Nie ma praktycznie dnia, żeby wydarzenia, kompletnie niezwiązane z polityką i daną partią, nie zostały upolitycznione – choćby zdarzyła się ogromna, porażająca tragedia, która nikogo normalnego nie pozostawia obojętnym. Skala okrucieństwa wobec ośmioletniego Kamilka, jakiego dopuścili się jego opiekunowie, wstrząsnęła Polską. Winnych trzeba rozliczyć, znaleźć rozwiązania również prawne. Ale sprowadzanie śmierci dziecka do polityki to już jest standard, który trudno zaakceptować.
Ośmioletnie dziecko było pozostawione samo sobie, na pastwę sadystycznych opiekunów – matki, która nie zwracała uwagi na to, jak jej partner wyżywa się na bezbronnym maluchu, i oczywiście ojczyma, który ukarał chłopca w najbardziej sadystyczny sposób, jak zwykły bandzior – tylko dlatego, że Kamil zrzucił telefon ze stołu. Przez kilka tygodni dziecko w szpitalu walczyło o życie. Dawid B. wrzucił je na rozgrzany piec, oblewał wrzątkiem. Horror doprowadził do wielonarządowej niewydolności i licznych poparzeń. Lekarze robili wszystko, co w ich mocy, by ratować życie chłopca – zdecydowali m.in. o podłączeniu poranionego dziecka do specjalistycznej aparatury ECMO, pompującej natlenowaną krew do organizmu. Choć sprzęt ratuje życie, używa się go przy skomplikowanych operacjach kardiochirurgicznych i w ostateczności – gdy nie ma już innych dróg leczenia. Kamilek zmarł, bo – jak mówili specjaliści – nie miał sił do dalszej walki. Jego stan w momencie przyjęcia do szpitala był bardzo ciężki – był niedożywiony i odwodniony, bardzo wychudzony, miał rozległe oparzenia.
Nie odmawiam prawa do krytyki tym, którzy twierdzą, że zawiodło państwo. Na pewno w jakimś stopniu tak. Jednak w tej sprawie zawiedli wszyscy – najbardziej bliscy i sąsiedzi, którzy musieli widzieć, co dzieje się z bitym, maltretowanym dzieckiem. W mieszkaniu, w którym katowano chłopca, mieszkało łącznie 12 osób. Oprócz matki i ojczyma przebywała tam szóstka dzieci – matka Kamila miała bowiem piątkę innych dzieci, dwójkę z obecnym partnerem, który czeka na proces i wyrok pod zarzutem zbrodni dokonanej ze szczególnym okrucieństwem, oraz wujek i ciotka z dwoma pociechami.
W reportażu „Uwagi” wujostwo zapewniało, że o niczym nie miało pojęcia. – Byłem w pracy, tego dnia wróciłem późnym wieczorem do domu. Pytałem, co się stało Kamilowi, że jest taki czerwony na twarzy. Nie wiedziałem, że jest poparzony, bo był ubrany. Jego matka mi powiedziała, że się poparzył gorącą wodą. Gdybym wiedział, co się stało, tobym zareagował – wyznał członek rodziny, który obserwował dramat ośmiolatka z bliska. Mało tego, wujek dziecka nie ma sobie nic do zarzucenia. I pytał reporterkę z wyrzutem, dlaczego on i jego żona mieliby czuć się winni. Czy gdyby wujek i ciotka chłopczyka poszli na policję lub poinformowali pracowników społecznych, dziecko by żyło? Niewykluczone.
Państwo jest bezradne zawsze wtedy, gdy wokół następuje zmowa milczenia. Trudniej przeciwdziałać patologiom, gdy instytucje nie wiedzą o nich na bieżąco. Choć tu co jakiś czas pojawiały się alarmujące informacje i obrazki, wszak Kamilek nie przeżywał gehenny od kwietnia 2023 r., a znacznie wcześniej. Widziano go zaledwie kilka tygodni przed skatowaniem przez ojczyma w szkole ze złamaną ręką. Grono pedagogiczne rozmawiało z matką, ale gdy ta suflowała kłamliwą wersję o upadku Kamilka, najwyraźniej w nią uwierzono.
Jeszcze w Olkuszu, gdzie przed przeprowadzką do Częstochowy mieszkała rodzina, w listopadzie 2022 r. policjanci napotkali na przystanku autobusowym wychłodzonego chłopca w samej piżamie, bo po raz kolejny uciekł z domu. Kamil trafił wtedy do szpitala. Jeszcze w Olkuszu wdrożono procedurę Niebieskiej Karty. Mimo to pracownicy MOPS nie dopatrzyli się, by w rodzinie działo się coś na tyle złego, by skończyć się taką tragedią.
