Dwie dekady temu zbierając relacje tych, którzy przeżyli atak UPA i pozostali na Ukrainie, dotarłam do Podkamienia. W połowie marca 1944 roku ukraińscy nacjonaliści dokonali tam ataku na miejscowych polskich sąsiadów.
Szturmowali klasztor dominikanów, w którym schroniło się kilkaset osób, mordowali tych, których znaleźli poza świątynią. Dysponujemy tylko szacunkową liczbą ofiar, opierającą się na wyobrażeniach o skali zbrodni tych, którzy przeżyli, oraz liczbie mieszkańców sprzed napaści. Na takich podstawach określamy zresztą większość ofiar ludobójstwa na Wołyniu (choć, rzecz jasna, zasięg terytorialny wykraczał dalece poza tę część dzisiejszej Ukrainy). W Podkamieniu udało mi się dotrzeć do pani Marii, która jako dziewczynka uniknęła śmierci. Byłam pierwszym dziennikarzem, któremu opowiedziała o tym dramatycznym czasie. Spędziłyśmy razem kilka godzin, siedząc w kuchni jej domku – zapamiętam je do końca życia. Moja rozmówczyni przeżyła dzięki ukraińskiej przyjaciółce, która wykorzystując zamieszanie wśród oprawców, schwyciła ją za rękę i przeprowadziła na bezpieczną „ukraińską” stronę podczas akcji sortowania ludzi, jaką prowadzili upowcy. Śmierć po raz kolejny zajrzała w oczy nastoletniej Marii, gdy kaci zarządzili ponowny przegląd Ukraińców, czy aby na pewno nie ukrył się w tej grupie jakiś Polak. Sprawdzenia dokonywały trzy dziewczęta, które Maria znała. Jedna z nich ją rozpoznała i wskazała żołnierzowi. Ten jednak przez pomyłkę chwycił za rękę ukraińską wybawicielkę mojej rozmówczyni. Zweryfikował jej narodowość, przepytując z modlitw, a gdy upewnił się, iż odmawia je bezbłędnie, wypuścił. Po zakończeniu II wojny światowej Pani Maria pozostała w rodzinnym mieście.
Jej nieskuteczna denuncjatorka osiedliła się wraz z rodziną dosłownie kilka ulic od jej domu. Przez kilkadziesiąt lat mijały się niemal każdego dnia. Trzeba było żyć dalej – tak tę upiorną rzeczywistość skwitowała moja rozmówczyni. Pod koniec swojego życia uznała, że jej historia powinna zostać upubliczniona, ale nie w oczekiwaniu rewanżu czy potępienia, lecz w nadziei na zapamiętanie. Tego oczekiwała – pamięci i prawdy o tamtych czasach, tym bardziej, iż wyszła z piekła dzięki Ukraińcom. Patrzę na sprawę zbrodni dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach jej oczami. Pamiętając jednocześnie słowa św. Jana Pawła II wygłoszone podczas pielgrzymki na Ukrainę: nasza wspólna przeszłość nie może blokować przyszłości.
