Dziś w podkarpackiej wsi Markowa odbędzie się wyjątkowa uroczystość. Beatyfikowana zostanie cała rodzina zamordowana brutalnie przez Niemców w czasie II wojny światowej. Józef i Wiktoria Ulmowie wraz z siedmiorgiem dzieci zostali zabici, bo odważyli się nieść pomoc swoim żydowskim sąsiadom. „Dodatkowym faktem bez precedensu jest to, że w tym akcie będzie beatyfikowane także dziecko nienarodzone, które w chwili śmierci było pod sercem matki” – podkreśla metropolita przemyski Arcybiskup Adam Szal.
Początki, położonej niewiele ponad 10 kilometrów od Łańcuta, Markowej sięgają drugiej połowy XIV wieku, kiedy z inicjatywy króla Kazimierza Wielkiego na tych terenach rozpoczęła się akcja kolonizacyjna na prawie niemieckim. Wieś rozwijała się niezwykle intensywnie od początku XX wieku. Powstały wtedy straż pożarna, kółko teatralne, kasa pożyczkowa i kółko rolnicze. Już po odzyskaniu przez Polskę niepodległości założono tutaj spółdzielnię mleczarską i pierwszą na terenie kraju spółdzielnię zdrowia.
W okresie II Rzeczpospolitej Markowa była siedzibą gminy w powiecie przeworskim. Tuż przed wybuchem II wojny światowej wieś liczyła około 4,5 tys. mieszkańców, z czego 30 rodzin, czyli 126 osób, deklarowało wyznanie mojżeszowe. Większość mieszkających w Markowej Żydów zajmowała się handlem. Ich relacje z polskimi sąsiadami układały się dobrze i nie odnotowano nigdy jakichś większych sporów czy konfliktów. Jedną z polskich rodzin w Markowej byli Ulmowie.
Co wiemy o Wiktorii Niemczak? Urodziła się w Markowej 10 grudnia 1912 roku, pochodziła z wielodzietnej rodziny, a kiedy była dzieckiem, zmarła jej mama. Wiemy, że uczyła się na Uniwersytecie Ludowym w Gaci. Tak Wiktorię charakteryzuje na łamach Tygodnika Katolickiego „Niedziela” ksiądz Witold Burda, postulator procesu beatyfikacyjnego:
Józef Ulma również pochodził z Markowej, był o 12 lat starszy od swojej przyszłej żony. Skończył szkołę powszechną. W wieku 21 lat został powołany do wojska. Wiemy, że kształcił się też w szkole rolniczej w Pilźnie i był bardzo dobrym uczniem, bo ukończył ją z wyróżnieniem. Był człowiekiem wielu talentów i zainteresowań. Hodował pszczoły i jedwabniki, był bibliotekarzem, miał bogaty księgozbiór z własnym ekslibrisem: „Biblioteka domowa – Józef Ulma”. Prenumerował „Wiedzę i Życie”. Jako pierwszy we wsi miał szkółkę drzewek owocowych. Samodzielnie skonstruował aparat fotograficzny, dzięki czemu mógł robić zdjęcia, co było jego wielką pasją. Jako zapalony społecznik działał aktywnie w Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici”, a przez pewien czas kierował znajdującą się we wsi Spółdzielnią Mleczarską. To tylko drobny wycinek jego aktywności.
Cztery lata przed wybuchem wojny Józef i Wiktoria zostali małżeństwem, rok później przyszło na świat ich najstarsze dziecko – córka Stanisława. Rodzina zaczęła się szybko powiększać. W 1937 roku urodziła się Barbara, w 1938 –Władysław, w 1940 – Franciszek, w 1941 – Antoni, a w 1942 roku – Maria. Oboje wychowani w głębokiej wierze katolickiej, przekazywali dzieciom fundamentalne wartości. Aktywnie brali udział w nabożeństwach i wszystkich świętach kościelnych, które przeżywali z głęboką wiarą. Każdy dzień zaczynali i kończyli modlitwą. Miłość i wzajemny szacunek między rodzicami i dziećmi był podstawą tej rodziny. To samo obowiązywało w relacjach z innymi mieszkańcami Markowej i okolic. Niezależnie od wyznania i statusu społecznego Ulmowie szanowali wszystkich sąsiadów. Jedną z pamiątek, która po nich pozostała, jest Biblia, w której małżonkowie podkreślili dwa zdania. Można by powiedzieć – drogowskazy ich życia. Pierwsze to tytuł podrozdziału: „Przykazanie miłości. Miłosierny Samarytanin”. Drugie to zdanie z podrozdziału „O chrześcijańskiej powinności”:
Jeszcze przed wybuchem wojny Ulmowie kupili ziemię w Wojsławicach niedaleko Sokala, gdzie zamierzali się przenieść. Nie zdążyli. 9 września do Markowej wkroczyli Niemcy. We wsi powstał posterunek granatowej policji, który od 1941 roku nadzorowany był przez posterunek żandarmerii niemieckiej w Łańcucie. Dowódcą był tam Eilert Dieken – późniejszy kat Ulmów. To on odpowiadał na tych terenach za antyżydowską akcję „Reinhardt”. Akcja, która rozpoczęła się w powiecie jarosławskim latem 1942 roku, polegała na wymordowaniu lub wywiezieniu Żydów do niemieckiego obozu zagłady w Bełżcu. Kilkudziesięciu pozostałych przy życiu próbowało się ukrywać w lasach i na polach, prosząc o wsparcie Polaków. Ponieważ, zgodnie z niemieckim ustawodawstwem, groziła za to kara śmierci, wielu odmawiało pomocy lub udzielało jej incydentalnie. Wiemy, że Józef Ulma pomógł jednej z rodzin żydowskich wybudować kryjówkę. Jednocześnie wiedział, co grozi za ukrywanie i pomoc Żydom, w 1942 roku najprawdopodobniej był świadkiem rozstrzelania 34 Żydów na sąsiedniej parceli. W grudniu 1942 roku Niemcy nakazali wyłapanie ukrywających się w Markowej Żydów.