Sądy trzykrotnie zajmowały się przypadkiem maltretowania dziecka. Ani razu nie zdecydowały o tym, by odebrać je spod opieki sadystycznych opiekunów, nie widząc do tego wystarczających podstaw. – Ze sprawozdań kuratora i MOPS wynika, że nigdy wcześniej nie stwierdzono w tej rodzinie przypadków przemocy fizycznej ani psychicznej nad dziećmi, jak również nie stwierdzono żadnego problemu z nadużywaniem alkoholu – bronił instytucji rzecznik częstochowskiego sądu okręgowego Dominik Bogacz.
W debacie po śmierci Kamilka pada wiele niepotrzebnych słów i absurdalnych teorii. Pierwsza z brzegu dotyczy ustawy z 2016 r., która ograniczyła możliwość odbierania dzieci przez sądy rodzinom z powodu biedy. Zastrzeżenie ustawodawcy jest takie, że chodzi wyłącznie o status materialny rodziców, a nie o znęcanie się fizyczne lub psychiczne nad nieletnim.
Mało tego, sami sędziowie interpretują obecne prawo tak, że wystarczy przesłanka zagrożenia dobra dziecka, a nie fakt jego wystąpienia. Żeby nie być gołosłownym, warto zacytować środowisko zainteresowane. – Nie musi dojść do naruszenia. Najistotniejszy jest stan zagrożenia bez względu na to, gdzie występuje przyczyna takiej sytuacji. Sąd działa niejako profilaktycznie i natychmiastowo, bez przeprowadzania szczegółowego postępowania dowodowego – tłumaczyła serwisowi Prawo.pl Anna Rybicka-Hałabis z Sądu Rejonowego Lublin-Zachód w Lublinie z antyrządowej Iustitii. – Wielokrotnie zdarzyły mi się sytuacje, że po kilku dniach od umieszczenia małoletniego w pieczy zastępczej orzeczenie to zmieniałam, gdyż pojawiały się nowe fakty, występowały inne okoliczności – dodała.
Umieszczenie dziecka w pieczy zastępczej jest tymczasowe, na okres wyjaśnienia kulis sytuacji nieletniego. Tego w sprawie Kamilka nie zrobiono, a mimo to powszechnie antypisowscy komentatorzy sugerują, że winą jest zmienione przez PiS prawo. A przepisy zmieniono, gdy odbierano dzieci rodzicom z powodu tego, że nie stać ich było na wózek lub matka opiekująca się dzieckiem nie domagała zdrowotnie.
Tymi historiami żyła opinia publiczna niecałą dekadę temu, tylko dziś się już o tym nie pamięta. Z PiS wiąże się też 500+, a jak wiadomo, zagorzali przeciwnicy programu uważają, że świadczenie zniechęca do pracy i nakręca patologiczne zachowania w domach. Dziennikarz „Uwagi” Marcin Jakóbczyk dał asumpt niektórym internautom do ataku. „Prokuratura też »nie zauważyła« zagrożenia dla dziecka, którym przede wszystkim był deficyt intelektualny matki oraz agresja ojczyma-pasożyta, który nie mając gdzie mieszkać po wyjściu z więzienia, związał się z matką Kamila: miał gdzie spać, a pieniędzy z zasiłków było tak dużo, że wystarczyło jeszcze na piwko, fajeczki, imprezkę na mieście oraz coś mocniejszego od czasu do czasu” – napisał w mediach społecznościowych.
To tylko jeden z przykładów nieuprawnionego szturmu na świadczenia socjalne na rzecz rodzin. Bo jeśli Dawid B. rzucał chłopca na piec, czy to znaczy, że należy pieców zakazać? Jeśli dochodzi do przestępstwa z użyciem noża, to państwo ma zabronić produkcji tego narzędzia? Absurd. W rodzinie Kamila dochodziło do patologii, ponieważ ojczym był draniem z przeszłością kryminalną, a matka była niepełnosprawna intelektualnie. Zatem z dużą dozą pewności można zakładać, że gdyby nie było 500+ i innych zasiłków na dzieci, to ta tragedia i tak by się wydarzyła. Przecież zabójstwa dzieci zdarzały się w Polsce też przed 2016 r., gdy wiele w obszarze finansowania rodzin się zmieniło.
