Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Polityka nad kotletem

Za niecały miesiąc, 4 czerwca w Warszawie ma się odbyć marsz Platformy Obywatelskiej, z którym partia ta łączy wielkie nadzieje. Wydarzenie ma potwierdzić najmocniejszą pozycję ugrupowania Donalda Tuska po stronie opozycji, a zarazem porwać tłumy na tyle skutecznie, by pod jego przywództwem poprowadzić je do wyborczego zwycięstwa. Platforma nie czeka jednak biernie i zaczyna dość ryzykowną kampanię w mediach społecznościowych.

Tymczasem po drugiej stronie mamy konkretną ofensywę wyborczą w postaci ogłaszania strategii i spotkań z wyborcami, ale i pewne wrażenie chaosu, związane z brakiem pewności co do kształtu Zjednoczonej Prawicy na listach wyborczych i, jeśli uda się wygrać, przyszłej koalicji rządzącej. Oba te wątki przecinają się w dość zaskakującym miejscu – miejscem tym jest, bez cienia przenośni, chlew.

Ryzykowny zabieg partii Ziobry

Zacznijmy od strony rządowej. Jak już wszyscy wiedzą, zgodnie z zapowiedziami Solidarna Polska zmieniła nazwę i od kilku dni funkcjonuje w przestrzeni politycznej jako Suwerenna Polska. Politycy ugrupowania zmianę tę tłumaczą koniecznością położenia mocniejszego akcentu na suwerenność państwa, coraz mocniej zagrożoną przez rosnące apetyty Unii Europejskiej i wynikające z nich ograniczenia podmiotowości państw członkowskich w kolejnych dziedzinach życia.

Gdy jeszcze informacja o tej zmianie funkcjonowała jako wiarygodna, lecz niepotwierdzona plotka, miałem okazję komentować ją w jednej z radiowych rozmów. Wyraziłem wówczas swój ostrożny sceptycyzm wobec tego ruchu, wynikający z dwóch przesłanek. Nazwa „Solidarna Polska” funkcjonuje w polityce od lat, choć trudno jednoznacznie stwierdzić, czy poza środowiskiem obserwatorów i komentatorów zdobyła wystarczającą rozpoznawalność – szeregowy wyborca prawicy bardzo często traktował dotąd obóz rządzący jako jedność. Skoro jednak politycy SP już po wyborach w 2019 r. z dumą informowali o zwiększeniu stanu posiadania w Sejmie, trudno uznać, że sami uważali swoją partię za znaną wyborcom i odnoszącą sukcesy w dużym stopniu samodzielnie, własną pracą i medialną obecnością.

Co więcej, miała do tego większe prawo od nieobecnego już w koalicji Porozumienia, którego nikomu nieznani wcześniej politycy do Sejmu wchodzili pod sztandarami PiS, informację o swej partii często absolutnie pomijając w materiałach wyborczych. I którzy dziś, być może licząc na swój brak rozpoznawalności, jak gdyby nigdy nic występują w roli największych krytyków polityki rządu, który współtworzyli przez kilka lat.

Skoro jednak politycy Solidarnej Polski uwierzyli w siłę swej marki, zmiana nazwy wydaje się krokiem w nieznane i niepotrzebnym moim zdaniem ryzykiem. Tłumaczenie jej innymi niż dotąd priorytetami też jest moim zdaniem na wyrost, ponieważ dotychczasowy przebieg kampanii wyborczej, a przede wszystkim kluczowa w niej rola Donalda Tuska (a dla prawicy – pamięć o latach poprzednich rządów Tuska) wskazuje, że podział na Polskę solidarną i liberalną nie traci na znaczeniu i może być, tak samo jak w 2015 r., kluczowy do zdobycia lub utrzymania władzy.

Zmiana, którą można zinterpretować jako porzucenie solidarności na rzecz suwerenności (tymczasem są one niejako wzajemnie dla siebie niezbędne), jest więc potencjalnie ryzykowna, zwłaszcza gdyby środowisko Zbigniewa Ziobry zdecydowało się pójść oddzielnie. W takim wypadku PiS otrzymuje gotowy spin, może bowiem przedstawiać się jako jedyna reprezentacja dla wszystkich, dla których hasło społecznej solidarności coś jeszcze znaczy. A takich wyborców jest wciąż wielu.

Kto chce zabrać Polakom schabowego

Do wzajemnych relacji PiS i Suwerennej Polski będzie jeszcze okazja wrócić, nie wątpię, że zadbają o to sami politycy. W tym miejscu zatrzymam się na uwadze, że podkreślanie wątków suwerenności nie jest oczywiście drogą donikąd, jest wręcz szalenie istotne, ponieważ równocześnie pojawia się bardzo wiele informacji o planach UE wtrącania się w kolejne dziedziny życia, również poprzez nacisk finansowy czy administracyjny.