Rozkaz wydano sołtysowi wsi, który poinformował o tym mieszkańców, dzięki czemu część ukrywających się zdołała się ukryć bądź uciec.
W domu Józefa i Wiktorii, który stał trochę na uboczu, schronienie znalazła rodzina Goldmanów z Łańcuta: Saul Goldman, który był handlarzem bydła, jego czterej synowie o nieznanych imionach, a także dwie córki i wnuczka Chaima Goldmana z Markowej – Lea (Layca) Didner z córką o nieznanym imieniu oraz Genia (Gołda) Grünfeld. Osiem z tych osób ukrywało się na poddaszu domu Ulmów przez ponad rok. Mężczyźni pomagali Ulmom w pracach w gospodarstwie, dzieci bawiły się razem.
Na przestrogi brata, że za pomoc Żydom grozi śmierć, Józef Ulma odpowiadał: „Nie mogę ich wyrzucić z domu, bo to są również ludzie”. Mogło się wydawać, że ukrywający się Żydzi i rodzina Ulmów bezpiecznie dotrwają do końca wojny. Ale nadszedł 24 marca 1944 roku.
O świcie do Markowej przybyli z Łańcuta niemieccy żandarmi wraz z granatową policją. Już dzień wcześniej nakazali stawić się czterem woźnicom z furmankami, ale nie powiedzieli im, po co, mieli tylko czekać na wezwanie. Niemcy wiedzieli doskonale, kto i gdzie ukrywa Żydów. Na rodzinę doniósł najprawdopodobniej Włodzimierz Leś, granatowy policjant z Łańcuta, który wcześniej – za pieniądze – sam pomagał ukrywającym się u Ulmów Żydom. Kiedy przestał pomagać, zaczął się obawiać, że Żydzi będą się domagali zwrotu swej własności i postanowił ich wydać. Kiedy oprawcy dotarli na miejsce, ruszyli od razu na poddasze domu. Rozpoczął się okrutny mord.
„Patrzcie, jak giną polskie świnie, które przechowują Żydów” – krzyczał do woźniców w trakcie mordu Joseph Kokott, jeden ze sprawców. Woźnica Edward Nawojski po wojnie mówił: „Na miejscu egzekucji słychać było straszne krzyki, lament ludzi, dzieci wołały rodziców, a rodzice już byli rozstrzelani. Wszystko to robiło wstrząsający widok”. Zamordowani zostali Józef Ulma, jego żona Wiktoria będąca w zaawansowanej ciąży, ich sześcioro dzieci oraz wszyscy ukrywający się Żydzi. „Podszedłem do Diekena i zapytałem go: »Dlaczego zastrzeliliście dzieci?«, na co ten mi odpowiedział: »Żeby gromada nie miała z nimi kłopotu«” – zeznawał w 1958 roku sołtys Markowej, Teofil Kielar. Wezwani mieszkańcy Markowej otrzymali rozkaz zakopania zwłok. Wkrótce oprawcy rozpoczęli picie wódki. Wypili około 3 litrów i rozpoczęli rabunek.
Wywieźli sześć wozów z rzeczami Ulmów. Kilka dni po makabrycznym mordzie mieszkańcy w nocy odkopali ciała Ulmów i pochowali w trumnach. Jeden ze świadków zeznał: „Kładąc do trumny zwłoki Wiktorii Ulma, stwierdziłem, że była w ciąży. Twierdzenie to opieram na tym, że z jej narządów rodnych było widać główkę i piersi dziecka”.
Większość oprawców uniknęła kary. Polskie podziemie wykonało egzekucję na Lesiu, a w 1958 roku po odszukaniu i osądzeniu Josefa Kokotta rzeszowski sąd skazał go na śmierć, co zamieniono na 25 lat więzienia. Oprawca zmarł w więzieniu w 1980 roku. Eilert Dieken – główny odpowiedzialny za mord, ten który kierował i wydawał rozkazy – uniknął kary. Został po wojnie „porządnym Niemcem” i aż do śmierci w 1960 roku pracował zachodnioniemieckiej policji.
W 1995 roku Instytut Jad Waszem uhonorował Józefa i Wiktorię Ulmów tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Od 2016 roku w Markowej działa muzeum ich imienia, które przypomina o Polakach ratujących Żydów w czasie wojny. Kiedy myślę o Ulmach i innych Polakach narażających życie dla swoich żydowskich współbraci, przypominam sobie słowa Szewacha Weissa, byłego ambasadora Izraela w Polsce, uratowanego podczas Holocaustu przez Polaków.
„Sprawiedliwi są wielkimi polskimi bohaterami, z których Polacy powinni być dumni i powinni im oddawać najwyższy hołd. Nasz naród nigdy nie przeszedł takiego egzaminu. Ratować innych ludzi narażając na śmierć siebie i członków swojej rodziny, to przecież szczyt odwagi. Największy heroizm, jaki można sobie wyobrazić. Często zadaję sobie pytanie, czy znalazłbym w sobie tyle odwagi, co ci ludzie? Wątpię”.