Znów jesteśmy państwem frontowym, peryferyjnym, rozgrywanym. Przez ponad trzy dekady od obalenia komunizmu nasza klasa polityczna nie zdobyła się na forsowanie strategicznej niezależności naszej ojczyzny. Mamy wielkie serca, ale słabą skuteczność na arenie międzynarodowej.
Dziś decyzje na temat kwestii naszego bezpieczeństwa zapadają to w Brukseli, to w Waszyngtonie. Podczas wizyty prezydenta i premiera w Białym Domu w 25. rocznicę przystąpienia do NATO nie należy spodziewać się niczego poza kurtuazją, poklepywaniem po plecach i zapowiedzią kolejnych kontraktów dla amerykańskich firm zbrojeniowych. W agendzie rozmów nie było przecież rzeczy, które w sposób istotny odstraszałyby Rosję, takich jak Nuclear Sharing czy potwierdzenie objęcia amerykańskim parasolem atomowym nienaruszalności granic Polski. I wielka szkoda.