Świętej pamięci Andrzej Lepper był na poszczególnych etapach działalności politycznej odbierany bardzo różnie. Najpierw widziano w nim głównie chłopskiego watażkę, wprowadzającego element przemocy do ledwo co narodzonej polskiej demokracji. Zresztą trochę na wyrost, bo ze swoimi szarpaninami nie był ani pierwszy, ani wyjątkowy, a już kilka lat wcześniej pojawiające się i znikające ugrupowania narodowo-radykalne tworzyły sobie swoje grupy skinów. Ci ochraniali nawet imprezy UPR, co zresztą też przerażało ówczesne media, o zwołanym przez Korwina „Kongresie Prawicy” piszące przez dwa „S”. Jedni bali się go jako „faszysty”, inni widzieli w Samoobronie element prowokacji służb, w końcu pierwszy raz zaczęło być o niej głośno, gdy te zwalczały rząd Olszewskiego.
W kolejnych latach Lepper stal się postrachem liberałów, ale i trędowatym (nomen omen) polskiej polityki, z którym mało kto chciał mieć cokolwiek wspólnego. Tej histerii ulegli niemal wszyscy, głębiej chyba nawet niż wtedy, gdy media brały za cel podobnego do niego Tymińskiego, czy Wałęsę w początkach III RP. Był zresztą na swój sposób ich syntezą. Potem odnalazł się w polityce parlamentarnej, mówił rzeczy niewygodne, krytykował system Balcerowicza, co doprowadziło go do poparcia Lecha Kaczyńskiego i współtworzenia rządu z PiS.
Później miał być narzędziem, służącym do jego zniszczenia, by po chwili samemu zostać zniszczonym przez media, które próbowały go wykorzystać. Morozowski z Sekielskim przeprowadzili na szefie Samoobrony lincz, który wzburzył mnie i obrzydził nawet wówczas, gdy Lepper był groźnym przeciwnikiem wspieranego przeze mnie PiS. Wreszcie – samobójstwo w które nikt nie wierzy i liczne hipotezy, co wiedział, co chciał powiedzieć, dlaczego musiał zginąć…
Czy i na jakim etapie Leppera ktoś prowadził, czy tylko chciałby prowadzić, raczej się nie dowiemy. Był jednak autentyczny, bywał odważny i po czasie dopiero można go sprawiedliwie ocenić i docenić. Naśladowcy ze wschodnim akcentem są jednak zbyt oczywiści, zbyt grubą linią narysowani, by kogoś nabrać, komuś zagrozić i kogokolwiek za sobą porwać, nawet, jeśli pracuje na to medialna machina. Wtedy, gdy sypią zboże, rozlewają gnojówkę, ośmieszają się w przegranych z góry przepychankach z poważniejszymi politykami. Wtedy, gdy wywołują panikę, strasząc podwyżkami cen benzyny. Wtedy wreszcie, gdy już zupełnie nie potrafią udawać i wzywają do współpracy z Rosją, by potem pobiec do Tuska o pomoc.
Powinni też pamiętać, jak ta sama machina potraktowała oryginał, bo dla nieudanej podróbki również nie będzie miała litości.