolacjonizm nie jest nowy w amerykańskiej historii i wcale nie jest o krok od zawładnięcia amerykańską opinią publiczną. Ale jest też częścią amerykańskiego charakteru. Warto potępienia i moralną wyższość zastąpić zrozumieniem, skąd się bierze ta tendencja i jakie argumenty mogą ją zmienić. Bo Amerykanie są też trochę jak Donald Trump: nie lubią płacić za dużo za rzeczy, których nie rozumieją, ale nie znoszą też upokorzeń.
Podsumowanie majówki z @Wstajemy! ☀️
— Telewizja Republika 🇵🇱 #włączprawdę (@RepublikaTV) May 6, 2024
Dziękujemy wam wszystkim za mile spędzony długi weekend! Było pozytywnie, słonecznie i inspirująco!
Dziękujemy Zofii Klepackiej za użyczenie UKS Nieporęt Klepacka Team i spędzenie z nami czasu! 🩵@PopekAnia @LAJankowski @EmiliaPob pic.twitter.com/uuaEbCbeuB