Niektórzy politycy apelują, by wdrożyć rozwiązania z Niemiec czy Skandynawii. Tylko że tam też dochodzi do zabójstw popełnianych na najmłodszych! Media za naszą zachodnią granicą żyły zbrodniami w czasie Świąt Wielkanocnych – w Ulm 40-letni mężczyzna zabił nożem 7-letnią córkę, natomiast w pobliżu Heidelbergu rodzeństwo w wieku 7 i 9 lat odnaleziono martwe w mieszkaniu. W sprawie o podwójne morderstwo zatrzymano matkę. W 2020 r. nieopodal Kolonii matka zabiła piątkę swoich dzieci, skazano ją na dożywocie. W ten sposób ukarała pociechy za rozstanie z mężem. Rok temu w Wielkiej Brytanii 9-letnia dziewczynka została zasztyletowana. W Norwegii Anders Breivik strzelał do ludzi jak do kaczek – w tym nieletnich – i otrzymał śmiesznie niski wyrok 21 lat w więzieniu o znacznie lepszych warunkach od polskich. Wniosek? Takie historie, niestety, zdarzają się na całym świecie, również w krajach podawanych za wzór walki z patologiami. I często jesteśmy wobec nich bezradni, tym bardziej gdy – tak jak w przypadku rodzinnych zbrodni – otoczenie w porę nie reaguje.
W Polsce w 2012 r. Katarzyna Waśniewska dokonała morderstwa na swojej malutkiej córce Madzi. Zwłoki zakopała pod drzewem, a w poszukiwania włączył się prywatny detektyw celebryta Krzysztof Rutkowski. Nikt poważny nie oskarżał ówczesnego premiera Donalda Tuska o przyczynienie się do zbrodni. Nikt wtedy nie mówił akurat w tym kontekście, że państwo nie działa. Już wtedy Twitter i Facebook były popularne, a temperatura politycznych dysput rozgrzana, bo wiele milionów ludzi przeżywało nadal katastrofę smoleńską i to, jak Rosja rozgrywa śledztwo, podczas gdy druga strona oskarżała prawicę o „grę na trumnach”.
Co obecnie mówi Tusk, gdy wydarzyła się tragedia w Częstochowie? – Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci dramatyczną zbrodnią na małym Kamilu. Nie chciałbym na tym robić polityki, bo to nasi rządzący od wielu lat chcą robić z tragedii narzędzie politycznej walki. My staraliśmy się jak najbardziej studzić emocje wokół tragedii ludzkich – mówił lider KO w Sulechowie. – Ziobro i Morawiecki zrobili sobie kolejne 50 konferencji prasowych, że są za karą śmierci. My od dłuższego czasu, od ładnych kilku lat, żyjemy w państwie, którego władza promuje przemoc – wyliczał Tusk.
Na tym się jednak nie skończyło. Na tym samym spotkaniu z wyborcami Tusk ocenił, kto głosuje na PiS. – Wszystko w Polsce od kilku lat jest postawione na głowie, tzn. królami życia są ci, którzy chleją, biją swoje dzieci, biją kobiety i pracą się nie zhańbili od wielu lat. Wymarzona klientela polityczna dla władzy, która ma sposób myślenia bardzo podobny do tej klienteli – zarzucił, wprost odnosząc się do wyborców PiS.
Tym samym Tusk określił elektorat PiS, 8−9 mln Polaków, jako patologię, która bije swoje dzieci i kobiety, nadużywa alkoholu i nie pracuje. I to wszystko padło z jego ust po dramacie ośmiolatka w Częstochowie. Czy jest jakiś większy dowód na upadek obyczajów i moralności w polityce?
Niegdyś, za rządów PO, liberalni komentatorzy śmiali się z frazy „wina Tuska”, dowodząc, że lider PO był oskarżany przez opozycję o wszystkie nieszczęścia w Polsce. Tyle że zarzuty, nawet jeśli przesadzone, dotyczyły jednak spraw, za które państwo ponosiło bezpośrednio odpowiedzialność. Tak było choćby z organizacją lotu do Smoleńska, wcześniejszym rozbiciem się wojskowej CASY w Mirosławcu. Czy też serwerami PKW, które w 2014 r. okazały się dziurawe jak szwajcarski ser. Czy gdy w celi zabił się kluczowy świadek ws. Krzysztofa Olewnika. Ale nikt normalny nie winił Tuska za to, że jakiś zwyrodniały ojciec w zaciszu domowym wyżywał się na dziecku albo matka zabiła córkę.
To się zmieniło – bo gdy trzeba przywalić oponentom w celu osiągnięcia pożądanego efektu, to i dramat Kamilka się przyda. Niestety, nie ma już w polskich realiach szacunku do majestatu śmierci.