Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Jeden marsz wiosny nie czyni

Czy to możliwe, że jeden marsz zmienił dynamikę kampanijną i dodał Koalicji Obywatelskiej punktów w sondażach? Wątpliwe. Marsz – osobisty sukces Donalda Tuska i nikogo więcej, ze względu na zneutralizowanie konkurentów – omawiany był kilka dni i zniknął z agendy mediów. A KO, choć lekko zyskuje w sondażach (oprócz jednego wątpliwego badania), nie prześcignęła PiS.

Koalicja Obywatelska ma 32 proc. poparcia, PiS 31 proc. – tym sondażem Kantaru podzieliła się z opinią publiczną stacja TVN. Miał to być jaskrawy dowód na to, że narracja Donalda Tuska i największej formacji opozycyjnej się sprawdza: marsz 4 czerwca wyzwolił nową energię, antypisowscy wyborcy i działacze się policzyli, a „teraz nikt tej siły nie powstrzyma”, jak ciągle mówił na wiecu Donald Tusk. Tyle że na otwieranie szampana w geście triumfu jest zdecydowanie za wcześnie.

Pomiar Kantaru można włożyć między bajki – tak się składa, że już trzeci raz w ciągu ostatnich siedmiu miesięcy ta pracownia jako jedyna w Polsce lokuje KO na pozycji lidera. Najpierw w grudniu 2022 r., w trakcie największej fali inflacyjnej, co radośnie podawali dalej na Twitterze Donald Tusk i cały aktyw jego partii. Potem ni stąd, ni zowąd w lutym tego roku KO uzyskała 29 proc., PiS zaś 28 proc. Żadnego z tych pomiarów nie potwierdziły inne sondaże, ale to nie wszystko. Twardy elektorat Zjednoczonej Prawicy to obecnie ok. 30 proc. Tylko jakaś niewiarygodna katastrofa sprawiłaby, że ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego otrzymałoby gorszy wynik. Tymczasem w sondażach Kantaru – jedynych – to niemal norma. Już samo to powinno dać do myślenia tym, którzy poprawiają swoje nastroje publikowaniem podobnych bzdur.

Opozycja en masse traci w mandatach

Nie da się jednak ukryć, że marsz opozycji posłużył Donaldowi Tuskowi. Po pierwsze, jako najbardziej nielubiany polityk w Polsce, co potwierdzają badania dotyczące zaufania, sprytnie podkreślił rolę lidera, spychając na boczny tor Szymona Hołownię, Władysława Kosiniaka-Kamysza i Włodzimierza Czarzastego. Potencjalni koalicjanci nie dostali okazji nawet na to, by wejść na scenę i cokolwiek powiedzieć do tłumów. Zostali kompletnie ograniczeni w aktywności przez Tuska, jednoosobowego bohatera ulicznej imprezy.

Jeszcze jest za wcześnie, by stawiać jednoznaczne tezy, ale wyniki sondażowe po 4 czerwca wyraźnie wskazują na spadki Trzeciej Drogi i Lewicy – z korzyścią dla Koalicji Obywatelskiej. Jeśli ktokolwiek z obozu liberalno-lewicowego marzył o wyrwaniu choćby części elektoratu PiS, to już widać, że to niemożliwe. Z kolei dalsze osłabianie partii antypisowskich może doprowadzić do zaciętej walki o przekroczenie progu 8 proc. Historia z 2015 r. pokazała, że niemożliwe w polityce nie istnieje. Wówczas Lewica, sprzymierzona z Januszem Palikotem, sensacyjnie wyleciała z politycznej układanki, dzięki czemu Zjednoczona Prawica nie tylko wygrała wybory, lecz także sprawowała samodzielnie rządy. Z pewnością kierownictwo PiS nie miałoby nic przeciwko powtórce z historii i wyrzuceniu poza Sejm jednego z opozycyjnych graczy. Jak wskazuje politolog Marcin Palade, opozycja musiałaby liczyć nie tylko na wysokie poparcie dla PO, lecz także na ok. 12-procentowy wynik kolejnych formacji, aby metoda d’Hondta w przeliczaniu mandatów nie premiowała aż nadto zwycięzcy.

