Komisja spraw zagranicznych Senatu zarekomendowała wczoraj, by w odpowiedzi na użycie przez reżim syryjski broni chemicznej Kongres udzielił zgody prezydentowi USA na interwencję wojskową w Syrii o ograniczonym zasięgu i czasie trwania do 90 dni. Za przyjęciem rezolucji głosowało 10 senatorów, a 7 było przeciw.
Rezolucja zakłada, że interwencja wojskowa w Syrii będzie
"ograniczonym i precyzyjnym użyciem sił zbrojnych USA przeciwko Syrii", a lądowe siły zbrojne Stanów Zjednoczonych nie zostaną wysłane do operacji bojowych. Operacja została ograniczona czasowo do 60 dni. Prezydent USA będzie mógł ją przedłużyć o kolejne 30 dni, chyba że Kongres w głosowaniu wyrazi sprzeciw. To węższe ograniczenia niż te zaproponowane w wyjściowej rezolucji przez Biały Dom.
Tuż po głosowaniu rzecznik Białego Dom pochwalił komisję Senatu za udzielenie zgody prezydentowi na interwencję.
- Ameryka jest silniejsza, gdy prezydent i Kongres współpracują - oświadczył Jay Carney. Wyraził przekonanie, że działania wojskowe w Syrii, do których upoważnia rezolucja, bronią narodowych interesów bezpieczeństwa, gdyż osłabią zdolności Baszara el-Asada do ponownego użycia gazów bojowych.
Podkreślił, że niezależnie od ataku wojskowego, "który będzie precyzyjnie nakierowany na wzmocnienie zakazu stosowania broni chemicznej", USA będą w ramach szerszej strategii wpierać umiarkowaną opozycję syryjską i działać na rzecz przyspieszenia zmiany władzy w tym kraju. Projekt rezolucji został uzgodniony już we wtorek, po tym jak sekretarz stanu John Kerry i szef Pentagonu Chuck Hagel przez prawie cztery godziny przekonywali senatorów do autoryzacji interwencji USA przeciwko Syrii.
Choć większość senatorów komisji spraw zagranicznych poprało rezolucję, a poparcie Obamie udzielili też liderzy obu partii politycznych w Izbie Reprezentantów, to dotychczasowe przesłuchania w Kongresie pokazują, że amerykańscy parlamentarzyści bez entuzjazmu i ze sporymi obawami podchodzą do zaangażowanie USA w nowy konflikt na Bliskim Wschodzie, pomni zwłaszcza wojny w Iraku. Wyrażane obawy dotyczyły natomiast tego, że konflikt w Syrii mógłby przerodzić się w długą i kosztowną dla USA w ofiary wojnę, której nie chce zmęczone wojną w Iraku społeczeństwo. Kerry zapewniał, że także prezydent Obama nie chce wojny.
- Powiem wyraźnie: prezydent USA nie prosi o zgodę na wojnę, prezydent prosi tylko o zgodę na użycie siły, by zapewnić, że słowa USA coś znaczą - mówił Kerry.
- Nie mamy zamiaru brania odpowiedzialności za wojnę domową Asada. Pytamy tylko o zgodę, by odwieść go i zniszczyć zdolności do ponownego użycia broni chemicznej.
- Niektórzy mówią, że bombardowanie to nie wojna. Miejmy nadzieję, że nie będzie ofiar po naszej stronie. Ale nie możemy udawać, że nie rozpoczynamy wojny - ripostował republikański senator Randal Paul, który zagłosował przeciw rezolucji. To on wiódł prym najbardziej przeciwnemu interwencji skrzydłu Partii Republikańskiej, związanemu z Tea Party. W przeciwieństwie do tzw. jastrzębi, ci tzw. minimaliści opowiadają się za ideą izolacjonizmu w polityce zagranicznej USA.
Wielu kongresmenów pytało o sensu interwencji i gwarancje, że nie spowoduje ona większej eskalacji.
Boję się, że każde uderzenie w okrutny reżim Asada, wzmocni opozycję radykalnych islamistów. Zdjęcia zagazowanych dzieci są okropne, ale ja nie chcę widzieć takich zdjęć w USA - mówił republikański kongresmen Michael McCaul z Teksasu.
"Przeciw" zagłosowali też najbardziej liberalni Demokraci. Senator Christopher Murphy wyraził obawę, że po przedłużającym się konflikcie z Syrią, znacznie trudniej będzie w przyszłości przekonać Amerykanów do ewentualnej interwencji w Iranie.
=
Źródło: PAP,niezalezna.pl
JW