Zbrodnia na Polakach miała charakter ludobójczy – była przeciw ludziom konkretnej narodowości, miała na celu unicestwienie znacznej części polskiej społeczności i przegonienie reszty z terenów, które oprawcy uznali za swoje. Nic nie usprawiedliwi tej zbrodni, tym bardziej, iż w ogromnej większości wiązała się ona z nieludzkim barbarzyństwem. Użyję mocnego porównania, ale całkowicie uprawnionego – sadyzm ukraińskich nacjonalistów niczym nie ustępował rosyjskiemu w Buczy czy Borodziance. Taka jest po prostu prawda. Współczesna Ukraina własną piersią broniąca siebie, ale i inne państwa europejskie przed moskiewską barbarią, musi odciąć się od ludobójstwa na Polakach, bo tak długo, jak akceptuje jego wykonawców jako swoich bohaterów, tak długo nie zerwie z Rosją. Łączyć ich będzie więź zgody i akceptacji dla bestialstwa. Zdaję sobie w pełni sprawę ze złożoności historii Ukraińskiej Powstańczej Armii, ale ci, którzy wydawali rozkazy zabijania Polaków, oraz ci, którzy dokonywali mordów, powinni zostać pośmiertnie co najmniej napiętnowani. Ukraińcy muszą uznać prawo państwa polskiego do poszukiwania szczątków swych obywateli i prawo do ich godnego pogrzebania. Żadnej reglamentacji w tej kwestii być nie może. Jeśli Kijów dziś domaga się sprawiedliwości, szacunku dla poległych, możliwości ich godnego pogrzebania – a ma do tego pełne prawo! – to hipokryzją jest twierdzenie, iż te zasady obowiązują od 24 lutego 2022 roku. Otóż dotyczą także polskich ofiar z 1943 czy 1944 roku. W pełni i całkowicie. Polacy mają prawo oczekiwać od niepodległego państwa ukraińskiego umożliwienia prowadzenia nieskrępowanych badań historycznych, mają prawo oczekiwać umożliwienia godnego upamiętnienia naszych rodaków. A wolna Ukraina nie może w tym względzie zachowywać się tak, jak Federacja Rosyjska wobec tysięcy polskich ofiar.
Ukraińscy cywile, którzy zginęli z rąk Polaków, mają prawo do chrześcijańskiego pochówku. Blokowanie ekshumacji jest tak samo niegodziwe bez względu na to, jakie państwo go dokonuje. Prawo do grobu mają także członkowie UPA, nawet ci, którzy walczyli i zapisali się na kartach historii krwawo. Prawo do grobu, a nie do upamiętnienia. To nie jest to samo. Społeczeństwo polskie zaakceptowało groby żołnierzy SS, oprawców Dirlewangera (bestie pacyfikujące Warszawę w czasie powstania mają w Puszczy Bolimowskiej mogiły podpisane imieniem, nazwiskiem, datą urodzenia i śmierci), członków formacji SS-Galizien, to dlaczego odmawiamy tego na wskroś człowieczego gestu Ukraińskiej Powstańczej Armii? Namaszczonych przez Moskwę ubeckich oprawców czcimy grobowcami w Alei Zasłużonych najbardziej znanego w kraju cmentarza, a walczymy jak lwy o to, by gdzieś na uboczu inni źli ludzie nie mogli mieć prostej mogiły? Ale to nie wszystko. Bo przecież są cywilne ofiary ukraińskie, które straciły życie w wyniku zbrodni, których dopuścili się Polacy. Samoobrona to jedno, ale odwet na bezbronnych kobietach i dzieciach to zbrodnia, a nie żadna prewencja. Czas najwyższy uczciwie przyznać, iż w żądzy odwetu czy po prostu nienawiści różne oddziały polskie przekraczały granice ochrony ludności lub po prostu dopuszczały się niedających się usprawiedliwić okrucieństw: Piskorowice, operacja hrubieszowska. Tak, to prawda, że skala niedopuszczalnych działań po stronie ukraińskiej jest nieporównanie większa niż po polskiej, ale ten stan rzeczy nie daje nam prawa do udawania, iż polskie zbrodnie wobec naszych wschodnich sąsiadów nie miały miejsca.
Rosyjskie państwo od wieków celuje w rozgrywaniu narodów dawnej Rzeczypospolitej. I każdy, komu droga jest niepodległość Polski, musi mieć świadomość obecności tego przeklętego gracza w relacjach między nami a Ukraińcami. Nawet wydarzenia, które mogły dać nowy impuls rozwoju i Koronie (Polsce), i Rusi (Ukrainie), jak choćby unia hadziacka, zostały zniweczone przez skuteczną rosyjską akcję podsycania nienawiści. Udział sowietów w ludobójstwie wołyńskim nie został nigdy rzetelnie zbadany.
