Przestępca Krzysztof W. ps. Kanada, syn policjanta, to znany złodziej samochodów. Od lat także świadek, którego opowieści miały wstrząsnąć poznańskim półświatkiem i rozwikłać wiele zbrodni. Teraz mężczyzna ujawnia „Gazecie Polskiej” nie tylko kulisy przestępczej działalności, ale i współpracy z policją. Zeznania – również niezgodne z prawdą, a niektóre sugerowane przez policjantów – miał składać za obietnicę wyjścia z więzienia, łagodniejszy wyrok, a nawet paczki, pikniki czy zakupy w supermarkecie.
O wszystkim opowiedział reporterowi „Gazety Polskiej” podczas widzenia w areszcie śledczym. Jest też w tej opowieści
szokujący wątek biznesu byłego funkcjonariusza Biura Spraw Wewnętrznych z oskarżonym o przynależność do groźnego gangu, którego policjant wcześniej „zamykał”.
O Krzysztofie W., synu policjanta, równocześnie złodzieju z długim wyrokiem do odsiadki (11 lat, od siedmiu za kratami), napisano wiele. 40-letniego obecnie mężczyznę przedstawiano początkowo jako skruszonego przestępcę z ogromną wiedzą, który wyśle do więzienia byłych wspólników, rozbije bandy działające nie tylko na terenie Poznania, pozwoli rozwikłać największe zbrodnie (także głośne zabójstwa) czy oczyścić policję z czarnych owiec. Od 2006 r., gdy zaczął współpracę z wymiarem sprawiedliwości,
złożył bardzo obszerne zeznania, które prokuratorom pozwoliły sformułować kilka aktów oskarżenia, a procesy w najpoważniejszych sprawach ciągle trwają.
Dzisiaj jednak o „Kanadzie” coraz częściej mówi się jako o człowieku z wybujałą fantazją. Ale najciekawsze, że on sam zaczął opowiadać, jak – rzekomo na wyraźne życzenie policjantów z Biura Spraw Wewnętrznych – mówił więcej, niż wiedział.
Sensacyjnie zwłaszcza brzmi protokół jego przesłuchania podczas rozprawy z 6 sierpnia tego roku. Na tyle, że reporter „Gazety Polskiej” postarał się o zgodę na widzenie z „Kanadą”, przebywającym obecnie w areszcie śledczym. On sam zgodził się od razu. A to, co miał do powiedzenia – szokuje.
„Gazeta Polska” dysponuje kopią zarządzenia podpisanego przez sędzię Marię Kostecką, która nakazała sporządzić wyciąg z protokołu rozprawy (tej sprzed półtora miesiąca) i przesłać do prokuratury
„(…) celem rozważenia, czy zawarte w zeznaniach Krzysztofa W. informacje dot. zachowania względem świadka wymienionych w zeznaniach funkcjonariuszy Komendy Wojewódzkiej w Poznaniu stanowią podstawę do podjęcia przez prokuraturę czynności procesowych” – czytamy w piśmie.
A bez prawniczego żargonu:
prokuratura powinna sprawdzić, czy policjanci, których wsypał „Kanada”, złamali prawo. Chodzi przede wszystkim o Pawła G. i Wojciecha W.
„Policjanci oszukali mnie”
Reporter „Gazety Polskiej” spotkał się z „Kanadą” we wtorkowy poranek 3 września. Widzenie odbyło się w części poznańskiego aresztu przeznaczonej dla więźniów szczególnie niebezpiecznych, ale on sam nie jest zaliczany do „enki”. Od dawna siedzi jednak w pojedynczej celi ze względu na jego bezpieczeństwo. Pojawił się w pomarańczowym uniformie. Rozmowa z „Gazetą Polską” cały czas była monitorowana przez strażnika. Przez blisko godzinę cenny dla prokuratury świadek opowiadał „Gazecie Polskiej” o kulisach współpracy z wymiarem sprawiedliwości.
Trwające 56 minut nagranie to tykająca bomba, która może storpedować wiele śledztw i procesów. „Kanada” postanowił bowiem zeznawać także przeciwko policjantom.
– Bo mnie oszukali – mówi wprost. –
Cała ta sytuacja zaczęła mnie denerwować. Mam obiecywane, jestem mamiony obietnicami bez pokrycia. Nie jestem głupim człowiekiem, żeby pogrążać się samemu za darmo, za nic – powiedział „Kanada” już na początku spotkania. Za złożone zeznania chciał wyjść na wolność. Choćby w ramach przedterminowego warunkowego zwolnienia. Miał dostać taką gwarancję od policjantów.
Z relacji „Kanady” wynika, że większość czynności przeprowadzało z nim – oprócz prokuratorów –
dwóch funkcjonariuszy z Biura Spraw Wewnętrznych: Paweł G. i Wojciech W. „Kanada” nawet nie ukrywa urazy, szczególnie do pierwszego z nich.
– To on najbardziej naciskał, chciał więcej szczegółów – mówi „Kanada”.
Chodzi o policjanta z Poznania, wcześniej zajmującego się przestępczością samochodową, a później oddelegowanego do pracy w Biurze Spraw Wewnętrznych, czyli „policji w policji”.
Już podczas sierpniowej rozprawy Krzysztof W. wspominał o podrasowywaniu swoich zeznań:
„Funkcjonariusz G. mówił, że ma operacyjną wiedzę, podawał mi ją, a ja miałem zeznawać na niektóre okoliczności, bo jak się ma operacyjną wiedzę, to tak jakby posiadało się wiedzę faktyczną, tylko brakuje dowodu, żeby to potwierdzić. Pan G. dawał mi protokoły dot. jakichś przestępstw samochodowych i miałem się nich nauczyć na pamięć”.
