Roman Giertych o Senacie myśli nie od wczoraj. Już w 2019 r. miał otrzymać propozycję startu z listy Koalicji Obywatelskiej w jednym z podwarszawskich okręgów, z której jednak ostatecznie nie skorzystał. Niemal równocześnie media obiegła informacja, że Giertych miałby zostać, z błogosławieństwem Donalda Tuska i dzięki namowom Michała Kamińskiego, kandydatem PSL. Ostatecznie były szef Młodzieży Wszechpolskiej nie wystartował wówczas do izby wyższej. Wygląda jednak na to, że co się odwlecze, to nie uciecze. Oczywiście dopóki nie mówimy o procesach sądowych i wyrokach.
Kwestie prawne, choć są w tym akurat przypadku bardzo istotne, zostawmy jednak na boku. O tym, że Senat przyciąga polityków, którzy bardziej niż mandatu potrzebują immunitetu, pisałem już na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” i „Gazety Polskiej” nie raz. W tej kadencji izba wydaje się pod tym względem rekordowa, ale w kolejnej rekord ten może zostać pobity.
Jednak start Romana Giertycha to przede wszystkim potencjalnie duży problem polityczny. Wbrew zaklęciom części jego sympatyków, nie oszukujmy się, liczniejszych niż cztery lata temu, Giertych wciąż ma duży elektorat negatywny po stronie wyborców opozycyjnych. Pozostaje nie do zaakceptowania dla sporej części sympatyków lewicy, a być może i część zwolenników Platformy, która deklaruje daleko idący progresywizm w sprawach społecznych, nie będzie w stanie zaakceptować poglądów mecenasa. Zwłaszcza że nie ma żadnej pewności, że wszystkie jego radykalne sądy są już melodią przeszłości.
Nic nie wiadomo na przykład, by Giertych zmienił poglądy na kwestie osób należących do mniejszości seksualnych czy dostępu do aborcji. Co więcej, wielokrotnie, również w ostatnich latach, jego bezwarunkowe – zdawałoby się – poparcie dla PO łączyło się z ostrzeżeniami przed zbyt radykalnym wejściem tej partii na drogę lewicowej agendy społecznej. Czy to znaczy, że Giertych mógłby przekonać do siebie część elektoratu konserwatywnego, tym samym osłabiając PiS w którymś z wybierających tradycyjnie konserwatywnych kandydatów okręgów?
Choć pojawiły się już i takie koncepcje, nie wydaje się to prawdopodobne: nie dość, że sam kandydat oznajmił już, że wybrał sobie okręg wyborczy, to elektorat PiS, nawet w części partią tą rozczarowany, nie ma już i nie odzyska zaufania do dawnego koalicjanta. Poza polityczną woltą Giertych ma przecież na sumieniu również inne sprawy, choćby bardzo niejasną rolę w procesie Wojciecha Sumlińskiego, którego przez pewien czas reprezentował i który później zachowanie swojego byłego prawnika dość szczegółowo opisał w kolejnych książkach. Nie wiem, jak bardzo wściekły na PiS musiałby być jego dawny wyborca, by mając taką możliwość, zdecydował się postawić na Giertycha. Zwłaszcza że to właśnie Sumlińskiego można dziś uznać za jeden z głosów tej części wyborców PiS z 2015 r., która od partii rządzącej odwróciła się w związku z wybranymi aspektami jej polityki.
Roman Giertych nie planuje jednak startować z Podlasia, Świętokrzyskiego czy Podkarpacia, co czyniłoby podobne rozważania trochę bardziej zasadnymi. Ogłaszając swój start, potencjalnych partnerów postawił przed faktem dokonanym, informując, że kandydować zamierza z powiatu poznańskiego. Trudno być tą lokalizacją zaskoczonym: rodzina Giertychów z Kórnikiem, który okręg ten obejmuje, związana jest od pokoleń. Tam też urodził się i wychowywał sam polityk.
Co więcej, można by uznać, że swoim startem i potencjalnym sukcesem wyborczym Giertych dokonałby ciekawej syntezy przedwojennej i współczesnej tożsamości politycznej regionu, który dawniej był bastionem Narodowej Demokracji, by po latach stać się jednym z wierniejszych i bardziej zdeterminowanych zapleczy liberalnej Platformy Obywatelskiej. Tyle że sam Giertych prezentuje sobą dość podobną zbitkę przekonań i wypowiedzi, co w kampanii wyborczej nie musi być pomocne. Przeciwnicy jego kandydatury, chcący ją zdyskredytować, mają dość łatwe zadanie. I nie chodzi tu bynajmniej o problemy kandydata z prawem, które, jak wiemy, mogą być w oczach wyborców opozycji atutem, ale raczej o jego wypowiedzi, niekoniecznie bardzo stare.
