Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Niebezpieczny Donald, ale który?

Donald Trump, który wzywa państwa NATO do wywiązywania się ze swoich zobowiązań wobec Sojuszu Północnoatlantyckiego? A może Donald Tusk niepotrafiący do tego wezwać Berlina i Paryża? Który z tych przywódców jest bardziej szkodliwy?

W styczniu br. podczas wywiadu prowadzonego przez Marię Bartiromo w stacji Fox News Donald Trump oskarżył Tajwan o „wykradnięcie” przemysłu półprzewodnikowego USA. – Tajwan przejął cały nasz biznes związany z chipami – powiedział kandydat republikanów. Wypowiedź ta wywołała zaniepokojenie na Tajwanie i zaczęto się zastanawiać, czy Trump – jeśli zostanie ponownie wybrany na prezydenta – uderzy w wyspę sankcjami i taryfami, a tym samym zniszczy tutejszy przemysł półprzewodnikowy.

Język kampanijny Trumpa

Eksperci ds. półprzewodników apelowali o nieszerzenie paniki i zwracali uwagę, że mamy do czynienia tylko z językiem wyborczym. Zwracano uwagę na fakty. Na to, że głównym klientem tajwańskich producentów półprzewodników są firmy amerykańskie i uderzenie w tenże przemysł byłoby tak naprawdę ciosem zadanym w gospodarkę USA. Tajwan stał się półprzewodnikową potęgą nie dlatego, że coś komuś wykradał, tylko z powodu zaangażowania również Amerykanów – koszty produkcji były i są tu znacznie niższe. Dziś, gdy tajwański gigant TSMC stawia fabrykę półprzewodników w Arizonie, już wiadomo, że koszty jej budowy i eksploatacji będą o 30 proc. wyższe niż na Tajwanie. Inwestycja wymaga ściągnięcia także tajwańskich inżynierów i nawet ich koszty utrzymania są dużo wyższe w USA niż na wyspie. 

Co dała prezydentura Trumpa

Na Tajwanie zwrócono uwagę, że Donald Trump pokazuje wiele twarzy. Jest ta wiecowa, kampanijna, i jest powyborczy polityk w roli przywódcy. I dlatego warto brać pod uwagę, co zrobił po wyborach w czasie swojej kadencji w latach 2017–2021. Opisała to Mary Kissel, była doradczyni sekretarza stanu Mike’a Pompeo, w książce Benedicta Rogersa pt. „Chińska sieć zła”. „Nie tylko sprzedaliśmy Tajwanowi więcej broni niż jakakolwiek inna administracja w niedawnej pamięci, promowaliśmy dialog naukowy i technologiczny z Tajwanem oraz opowiadaliśmy się za członkostwem Tajwanu w Światowym Zgromadzeniu Zdrowia, lecz także za jak najszerszymi nieoficjalnymi stosunkami z Tajwanem” – wspomina Kissel. „Do tego czasu Departament Stanu kontrolował, kto może rozmawiać z tajwańskimi urzędnikami w Waszyngtonie, ale sekretarz Pompeo wydał notatkę, aby znieść wszelkie ograniczenia w kontaktach z Tajwańczykami. Departament Stanu ma nieoficjalne relacje z wszelkiego rodzaju organami” – dodała. 

Warto jeszcze przywołać słynną rozmowę telefoniczną w grudniu 2016 r. Donalda Trumpa, jeszcze wtedy prezydenta elekta, z Tsai Ing-wen, która właśnie wtedy wygrała wybory prezydenckie na Tajwanie. Była to pierwsza od 1979 r. okazja do bezpośredniej rozmowy prezydenta USA z prezydentem wyspy. Wywołała oczywiście wściekłość w Pekinie, który twierdził, że kontakty USA z wyspą nie powinny mieć miejsca bez konsultacji z ChRL, na co Trump odpowiedział na Twitterze: „Czy Chiny zapytały nas, czy można dewaluować ich walutę (utrudniając naszym firmom konkurowanie), nałożyć wysokie podatki na nasze produkty wwożone do ich kraju (Stany Zjednoczone ich nie opodatkowują) lub zbudować ogromny kompleks wojskowy pośrodku Morza Południowochińskiego? Nie sądzę”. Trump przypomniał też, że Tajwan wydaje miliardy dolarów na zakup uzbrojenia, wspierając tym samym amerykański przemysł zbrojeniowy.

Jeśli chodzi o Polskę, prezydentura Donalda Trumpa też nie wyglądała źle. To wtedy nastąpił wzrost obecności wojsk amerykańskich w Polsce, wzrost inwestycji w bezpieczeństwo Polski i regionu – w 2019 r. nasz kraj był drugim miejscem inwestycji militarnych USA w Europie. To wtedy Polska i należący do NATO region tzw. wschodniej flanki zwiększył wydatki militarne, Warszawa i Waszyngton prowadziły ożywioną współpracę dyplomatyczną, a głównymi obszarami obustronnej współpracy stały się bezpieczeństwo i energetyka. Donald Trump odszedł od arcyszkodliwej polityki jego poprzednika, tj. resetu z Rosją, nakładał sankcje na Moskwę i wysłał broń na Ukrainę. 

