Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Donald sam w domu

Prawo i Sprawiedliwość samo przyznaje się do niepowodzenia polityki mieszkaniowej, zawartej w programie Mieszkanie+. PiS poniosło porażkę, próbując cokolwiek zrobić, co pewien czas wychodzi zresztą z kolejnymi pomysłami, takimi jak ułatwienia w budowie. Wygląda na to, że Platforma przegrała ten temat już w chwili ogłoszenia własnego pomysłu, ten bowiem krytykowany jest i z lewej, i z prawej strony. Również, co chyba szczególnie bolesne, przez liberałów, będących przecież głównym zapleczem politycznym czy ideowym PO.

Wykorzystanie przez Platformę hasła „Mieszkanie prawem, nie towarem” nie było pierwszym sięgnięciem po hasła o lewicowej proweniencji przez tę, kojarzoną przecież głównie z gospodarczym liberalizmem, partię. Nie mówię tu oczywiście o kwestiach obyczajowych, w tych bowiem unifikacja liberałów i lewicy nastąpiła już dawno, redefiniując przy okazji liberalizm na amerykańską modłę.

Program dla bogatych

Oczywiście i ten proces nie przebiega w pełni bezboleśnie. Platforma, aby utrzymać pewien miraż centryzmu i wielonurtowości, wciąż ma na swym pokładzie kilku deklaratywnych konserwatystów, którzy wciąż nie przyjęli jeszcze partyjnej linii wobec aborcji. Ich głos jest jednak coraz mniej pewny i słyszalny słabiej niż kilka lat temu.

Dziś zresztą wchodzą w kolejną ciężką próbę, gdy również świat polityki musi zmierzyć się z kolejną falą medialnego linczu na nieżyjącym, więc bezbronnym, papieżu Polaku. Pęknięcia obyczajowe zostawmy jednak na inne okazje, temat tego tekstu prowokuje inne pytanie: czy w Platformie znajdzie się frakcja gotowa bronić liberalnego przekazu partii w momencie przyjęcia przez nią zaskakująco lewicowej narracji? Uściślijmy przy tym od razu, że jest to właśnie narracja i nic więcej, ponieważ praktyczny wymiar zmian proponowanych przez Donalda Tuska mieści się w kanonie jeśli nie polskiego liberalizmu, to na pewno jego patologii.

Plan przedstawiony przez Platformę w skrócie składa się z dwóch podstawowych punktów – kredytu 0 proc. na pierwsze mieszkanie dla osób poniżej 45. roku życia oraz 600 zł dopłaty do najmu mieszkania. Tusk mówi przy tym, że zeroprocentowy kredyt obejmować miałby również remonty, ale tylko w przypadku jedynego mieszkania, by projekt nie obejmował „bogatych, deweloperów ani tych, którzy mają po 5–6 mieszkań”. Wystarczy jednak spojrzeć na całość propozycji, by zobaczyć, że jest to niestety typowe dla tego środowiska mijanie się z prawdą. Deweloper dostanie wsparcie państwa przez dopłaty do kredytów, tak samo zresztą, jak korzystające z większego popytu banki. Z kolei posiadacz sześciu mieszkań być może nie wyciągnie od państwa spłaty odsetek jego kredytu, uzyska za to co miesiąc 3600 dopłaty do czynszu, który, znając bezwzględne prawa rynku, dodatkowo jeszcze podniesie. W efekcie najemca zapłaci finalnie tyle samo, właściciel natomiast uzyska dodatkowy zysk, porównywalny z tym, jaki miałby z wynajmu kolejnego już, siódmego mieszkania. „Nie dla bogatych”, serio?

Deweloper plus, bankowiec plus

Jakby jednak tego było mało, nowe światło na propozycje rzuca przeprowadzony przez Oko.press wywiad z główną ekspertką ekonomiczną Platformy, posłanką Izabelą Leszczyną. Leszczyna zapowiada w nim m.in., że głównym obszarem działania programu ma być rynek pierwotny, a maksymalną wartością kredytu będzie 600 tys. zł. Oznacza to, że propozycja nie obejmie mniej zamożnych Polaków, chcących kupić na początek choćby i używane, niewielkie mieszkanie – czyli na rynku wtórnym. Chcący skorzystać z pomocy będzie bowiem potrzebował wystarczająco dużego kapitału własnego, by po pierwsze pozwolić sobie na nowe mieszkanie od dewelopera, a po drugie nie potrzebować do tego zakupu kredytu większego niż 600 tys. zł. Już to pokazuje, że beneficjentami propozycji Platformy będą więc po pierwsze deweloperzy, po drugie osoby wkraczające na rynek mieszkaniowy z uprzywilejowaną pozycją początkową.