Albo:
„Tylko nie było broni ostrej, tzn. była broń na kulki gazowe, kupić ją można za 400 zł w sklepie militarnym, bez pozwolenia. Policjanci powiedzieli, żeby była to broń ostra w tym zarzucie, bo zarzut będzie poważniej wyglądał”.
Podobnych akapitów jest więcej.
Przed sądem „Kanada” twierdził, że koloryzował na życzenie policjantów. W rozmowie z „Gazetą Polską” potwierdził tę wersję.
Policja powinna dowiadywać się o pewnych zdarzeniach od Krzysztofa W., a tymczasem Krzysztof W. najpierw zdobywał wiedzę od policjantów, a dopiero później składał zeznania. –
Czy były takie sytuacje? – pytała „Gazeta Polska”.
– To znaczy się… – „Kanada” zawał się chwilę.
– No, bywały.
To było na samym początku, gdy najwięcej zeznawałem – dodał. Gdy dziennikarz „Gazety Polskiej” powątpiewał, czy „Kanada” mówi prawdę, pomawiając policjantów, ten zapewniał:
„Mogę poddać się badaniu wariografem”.
Superświadek? A może mitoman?
Ile razy „Kanada” składał zeznania? On sam mówi o setkach przesłuchań. A początek był w 2006 r.
– Uzbierało się przez siedem lat, bywało, że dzień w dzień, po sześć, siedem godzin byłem przesłuchiwany. Z początku czytałem te protokoły, ale później to mi się nie chciało – twierdzi. A jaka część z tego była podrasowana?
Na to pytanie Krzysztof W. uśmiecha się z zakłopotaniem.
Mimo to w Gorzowie Wielkopolskim uparcie twierdzą, że „Kanada” jest dla nich wiarygodny. "Gazeta Polska" rozmawiała kilkakrotnie z prokuratorem Dariuszem Domareckim, rzecznikiem prasowym Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wlkp., wykonującym również czynności z udziałem Krzysztofa W.
„Jesteśmy zaskoczeni treścią zeznań złożonych przed poznańskim sądem” – powtarza prokurator. "Gazeta Polska" relacjonowała mu fragmenty dziennikarskiej rozmowy z „Kanadą”. Wieloma wątkami był zaskoczony, ale opinii o świadku nie zmienił.
Zaskakuje wiara śledczych w słowa „Kanady”. Rozmawiając z nim, nie można pozbyć się wrażenia, że chce uchodzić za człowieka doskonale poinformowanego. Aż za bardzo. W trakcie niespełna godzinnego spotkania Krzysztof W. zapewniał "Gazetę Polską", że zna kulisy zbrodni niewyjaśnionych od lat. O zabójstwie Michała Z., syna bankiera, którego ciała nigdy nie odnaleziono, mówił:
„to mój as w rękawie”;
o uprowadzeniu dziennikarza Jarosława Ziętary: „wiem, kto go porwał i na czyje zlecenie”. Podaje nazwiska. Bardzo znane w Poznaniu. Jeden z gangsterów (odsiadujący dożywocie za zabójstwo policjanta) miał rzekomo się przyznać do porwania dziennikarza. „Kanada” pochwalił się też wezwaniem na sprawę zabójstwa gen. Marka Papały. –
Ale tutaj nie wiem, o co chodzi – przyznaje.
Przekonuje również, że ma wiedzę o historii Damiana Sz., ps. Twardziel, uważanego w latach 90. za czołową postać poznańskiego półświatka. Zniknął dawno temu, nikt nie ma wątpliwości, że został zamordowany. Ale kiedy, jak, przez kogo? Nie wiadomo. Za sprawą zeznań „Kanady” doszło do słynnego w Poznaniu incydentu z basenem na terenie posesji rodziny B. Pod jego fundamentami śledczy szukali ciała „Twardziela”. Niczego nie znaleziono.
– Nie wskazywałem żadnego miejsca, prokuratura sama z policją sobie pojechała i tam kopała, bo zasugerowali się, że w 1996 r. czy wcześniej, jak Sz. zginął, to ten basen był budowany – mówi nam teraz „Kanada”.
Informacje o zamordowaniu Jarosława Ziętary były tak zaskakujące, że "Gazeta Polska" natychmiast skontaktowała się z Prokuraturą Apelacyjną w Krakowie. Prokurator Piotr Kosmaty potwierdził złożenie zeznań przez „Kanadę”, ale choć brzmią sensacyjnie, przełomem nie były.
– Przesłuchiwaliśmy Krzysztofa W. na początku roku. Do dzisiaj nikomu nie postawiliśmy zarzutów, tym bardziej nikt nie mógł przyznać się do winy – kwituje pytania. Unikał jednoznacznego stwierdzenia, ale można było odnieść wrażenie, że opowieści „Kanady” są mało wiarygodne. I nieco zaskoczony pytał:
„Czy na pewno chce pan o tym pisać?”.
A jeszcze w marcu tego roku – jak podał „Głos Wielkopolski” –
psycholog uznał „Kanadę” za człowieka, który nie ma skłonności do konfabulacji. Zabawnie brzmi to dzisiaj, gdy sam Krzysztof W. opowiada o swoich kłamstwach.
Więcej w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska”
Źródło: Gazeta Polska
Grzegorz Broński