Po drugie, Tusk rzeczywiście marszem wlał w serca swojego elektoratu nadzieję. Trzeba pamiętać, że antypisowscy działacze, biznesmeni, którzy potracili wpływy, ale też najbardziej zaangażowani wyborcy, są od ośmiu lat przybici. Wierzą, a przynajmniej chcą wierzyć, że w Polsce jest dyktatura, łamie się prawa kobiet jak w państwach islamskich, władze są sprzymierzone z Władimirem Putinem, choć mocno wspierają walczącą Ukrainę i są tam odznaczane, a reset w stosunkach z Kremlem był prowadzony za czasów ich ulubieńca. Krótko mówiąc, elektorat PO w większości jest w stanie żałoby od 2015 r. Od pierwszego dnia rządów Prawa i Sprawiedliwości przekonuje, wraz z najbardziej radykalnymi komentatorami, że nie ma demokracji, choć to jej wyrok zdecydował o zmianie politycznej w kraju. Z ich punktu widzenia marsz 4 czerwca był potrzebny jak tlen, bo PO przegrała z Jarosławem Kaczyńskim siedem wyborów z rzędu.

Marsz ustąpił miejsca imigrantom

Jak jednak utrzymać pozytywne napięcie i zainteresowanie do jesiennych wyborów? Czas działa na niekorzyść Tuska. Przed nami wakacje, a nie jest to optymalny czas na polityczne demonstracje i zajadłe spory. Poza tym drugi raz sukces frekwencyjny się nie powtórzy.

Wydawało się przez chwilę, że upokorzeni liderzy opozycji zaczną rozglądać się coraz usilniej za jedną listą, ale niemal codziennie ktoś z PO kłóci się z przedstawicielami Lewicy czy też Polski 2050. Potencjalny rząd opozycji po wyborach będzie, już widać to gołym okiem, bardzo słaby, a konieczność kohabitacji z prezydentem tym bardziej życia mu nie uprości. Co więcej, z pomocą PiS przychodzą też celebryci, niezawodna „Gazeta Wyborcza”, napędzający nachalną propagandę TVN24 i wreszcie sama Unia Europejska. W tym tygodniu nikt nie przeżywa już marszu w stolicy. Głównym tematem, wokół którego siłą rzeczy kręci się kampania, jest kwestia przymusowej relokacji uchodźców. Niesprawiedliwej, bo już w 2015 r. – wbrew unijnym dygnitarzom – pomysł upadł ze względu na niechęć obywateli Europy do tego pomysłu. Teraz Komisja Europejska wraca do obowiązkowych kwot, a za nieprzyjęcie imigrantów każe płacić po 20 tys. euro za osobę. Ludzie widzą, że coś tu nie gra – na utrzymanie Ukraińców, którym Polska udzieliła schronienia, Unia Europejska płaci grosze. Narzuca idealistyczny plan, sugerując jednocześnie, że życie imigranta z krajów Maghrebu jest więcej warte niż życie naszego sąsiada, brutalnie napadniętego przez Rosjan.

Trudno przypuszczać, by temat narzucany przez Brukselę nie stał się osią kampanii wyborczej, i to nie tylko w naszym kraju. Tym bardziej że w kwestii imigrantów kompletnie wyłożyła się Platforma Obywatelska, co potem skutkowało upadkiem rządu Ewy Kopacz i dojściem PiS do władzy. Nie dlatego, że Polacy są wystraszonymi rasistami, jak niekiedy próbuje się tłumaczyć, ale dlatego, że rozsądnie oceniają skutki bezmyślnej polityki migracyjnej. Co gorsza dla Tuska, PO nie ma kompletnie odpowiedzi na to wyzwanie, bo wcześniej w ciemno popierała plany Brukseli. Wyróżniają się stanowiska PiS i Konfederacji, co może zostać dostrzeżone przy urnach wyborczych.

Przestroga z Węgier dla polskich liberałów

Żeby rządzić, trzeba otrzymać odpowiednią liczbę mandatów. Na fali marszu 4 czerwca liderzy opozycji w mediach kompletnie o tym zapomnieli. A wystarczy zerknąć na sondaże – z wyjątkiem absurdalnego Kantaru – i widać, że powiększają w tej sferze wpływy Zjednoczona Prawica i Konfederacja, a opozycja antypisowska jako całość je traci. To nie wróży jej nic dobrego. Ponadto wszyscy, którzy już wieszczą koniec epoki PiS, powinni pamiętać, że na Węgrzech nie tak dawno również odbywały się rekordowe frekwencyjnie demonstracje. Na jednej z nich był nawet Donald Tusk. Marsz nie przyczynił się do obalenia Viktora Orbána, na co wskazywały niektóre sondaże. Gdy do tego dodamy, że do stolicy 4 czerwca przybyło 150 tys. osób, a może więcej, ale popierających łącznie sześć formacji (PO, Lewica, Polska 2050, PSL, Porozumienie, AgroUnia), to już sukces organizatorów nie jest wcale taki oczywisty.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Grzegorz Wszołek