Rosjanie często przedstawiani są jako wybawiciele, ale chyba nikt znający metody oddziaływania Kremla w tej części Europy i wiedzący, jak istotne dla Rosji było na przestrzeni wieków niszczenie każdej wręcz zapowiedzi owocnej współpracy pomiędzy narodami Rzeczypospolitej, nie może założyć, że akurat w tych wydarzeniach sowieccy komuniści nie kiwnęli palcem. Opisanie tej sprawy wymagałoby, rzecz jasna, dostępu do rosyjskich archiwów, a to z oczywistych powodów nie jest możliwe.
Jednak są pewne poszlaki, których nie sposób lekceważyć. Tak się bowiem składa, iż byli funkcjonariusze UB od lat 90. mocno angażowali się w inicjatywy upamiętniające ludobójstwo Polaków na Wołyniu, wykorzystując przy tym szczere emocje wielce prawych ludzi chcących pochować godnie swych przodków. A wszystko to zbiegało się w czasie z szeroką działalnością partii rosyjskich na Ukrainie, które stawały się liderami walki z „banderyzmem”, nawiązując oczywiście relacje z przedstawicielami organizacji kresowych w Polsce. Twarzą tego zjawiska był deputowany z Krymu Wadym Kolesniczenko, piewca chwały Rosji Sowieckiej, a jednocześnie organizator wystaw o Golgocie Polaków na Ukrainie. Jakże chwalony przez tzw. duszpasterza środowisk kresowych w Polsce. Proszę zwrócić uwagę, iż w ciągu ostatnich dwóch dekad sprawa ludobójstwa na Wołyniu budzi w naszym kraju emocje większe niż Zbrodnia Katyńska, nie wspominając już choćby o operacji polskiej NKWD, o której większość współczesnych obywateli RP w zasadzie nie ma bladego pojęcia. Nie domagamy się od Moskwy z równą stanowczością upamiętnienia naszych rodaków zakatowanych na jej zlecenie w liczbie wszak większej niż skala ofiar, które pochłonęło ludobójstwo dokonane przez UPA. Sami nie czcimy ich pamięci w żaden sposób, jakby ich życie ważyło mniej. Trudno zatem nie zadać pytania, skąd bierze się to wzmożenie wokół Wołynia, a jakie są źródła głuchej ciszy wokół ofiar Rosjan? Dlaczego słynny duszpasterz środowisk kresowych równie mocno nie dobija się o pamięć i mogiły dla tych naszych Rodaków z dawnych Kresów, którzy mieli nieszczęście wpaść w łapy NKWD, a nie UPA? Z rozgrywania Polaków i Ukraińców rzezią wołyńską Kreml ma dubeltową korzyść: skłóca tych, którzy współpracując, są w stanie realnie zablokować jego imperialną ekspansję, a poza tym przykrywa Wołyniem swoje zbrodnie. Polacy zakatowani przez Rosjan dosłownie kilka lat przed agresją ukraińskich nacjonalistów nie są w naszym kraju tematem, wyparowali ze społecznej świadomości i debaty publicznej. Trzeba zatem przywrócić proporcje. Musimy w równej mierze zacząć wspominać polskie ofiary rosyjskiego ludobójstwa, z taką samą stanowczością domagać się ich upamiętnienia, wydobyć ich z dołów śmierci, czcić ich pamięć, jak czynimy to wobec polskich ofiar ludobójstwa na Ukrainie. Musimy jednocześnie uruchomić skuteczną akcję dyplomatyczną, która raz na zawsze zakończy nasz spór z Ukraińcami o przeszłość na zasadach, jakie opisałam powyżej. Ale w tym celu z Kijowem musi współpracować specjalny wysłannik, rozumiejący złożoność naszej wspólnej historii (a ta jest bardzo trudna, nie brakuje bowiem przypadków, w których ludzie dopuszczający się zbrodni po jednej lub po drugiej stronie po chwili stawali się sojusznikami) i czujący interes Moskwy w ciągłym generowaniu tego sporu. Jednego możemy być pewni – w tej roli nie sprawdzi się aktywny uczestnik polityki resetu z Rosją, który z jakichś niezrozumiałych powodów pełni dziś rolę ambasadora RP w Kijowie.