„Symetria jest estetyką głupców” – powiedział któryś z geniuszy. W sztuce to bolesna prawda, ale w polityce, która przeważnie dąży do balansu, niekoniecznie. Nie wiem, kto wprowadził ten termin do naszej publicystyki – jedno jest pewne: symetryści istnieją i, co zabawne, nie cieszą się uznaniem żadnej ze zwaśnionych stron wojny polsko-polskiej. Faktycznie, zasada wyważania racji i szukania prawdy pośrodku kiepsko pasuje do logiki okopów. Stąd cięgi, jakie obrywali wyznawcy tej koncepcji, głównie od swoich, a na koniec wykluczenie ich spośród uczestników tak wiekopomnego przedsięwzięcia jak Campus Polska. Zaskoczyło mnie to na tyle – w końcu opozycja idzie do władzy pod hasłami tolerancji, wielonurtowości, swobody debaty i praw obywatelskich – że postanowiłem się przyjrzeć ich debacie. Uczestnicy Meller, Sroczyński, Wróbel i jakaś smutna pannica z naukowym backgroundem, nie są postaciami z mojej bajki, lecz dziećmi i pupilami salonu. Co się więc stało, że deklarowana symetria okazała się dla nich tak niebezpieczna? Rozżalenie z powodu wykluczenia sprzyjało szczerości, dlatego po rytualnych epitetach pod adresem PiS-u dyskutanci przeszli do konkretów, a te były dla narracji Tuska i jego akolitów miażdżące. Co prawda w słowach krytyki brzmiała szczera chęć pomocy, dobrej rady i próba zapobieżenia katastrofie, ale wiem, że zostało to odczytane jako zdrada. I nagle zatęskniłem do czasów początków III RP, gdzie mimo konfliktów (kto wie, czy merytorycznie nie gorętszych niż dziś) politycy byli zdolni ze sobą rozmawiać, a moje „Polskie ZOO” oglądało 70 proc. Polaków. Był też taki dzień, że do studia z okazji 100. odcinka ściągnęła cała śmietanka pierwowzorów moich pluszaków – od Korwin-Mikkego po Króla z KPN-u, kozioł Geremek, lama Suchocka, żółw Mazowiecki, hipopotam Kuroń, dinozaur Oleksy... Ale to chyba już se ne vrati. Choć odrobinę symetrii w naszym postrzeganiu świata by się przydało!