Panika w Polsce pod dyktando Berlina i Paryża

Gdy na Tajwanie apeluje się o niesianie paniki po kampanijnych wypowiedziach Trumpa, w Polsce wykorzystuje się je do napędzania strachu i wątpliwości co do polityki USA. Kilka dni temu Trump zagroził, że gdy ponownie zostanie prezydentem, Waszyngton nie będzie chronił przed potencjalną rosyjską agresją krajów NATO, które nie wypełniają swoich zobowiązań finansowych wobec Sojuszu. I oczywiście można to było dużo lepiej sformułować, ale znów: był to język wiecowy, a nie zapowiedź realizacji konkretnej polityki. 

Istotne jest też miejsce, gdzie padły te słowa – na spotkaniu z wyborcami w Karolinie Południowej, czyli w stanie, który szczególnie korzysta ze sprzedaży broni i sprzętu wojskowego. Tam Lockheed Martin w zakładach w Greenville produkuje F-16. Amerykanie, mówiąc o konieczności zwiększenia wydatków na obronę w państwach NATO, oczekują, że będzie to oznaczało także zwiększenie zakupów od firm takich jak Lockheed Martin. W Karolinie Płd. republikanin po raz kolejny przekazał coś oczywistego – państwa członkowskie NATO mają płacić na własną obronność uzgodnione minimum 2 proc. swojego PKB. Wypowiedź ta nie była natomiast skierowana pod adresem Polski, która w ubiegłym roku wydała na obronność aż 3,9 proc. PKB, czyli najwięcej w Unii Europejskiej. 

Donald Tusk wpisuje się w grę prowadzoną przez Berlin i Paryż, służącą wypchnięciu USA z Europy. Jego wizyty we Francji i w Niemczech przedstawiane były jako służące odbudowie relacji i współpracy w ramach Trójkąta Weimarskiego, bo – jak podano w komunikacie KPRM – jest to „istotne z punktu widzenia bezpieczeństwa”. Gdyby jednak premierowi rzeczywiście chodziło o bezpieczeństwo Polski, to mówiłby ostro w Paryżu i Berlinie podobnie jak Trump: że nie ma bezpiecznych NATO i Europy, dopóki Niemcy i Francja nie przestaną lekceważyć swoich zobowiązań wobec paktu. Zamiast tego Tusk stwierdził, że „w Paryżu najdobitniej brzmią słowa jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Obok niego stał prezydent Francji Emmanuel Macron, który w marcu ub.r., czyli już w trakcie wojny na Ukrainie, twierdził, że wschodnia flanka NATO jest „za bardzo dozbrojona”, i sugerował, że może to w przyszłości znowu prowadzić do eskalacji napięć z Rosją. Wycofanie części wojsk NATO z państwa frontowego, by nie drażnić głównego wroga NATO, to ciekawe rozumienie tej idei. W czasie spotkania z Tuskiem nawiązał do tego także kanclerz Republiki Federalnej Niemiec Olaf Scholz, ale tylko po to, aby uderzyć w Donalda Trumpa.

Z pewnością nikt nie wierzył, że Donald Tusk zgani niemiecką klasę polityczną za jej niewywiązywanie się ze zobowiązań. Polski premier nie upomni Berlina, ale za to nie ma problemu z atakowaniem klasy politycznej w USA. Jeszcze przed wizytą w Paryżu i Berlinie widzieliśmy, jak Tusk wpisuje się w strategię wypychania USA z Europy, atakując na portalu X republikańskich senatorów za blokowanie pomocy dla Kijowa. Ostatecznie Senat przyjął pakiet dla Ukrainy, a także dla Izraela i Tajwanu, a niesmak po wpisie polskiego szefa rządu pozostał. Ale to najmniejszy problem. Jego wypowiedź była igraniem z interesem Polski. Kilka dni temu amerykański portal Axios pisał o możliwych nominacjach, jeśli Trump wygra wybory. Lista dotyczyła akurat polityków, którzy w przyszłej administracji mieliby się zajmować sprawami Chin. Wśród czterech nazwisk, które podał Axios, dwie osoby, Elbridge Colby i Steve Yates, odniosły się negatywnie do wpisu Tuska, atakującego republikańskich senatorów. 

Rozsądek nakazywałby to, co postulują u siebie Tajwańczycy, czyli spokój i dystans w sprawie kampanii w USA. W Polsce wydaje się, że niemiecki i francuski głos podpowiada, by dręczyć Donalda Trumpa, republikanów, siać panikę i wątpliwości. I tym głosem mówi Donald Tusk. To wyraźnie pokazuje, który Donald jest dziś dla Polski bardziej niebezpieczny.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Hanna Shen