Bracia Kaczyńscy stanowczo sprzeciwiali się ustawie o amnestii z 1989 r., która zamieniła przestępcom, w tym Mariuszowi Trynkiewiczowi, karę śmierci na 25 lat więzienia. - Zmiany w prawie wprowadzono całkowicie bezrefleksyjnie i wbrew zwykłym ludziom - mówi portalowi niezalezna.pl prezes PiS. Z Jarosławem Kaczyńskim rozmawia Samuel Pereira.
„To było święto wolności, odzyskiwaliśmy niepodległość. Autorzy amnestii byli w entuzjazmie amnestyjnym” – tak w ostatni piątek premier Donald Tusk tłumaczył motywacje autorów ustawy amnestii z 1989 r., która zamieniła przestępcom, w tym Mariuszowi Trynkiewiczowi, karę śmierci na 25 lat więzienia. Z kolei pan, jako senator w Komisji Praw Człowieka jako jedyny otwarcie sprzeciwiał się tak powszechnej amnestii, argumentując, że „pewne szczególne przepisy karne powinny być złagodzone, ale bez aktu amnestii”.
Jak pan ocenia atmosferę, która panowała przy wprowadzaniu ustawy zamieniającej wyrok kary śmierci nie na dożywocie, a na 25 lat więzienia?
Panowało wtedy coś więcej niż atmosfera amnestyjna, mieliśmy do czynienia z nieprawdopodobnym atakiem głupoty na takiej zasadzie, że skoro za komuny było w prawo, to trzeba teraz pójść w lewo. Żartowałem, że skoro za komuny mówili „pijcie mleko zamiast wódki”, to teraz będą mówić „pijcie wódkę zamiast mleka”.
Działania wokół tej ustawy były całkowicie bezrefleksyjne, bzdurne – tak to oceniałem wtedy i tak to oceniam dzisiaj. Mnóstwo różnych pomysłów, które wtedy zrodziły się po to, by łagodzić system komunistyczny i w tamtym kontekście miały sens – zostało przeniesionych do nowego systemu, gdzie ich sens był żaden, albo nawet były szkodliwe. Mówiłem o tym już dawno.
Jak to możliwe, że skutki prawne tamtej ustawy, które dziś jako społeczeństwo doświadczamy, nie były oczywistością dla jej autorów w 1989 roku?
Razem z moim bratem, śp. Lechem Kaczyńskim należeliśmy do nielicznych ludzi, którzy, z racji zawodu byli prawniczo przygotowani do pracy. Ja znałem teorię prawa i państwa, brat zajmował się prawem pracy, poza tym interesowaliśmy się prawem praktycznie już od lat szkolnych.
Jakie przeszkody stały na drodze, by przekonać koleżanki i kolegów posłów do swoich racji przy pracach nad ustawą?
Panowała wtedy głęboka zapaść myślenia, deficyt intelektualny, który dotyczył nie tylko tej sprawy. Po prostu zdawaliśmy sobie sprawę jak świat wygląda, a część kolegów, nawet ci ze znanymi nazwiskami takimi jak Bronisław Geremek, nie miała o tym zielonego pojęcia. Na temat rynku, demokracji, czy prawa posiadali wiedzę na poziomie telewizyjnym. To była ta różnica kompetencji. W tym czasie trudno było dwóm średnio znanym politykom przebić się ze swoimi argumentami. Brat był co prawda wtedy doradcą Lecha Wałęsy, jednak mocno wycinanym przez media, moje wypowiedzi również nie były nagłaśniane. Nie mieliśmy też wtedy własnej partii.
Senator Zbigniew Romaszewski w 1989 r. tłumaczył zmianę nastawienia z „przyjrzenia się wyrokom” politycznym na powszechną amnestię, naciskiem spowodowanym organizowanymi przez groźnych przestępców buntami w zakładach karnych.
Bunty w więzieniach trzeba było stłumić. Wtedy jednak było dosyć powszechne przekonanie, że skoro coś było za komuny, to teraz trzeba to odwrócić. Dlatego też z bratem mieliśmy bardzo niewielkie pole działania. Udało nam się jedynie doprowadzić w senacie do wyłączenia z powszechnej amnestii przestępstw przeciwko rodzinie. Nic poza tym nie udało się zmienić, ze względu na powszechny wtedy stan umysłu wśród elit.
„Wprawdzie na tej sali jestem osamotniony, ale w społeczeństwie - jestem o tym mocno przekonany - do osamotnionych nie należę” – argumentował pan na posiedzeniu senackiej komisji, gdy dyskutowano projekt amnestii.
Wśród zwykłych ludzi ten stan myślenia, ten „krótki rozum” nie był powszechny. Poczucie braku bezpieczeństwa pojawiło się bardzo szybko, to myślenie bardziej o dobru przestępców, niż ofiar było stanem myślenia pewnej elity, a komuniści chętnie się do tego przyłączali, bo im bardziej demokracja się skompromituje – tym dla nich lepiej.
Z ocenami prawniczymi wygrały emocje?
Wygrało myślenie na zasadzie jak wtedy tak, to teraz nie oraz ideologia, która szerzyła się po Europie w tamtym czasie. Ideologia która koncentruje się nie na ofierze, tylko na przestępcy. Ona trwa po dziś dzień, a w 1989 r. była ona obecna w Polsce w bardzo intensywnej formie.
Wpływ na podejmowane decyzje miał również fakt, że ci którzy decydowali – czy nie byli w parlamencie, ale mieli wpływ na ustawę, tacy jak Władysław Frasyniuk – sami będąc w więzieniach, stykali się z przestępcami i najwyraźniej się z nimi utożsamiali. Byli za słabi psychicznie i zbyt prymitywni intelektualnie, żeby niezależnie od tego że czasami w więzieniu interesy są wspólne, umieć się od tamtych zdystansować. Frasyniuk zresztą wielokrotnie przekonywał, odpowiadając: idź to powiedzieć tym ludziom w więzieniach.
Co jeszcze kierowało ustawodawcami?
Nienawiść do milicji, która oczywiście miała wtedy pełne podstawy, co jednak nie znaczy że w państwie demokratycznym policja ma być pozbawiona uprawnień. Żartowałem wtedy, że jeszcze chwila i uchwalą prawo, że jak chcą policjanta ciąć piłą, to on ma strzelać w piłę, a nie w tego który go tnie.
fot.: tvn24.pl
twitter.com/ckwadrat
Źródło: niezalezna.pl
Samuel Pereira