Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Polska bez cukru

Konsumencka panika, w PRL całkiem uzasadniona i dobrze przez wielu zapamiętana, przeżyła swoje czasy, by z pełną mocą już w gospodarce rynkowej wrócić najpierw przed modnymi knajpami i w czasie promocji w supermarketach.

W swej innej formie, polegającej na wykupywaniu jakiegoś dobra, bo zaraz przecież zabraknie, objawiła się przy okazji pandemii, teraz natomiast wraca w kontekście trochę wojennym, a trochę nie wiadomo nawet za bardzo jakim, póki nie poszukać głębiej. W 2020 roku na papier toaletowy rzucił się nie wiadomo czemu cały świat, a zrobione wtedy zapasy niektórzy pewnie jeszcze pomału kończą. Na początku wojny lider Agrounii pisał o szybko rosnących cenach paliw, co też spowodowało ten specyficzny pęd, potem zaś ceny faktycznie urosły – z początku pewnie i dlatego właśnie, że mogły, przy wzroście popytu. Nie wiem, czy to z benzynowej lekcji wnioski wyciągnęli producenci cukru, jednak ceny tego produktu skoczyły nagle i równie nagle zaczął on znikać z półek, choć w magazynach bynajmniej go nie brakowało. Cukier, wiadomo, zawsze się przyda, leżeć może długo, a w razie czego ma różne przydatne, nie tylko deserowe, zastosowania, jest więc typowym kryzysowo-wojennym zakupem. A przecież w Polsce z tym cukrem od dawna działy się dziwne rzeczy, prywatyzacja branży i rola w niej niby patriotycznego obozu AWS woła o pomstę do nieba. Sprawa Gabriela Janowskiego, osamotnionego, zdradzonego przez własny obóz polityczny, podtrutego i ośmieszonego w Sejmie akurat wtedy, gdy próbował odwrócić losy branży, to przecież materiał na thriller. Szkoda, że ekipa od filmu „Gierek” pewnie akurat Janowskim się nie zajmie. Warto więc samemu przypomnieć sobie jego historię, która tylko na pozór jest zabawna, a tak naprawdę przecież smutna – bo szkoda nie tylko zniszczonego przez system i kapitał społecznika, lecz także nas wszystkich, płacących cenę za to także teraz, przy sklepowych półkach. 
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Krzysztof Karnkowski