Wiele słów Giertycha, czy to dotyczących homoseksualizmu, czy wizji roli Rosji w polskiej doktrynie geopolitycznej, nie dodaje mu punktów u osób, o których głosy będzie zabiegać. Możemy zaś być pewni, że wszystkie te złote myśli będą potencjalnemu senatorowi przypominane bez litości, zarówno przez obóz rządzący, jak i część polityków opozycji, zwłaszcza najodleglejszych od niego działaczy młodszej części lewicy. Jeśli PO oficjalnie postawi na Giertycha, to będzie to duży cios dla współpracy partii tworzących pakt senacki. Nie znam stanowiska Polski 2050, ludowcom Giertych nie będzie przeszkadzać, jednak Lewica to zupełnie inna historia, co widać już po temperaturze pierwszych internetowych dyskusji na ten temat.
Kolejny problem da się rozwiązać, choć oczywiście nie będzie to rozwiązanie ładne. To, jak wiemy z historii Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, wyborcom nie będzie przeszkadzać, jednak fakt jest faktem: jeżeli Koalicja Obywatelska zdecydowałaby się oficjalnie postawić na Giertycha w wybranym przez niego okręgu, pozostaje kwestia senator Jadwigi Rotnickiej (komitet wyborczy PO), która już zapowiedziała, że zamierza ubiegać się o reelekcję. A to zgodne jest z ogólną zasadą, przyjętą przez jej partię i pozostałych uczestników gry.
Oddajmy głos Katarzynie Lubnauer. Była liderka Nowoczesnej pytana była kilka dni temu przez Wirtualną Polskę o plotki, dotyczące możliwego startu do Senatu Ryszarda Petru. „W tych miejscach, w których mamy senatorów, oni mają prawo do powtórzenia mandatu. Senatorowie będą mogli ponownie kandydować. Jeżeli część z nich będzie chciała kandydować z listy sejmowej, to pewnie ktoś z listy sejmowej będzie naturalnym kandydatem do Senatu. Musimy brać takich kandydatów, na których zgodzą się nasi partnerzy. Te nazwiska nie mogą budzić kontrowersji” – mówiła Lubnauer. Zauważmy, że jej słowa do Romana Giertycha pasują jeszcze bardziej niż do dawnego szefa Nowoczesnej, który swój start ogłosić ma w tym tygodniu. Petru będzie zapewne kandydatem niezależnym, jakie będą jednak losy Giertycha?
Przy wszystkich zastrzeżeniach, jakie budzić musi jego kandydatura, nie możemy zapominać o niewątpliwych przewagach negocjacyjnych kontrowersyjnego polityka. To nie tylko bliskie związki z rodziną Tusków i kilkoma ważnymi politykami Platformy, których reprezentował on w sądach, lecz również bardzo aktywna, organizowana i orkiestrowana przez niego grupa najbardziej zajadłych, najmocniej zaangażowanych sympatyków PO w mediach społecznościowych. Oba te wątki sprawiają, że wsparcie wydaje się oczywiste, pozostaje tylko pytanie, czy będzie ono miało wymiar oficjalny i autoryzowany przez partię, czy też przyjmie formę taką jak w przypadku Stanisława Gawłowskiego z kampanii 2019 r., a więc braku kontrkandydata. I jak w tej sytuacji zachowa się Lewica?
Podejrzewam, że używana w poprzednich wyborach narracja „to nie nasz kandydat, nie startował z naszego komitetu” może się tym razem nie obronić, jeśli będzie to jedyne nazwisko reprezentujące na karcie do głosowania szeroko pojętą opozycję demokratyczną. O „złamaniu paktu senackiego” mówi już Barbara Nowacka, wciąż jeszcze pozostająca w Koalicji Obywatelskiej. Jednak inni związani z PO przedstawiciele koalicji nie są w deklaracjach tak stanowczy i zaczynają widzieć dla Giertycha miejsce w swoich rachubach.
Czy ewentualne rozbicie głosów, rozterki wyborców i absencja elektoratu lewicowego mogłyby finalnie dać okręg podpoznański Prawu i Sprawiedliwości? To mało prawdopodobne, zważywszy na fakt, że w ostatnich wyborach Rotnicka zyskała tam niemal 70-proc. poparcie.