Już pierwsze komentarze działaczy lewicy pokazują zresztą, że ta dość trafnie odczytała faktyczne intencje i możliwe konsekwencje pomysłów Platformy, w skrócie nazwane przez jej lewicową konkurencję programem „Deweloper plus”. „Jaki jest cel nabijania z budżetu państwa kabzy bankom, skoro za te same pieniądze można zbudować publiczny zasób mieszkań na wynajem?” – pytała Anna Maria Żukowska. Magdalena Biejat zaś zwracała uwagę na wpływ programu na ceny: „Donald Tusk proponuje dziś kolejny program transferu publicznych pieniędzy do sektora bankowego. Dopłaty do kredytów skutkują tym, że banki i deweloperzy podnoszą marże. W efekcie mieszkania drożeją i koło się zamyka. Kiedy to wreszcie zrozumiecie?”.

Odpływ wolnorynkowców

Nie trzeba oczywiście dodawać, że reakcją na to zasadne pytanie były bardzo negatywne komentarze sympatyków Platformy, sprowadzające się do stwierdzenia, że to Donald Tusk jest wybitnym ekonomistą. Jednak poza internetową bańką partyjnego betonu percepcja Tuskowej koncepcji bynajmniej nie jest lepsza.

„Ktokolwiek wymyślił i podsunął Platformie Obywatelskiej pomysł na oprocentowane na 0 proc. i współpłacone ze środków publicznych kredyty mieszkaniowe, a zwłaszcza przedstawianie ich jako program pronatalistyczny, wsadził największą partię opozycyjną na polityczną minę” – komentuje w „Gazecie Wyborczej” prof. Janusz Majcherek. Z kolei publicysta gazety Witold Gadomski wieszczy odpływ liberalnego elektoratu, zauważając, że tylko prorosyjskie szaleństwo części liderów Konfederacji może być gwarancją, że nie przejmie ona wyborców Platformy.

„Donald Tusk, przesuwając program swojej partii w kierunku socjalnej lewicy, tracić może wyborców o nastawieniu wolnorynkowym. Dziś właściwie tylko jedno ugrupowanie, a właściwie jego część, ma program wolnorynkowy. Niestety, jest to Konfederacja” – pisze Gadomski i ostrzega: „Nie wiadomo, czy Konfederacja jako całość zagłosowałaby za rozsądnymi rozwiązaniami gospodarczymi, ale zapewne na to liczą młodzi, nieźle wykształceni ludzie, a także przedsiębiorcy, którzy zamierzają na to ugrupowanie głosować. 10 lat temu to byli typowi wyborcy Platformy Obywatelskiej, ale gdy Platforma ściga się z PiS i Partią Razem na populistyczne programy, odstrasza od siebie ludzi, którzy uważają, że bogactwo bierze się z wydajnej pracy, a nie z rozdawania pieniędzy”.

I Balcerowicz się zżyma

Kończąc ten wątek, popatrzmy jeszcze na wpis Leszka Balcerowicza, którego Platforma broni zawsze wtedy, gdy atakują go krytycy transformacji, lecz nie zawsze nadąża za dogmatyzmem swego ekonomicznego guru. „Czy Tusk myśli, że zwolennicy PO nie lubią PiS, ale lubią PiS-owską politykę gospodarczą, tzn. upolitycznianie (nacjonalizowanie) gospodarki oraz zwiększanie wydatków socjalnych, które prowadzi do wzrostu podatków, wzrostu jego deficytu i kosztów obsługi długu publicznego?” – pyta Balcerowicz, a data zadania tego pytania, 1 marca br., wskazuje, że i ono jest reakcją na pomysł polityki mieszkaniowej, która choć napędza zyski prywatnym właścicielom i inwestorom, co powinno polskiego liberała cieszyć, to równocześnie mnoży wydatki państwa, co jest dla niego nie do przejścia.
Komentatorzy narzekają – i słusznie! – na brak programu Platformy Obywatelskiej, a jej klakierzy sztorcują ich wtedy, że „anty-PiS” jest programem jedynym i wystarczającym. Gdy jednak pojawiają się już jakieś okruchy planów na przyszłość, jest jeszcze gorzej. Przypomnę, że wcześniejsze konkrety z wypowiedzi Tuska to duże podwyżki dla budżetówki czy czterodniowy tydzień pracy, a więc koncepcje wprost odwrotne do wszelkich liberalnych dogmatów, budzące z różnych powodów irytację obu stron ekonomicznej, tym razem nie politycznej, osi podziału, populistyczne i niepoparte obliczeniami.
W takiej sytuacji chyba faktycznie dobrze jest nie mieć programu, a najlepiej – nie mieć również władzy.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski