„Jeśli Konfederacja uzyska 15 proc. to powinna pozwolić KO na rząd techniczny. I wtedy już we wrześniu wszyscy propagandyści wylatują z TVP. A spółkożercy ze spółek. Co myślicie o takim scenariuszu?” – pisał jeszcze w czerwcu Tomasz Sommer, naczelny „Najwyższego Czasu”. Co myślę, to myślę, najbardziej rozbawił mnie ten wrzesień, ponieważ wybory odbędą się najpewniej w październiku a wspomniany miesiąc jest niemożliwy konstytucyjnie.
Z drugiej strony nic dziwnego, że Sommerowi trochę się spieszy, skoro w swoim otoczeniu ma kilku dziennikarzy, będących prawdziwymi jastrzębiami anty-PiS, odpowiedzialnymi za takie media, jak notorycznie dehumanizujący wręcz polityków i sympatyków PiS portal „Wieści 24”. Tak czy inaczej Sommer był jednym z pierwszych komentatorów, postulujących wprost tę koalicję, którą nazwać można „koalicją Nitrasa”. To bowiem jeszcze w 2020 roku Sławomir Nitras zwrócił się w stronę ław lewicy z groźbą, że w przyszłym rządzie Platforma zajmie się gospodarką, a Konfederacja lewicą. Lewica zresztą dobrze to sobie zapamiętała.
Tymczasem ostatnio głosów tego typu jest całkiem sporo, choć różne są akcenty. Otoczenie „Wyborczej” wciąż niby straszy faszyzmem i konserwatyzmem, ale nawet tam niektórzy uważają jak się zdaje, że dla utracenia trzeciej kadencji PiS warto zaryzykować nawet współpracę ze środowiskiem, któremu zdarza się deklarować to, o co Czerska od lat PiS, na ogół mocno na wyrost, oskarża.
W ostatnim „Do Rzeczy” temat podchwytuje Rafał Ziemkiewicz, według którego Konfederacji opłaci się poparcie rządu mniejszościowego dzisiejszej opozycji, do którego jednak nie wejdzie. W ten sposób za nic nie będzie odpowiadać, pozwoli starym partiom ugrzęznąć w niemocy a następnie zajmie ich miejsce w duopolu, po którego drugiej stronie pozostanie PiS. Jednak trochę inaczej akcenty stawia Przemysław Wipler, który dopuszczając podobny scenariusz, zakłada, że rząd taki (Konfederacji i dzisiejszej opozycji, choć bez Lewicy) „posprząta po PiS”.
Cóż, nie wiem, jak wiele jest do sprzątania, na pewno, jak przy każdej władzy, coś można było zrobić lepiej, tylko z kim Wipler chce to naprawiać? Z Tuskiem? Z autorami „resetu”, zabójczej transformacji i złodziejskiej prywatyzacji? Przemysław Wipler to człowiek, który, zanim jeszcze był w PiS, organizował pierwsze spotkania posmoleńskie na Krakowskim Przedmieściu, użyczając też siedziby swej Fundacji Republikańskiej choćby organizatorom „Lasu Smoleńskiego” wypuszczającym 10 kwietnia 2011 białoczerwone balony w warszawskie niebo. Potem, już w „Prawie i Sprawiedliwości” mocno krytykował turboliberalne poglądy partii, tworzących dziś Konfederację, co niedawno ciekawie przypomniał na YT kanał „Jeden z wielu”, a o czym sam już zapomniałem.
Wreszcie Wipler z PiS odszedł, a po fatalnej przygodzie z alkoholem i policją na ulicy Mazowieckiej w Warszawie, wylądował jeśli nie na marginesie, to na pewno na poboczu wielkiej polityki. Zresztą, nie wymawiając, po tamtym incydencie byłem jednym z niewielu publicystów, który Przemysława Wiplera bronił. Jednak do tak ostrej wolty trudno mi odnieść się z sympatią. Z tego sprzątania wyjdzie co najwyżej jeszcze większy bałagan i żadna taktyka tego nie uratuje.
Może warto przypomnieć sobie, dlaczego w kwietniu 2010 roku przychodziło się na Krakowskie Przedmieście i zdzierało sobie głos, mając więcej zapału, niż sprzętu nagłaśniającego.