Jak wiemy, jednym z tematów szczególnie dla wyborców i polityków wrażliwym jest kwestia produkcji i dostępności mięsa. Temat mięsa Polaków rozpalał zawsze, a kilka tygodni temu pojawiły się informacje, że jego dostępność może być w niedalekiej przyszłości mniejsza nawet niż w czasach PRL – i to z błogosławieństwem możnych tego świata, w tym Unii (Fit for 55) i pozornie poziomych struktur, tworzonych przez prezydentów wielkich miast (agenda C40).

Politycy prawicy temat podchwycili, przedstawiciele opozycji próbowali bagatelizować i zaprzeczać własnym wypowiedziom. Nie do końca skutecznie, oparty bowiem na prawdziwych założeniach wizerunek tych, którzy chcą „zabrać Polakom schabowego”, przykleił się do nich na dobre.

I właśnie w takich realiach Platforma w miniony weekend rozpoczęła akcję w obronie polskiego rolnictwa i polskich stad świń. Analizę zjawiska, które oficjalnie legło u podstaw tej kampanii, pozostawiam specjalistom od rolnictwa. Sam mogę tylko stwierdzić, że domniemany kryzys na tym rynku ani za PiS się nie zaczął, ani też znacząco na jego poparcie na wsi dotąd nie wpływał. Platforma realnie kłuje więc tym samym raczej na terenach PSL (czyli wśród tych rozczarowanych wyborców wiejskich, którzy skłonni są oddać swój głos na kogoś poza PiS, zamiast po prostu zostać w domu) niż Prawa i Sprawiedliwości.
Jednak ważniejsza wydaje mi się sama forma tego medialnego happeningu – kilkudziesięciu polityków różnego szczebla, w myśl partyjnego przekazu, jednego dnia zjadło schabowe i opowiedziało swoim sympatykom, że PiS „zaorało wieś”. Siląc się przy tym na bardzo karykaturalną ludowość czy raczej wpisanie się we własne wyobrażenie ludowości. Politycy zwyczajnie ośmieszają się, wchodząc w tematy, w których są z wielu powodów niewiarygodni i, nie oszukujmy się, właściwie niewybieralni.

Za Platformą wieś nie pójdzie

Gdy w miastach trwa kampania pod hasłem „PiS = drożyzna”, do której nikt oficjalnie nie chce się przyznać, a która kosztować musiała bardzo dużo pieniędzy, na wieś Platforma wkracza w szatach obrońców i smakoszy polskiej trzody chlewnej, której bronić musi przed Niemcami i ich świniami. Trudno uznać to za wizerunkowy majstersztyk, więcej tu bowiem paliwa do mniej czy bardziej wyszukanych żartów niż do zdobywania poparcia w tradycyjnie nieufnych wobec wielkomiejskich liberalnych elit grupach, czemu poświęciłem kilka ostatnich tekstów na łamach Codziennej.

Wszyscy chcą więc bronić schabowego, problem w tym, że w przypadku polityków, którzy przez lata ignorowali problemy wsi, a w gwałtownym ograniczeniu dostępności mięsa widzą remedium na problemy świata, obrona ta nie wygląda przekonująco.

Marsz 4 czerwca też nie stanie się raczej manifestacją zawiedzionej polskiej wsi, choć zapewne byłoby to dla działaczy Platformy bardzo oczekiwanym rozwojem sytuacji. Weekendowa kampania znad talerza nie będzie celnym uderzeniem w PiS – zagrożenia dla tej partii i jej poparcia, również na wsi, leżą dziś zupełnie gdzie indziej. W tym zakresie, w jakim zależą od Nowogrodzkiej, są na ogół rozwiązywane i choć czasem dzieje się to późno (kwestia zboża z Ukrainy), działa tu zasada „lepiej późno niż wcale”. Działacze Platformy swoje kotlety powinni zjadać w milczeniu.

Politycy Suwerennej Polski natomiast nie powinni tracić z oczu faktu, że poza Zjednoczoną Prawicą skazani na polityczną marginalizację, nie będą mieli szansy nie tylko na obronę suwerenności (w tym – diety Polaków), lecz nawet na umieszczanie jej wątku w szerszym obiegu medialnym.

Przyszłość i kształt Zjednoczonej Prawicy to jednak długi i złożony temat, wymagający oddzielnego omówienia.

 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski