Oczywiście wbrew politycznej poprawności i agresywnej retoryce coraz bardziej postępowych środowisk istnieje coś takiego jak „ideologia LGBT”. Objawia się ona tym, że często w sposób wulgarny zarzuca się absolutnie każdemu, kto nie promuje i nie preferuje związków jednopłciowych, zacofanie, katolickie uprzedzenia i – lekko mówiąc – nienormalność. Wystarczy poczytać, jak toczy się dyskusja w sieci, jakim językiem operują zwolennicy „tolerancji” nierozumiejący tego słowa, jakie burdy wywoływali równo rok temu w Krakowie, żeby zwrócić na siebie uwagę. Czy warto jednak kruszyć kopie o występ Black Eyed Peas na „Sylwestrze marzeń” z opaskami LGBT?
Zgoda z tymi, którzy uważają, że w chwili kryzysu i niepewności w związku z sytuacją wojenną na Ukrainie warto oszczędzać również na rozrywce dla mas. „Sylwester marzeń” to z jednej strony wizytówka TVP, a z drugiej bardzo droga impreza, której koszty organizacji sięgają kilkudziesięciu milionów złotych. Telewizja Polska nie ujawnia, ile zgarnia największa gwiazda imprezy, ale nieoficjalnie branżowe portale podawały kwotę 4 mln zł dla Black Eyed Peas do podziału. I można się na to zżymać, wszak misją zapisaną w ustawie o radiofonii i telewizji nie jest wyścig TVP z telewizjami komercyjnymi na jednorazową rozrywkę w roku za publiczne pieniądze. Przyzwyczailiśmy się jednak do tego, że TVP mocno wypromowało sylwestra i na tym nie traci. Ba, zyskuje Zakopane napływem turystów, choć dopłaca do interesu, drzwiami i oknami uderzają sponsorzy. Jak w sporcie, na końcu liczy się wynik, a ten brzmi: ponad 8 mln oglądających. Jak się okazało, nie byłoby w tym roku żadnych kontrowersji i awantur, wszak sam „Sylwester marzeń” był całkiem nieźle zorganizowaną imprezą, gdyby nie feralne opaski LGBT. Nawet jeśli ktoś – tak jak ja – wolałby wydać publiczne środki na inne cele i nie jest miłośnikiem disco polo.
Choć jeszcze przed wydarzeniem w Zakopanem antypisowska publika rechotała, bo Melanie C – była gwiazda Spice Girls – zrezygnowała z koncertu w Polsce. Powód? Oficjalnie różnica zdań w sprawach światopoglądowych z władzami. Dziwnym trafem niemal w tym samym dniu, w którym oświadczyła, że nie przyleci do Polski, została ogłoszona jedną z gwiazd sylwestrowych w Londynie w stacji BBC. Przypadek? Nie sądzę. Oczywiście można wierzyć w to, że poszło o spory światopoglądowe, które Mel C nie przeszkadzały, gdy występowała w Dubaju czy w Sankt Petersburgu. I to nie 20 lat temu, jak podają plotkarskie media, ale zaledwie dwa. Kto by się przejmował szczegółami, gdy można kopnąć w prawicę, prawda?
Choć z jednym zgoda: pomysłodawca występu akurat nudnej, mającej już za sobą okres świetności gwiazdki powinien honorowo podać się do dymisji. Black Eyed Peas to już zupełnie inna liga, która zwabia młodzież. Negocjacje z amerykańskimi wykonawcami musiały trwać błyskawicznie, bo do nocy sylwestrowej pozostawały zaledwie cztery dni. Artyści udzielili wywiadu „Wiadomościom” TVP przed koncertem, a na scenie zagrali największe hity ostatnich lat: m.in. „Don’t you worry”, „Let’s get it started” z Sarą James i „Where is love”.
Will.i.am i reszta artystów pokazała się z opaskami w kolorach tęczy. Czy raziło mnie to jako widza? W ogóle. Gdyby taki numer odstawiono podczas uroczystości upamiętniających Powstanie Warszawskie czy odzyskanie niepodległości, to co innego. Śmieszy mnie, gdy piłkarze klękają w lidze angielskiej albo zmieniają opaski kapitańskie na tęczowe, ale to ich sprawa. Nie zamierzam przestawać doceniać ich umiejętności, co najwyżej zaśmieję się pod nosem. Piosenkarze mają prawo manifestować swoje poglądy. Gdyby ktoś im zdarł atrybut, wtedy byłaby awantura na całą Europę.
Jak rozumiem, Solidarna Polska byłaby wtedy zadowolona? „Ośmiogwiazdkowcy” przy wtórze niektórych prawicowców w sieci zniechęconych do PiS powtarzali jak mantrę, że raper Will.i.am uderzał w partię rządzącą, nagrywając filmik zza kulis. Co dokładnie powiedział w transmisji? – Jesteśmy Black Eyed Peas: P-E-A-S. Można też czytać Black Eyed Peace: P-E-A-C-E. Chodzi nam o pokój, równość, harmonię. Nie jesteśmy natomiast Black Eyed PiS – P-I-S. Wspieramy jedność, miłość, tolerancję – mówił celebryta. W żartobliwym tonie wyjaśniał różnicę w nazwie zespołu, bo zapewne przeczytał stos komentarzy pod postami o udziale w „Sylwestrze marzeń”. Taka to była „afera” i „potężne uderzenie w polski rząd” tudzież „kop”, jak ogłosił administrator szambiarskiego profilu „Nie” na Twitterze.
A gdyby rzeczywiście odczuwał niechęć do PiS, to co z tego? Czy przed publicznością mogą występować tylko artyści, którzy zgadzają się z obecnie rządzącymi? Jeśli ktoś przyciąga publikę, to ma nie śpiewać i nie grać, bo inaczej – choćby błędnie lub głupio – myśli? Niestety, tego nie pojmują przedstawiciele Solidarnej Polski.
Politycy koalicjanta PiS i sam minister sprawiedliwości uderzają w najmocniejsze tony, popadając w groteskę. Wiceminister rolnictwa Janusz Kowalski zażądał dymisji redaktora naczelnego… portalu Tvp.info Samuela Pereiry, bo ten nie widział problemu w tęczowych opaskach i chwalił muzyczny poziom „Sylwestra marzeń”. Zastępca Ziobry w resorcie sprawiedliwości Marcin Warchoł dyskutował z Will.i.am’em na Twitterze, ganiąc go za hipokryzję i koncertowanie w Katarze. Zbigniew Ziobro z kolei do agendy rozmów z premierem Mateuszem Morawieckim o KPO dołączył – tak, to nie pomyłka – „Sylwestra marzeń” i opaski Black Eyed Peas.
O ile „silni razem” tym atrybutem chcieli dokopać rządzącym i wszystkim „zaściankowcom”, przy okazji udowadniając, że tęczowe barwy nie mają nic wspólnego z ideologią, o tyle Solidarna Polska próbuje nabijać punkty na prawicowym elektoracie. Wciąż nie jest jasne, jaki będzie układ list Zjednoczonej Prawicy. Ziobro liczy na to, że jeśli nie dojdzie do porozumienia wokół KPO, a jego partia wystartuje oddzielnie od PiS, to dostanie się do parlamentu. Badania sondażowe na razie na taki scenariusz nie wskazują, są wręcz bezlitosne. Ziobryści bez Jarosława Kaczyńskiego mogą liczyć na ok. 1–1,5 proc. poparcia. Gdyby taki wynik powtórzył się w wyborach w przypadku rozłąki Solidarnej Polski z PiS, Ziobro wypadłby z polskiej polityki – zapewne na długie lata.
Mijały kolejne dni od sylwestrowej nocy, a w politycznej agendzie Solidarnej Polski dominowały opaski LGBT. Nie walka z inflacją, nie – wydaje się skuteczne – rozwiązanie dosłownie palącego problemu, jakim była dostępność węgla, ale występ amerykańskich celebrytów. W sprawie jest drugie dno – Uniwersytet Warszawski wszczął postępowanie dyscyplinarne wobec wiceministra Warchoła, adiunkta na uczelni, za słowa o LGBT. To się nazywa popadanie ze skrajności w skrajność, od ściany do ściany – niepotrzebna, błaha awantura przerodziła się w sprawę wagi narodowej, a także pretekst dla środowiska uczelni do wyrugowania polityka z jej murów.
Tak czy owak mocne zaangażowanie – z uporem godnym lepszej sprawy – w sprawy światopoglądowe akurat w tej kwestii ma na celu zwiększenie poparcia u części prawicowego elektoratu. Nie wszystkim muszą się podobać tęczowe opaski. Po co jednak robić awanturę na całą Polskę, obrażając dziennikarzy i pohukując na swojego zwierzchnika? Czy naprawdę nie ma wokół nas innych problemów od składu gwiazd sylwestrowych i tęczowych opasek?
Jeśli Zjednoczona Prawica chce przegrać wybory, to może w ten absurd brnąć. Skoro dzielą ją opaski LGBT, to jak może rozwiązać w jednym zespole palące problemy?