Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Jak to z „Lewym” i Bayernem było

Dokładnie 14 maja Robert Lewandowski wprawił w osłupienie wszystkich kibiców Bayernu i zarząd mistrza Niemiec, gdy po ostatniej kolejce Bundesligi w kontekście swojej dalszej kariery oświadczył, że „wszystko może się wydarzyć”. W dyplomacji piłkarskiej, gdy przed zawodnikiem jeszcze wspólne świętowanie z fanami, oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko „moja noga już tu nie postanie”. Podobnie było w przypadku Cristiano Ronaldo, choć tamten szokujący transfer z Realu Madryt był prowadzony na dżentelmeńskich zasadach. Tego brakowało w przypadku Lewandowskiego, i to z obu stron.

Polski snajper wrócił z wakacji pełnych wrażeń i od 12 lipca trenował z Bayernem Monachium. Z przecieków w „Bildzie” dowiadywaliśmy się codziennie, że nie ma w Robercie Lewandowskim iskry, chęci ani polotu. Miał wyraźnie odpuszczać na treningach, nie strzelać goli w oczywistych sytuacjach, tracić piłki, nie kontaktować się z kolegami z zespołu. Ściana dzieliła też polską gwiazdę od trenera Juliana Nagelsmanna. Szkoleniowiec w końcu stracił motor napędowy swojego zespołu i wizytówkę Bundesligi, i to w sytuacji gdy Bayern nie zdążył się jeszcze otrząsnąć po słabym sezonie 2021/2022.

Sezon bez poważnych sukcesów

W lidze niemieckiej – mimo pewnych problemów jesienią – udało się Bayernowi ponownie zdominować rozgrywki, ale już tak różowo nie było w Lidze Mistrzów, gdzie klub z Bawarii się skompromitował, gdy został wyeliminowany przez „kopciuszka” rozgrywek – hiszpański Villlarreal. W październiku ubiegłego roku Nagelsmann zaliczył pierwszą wstydliwą porażkę – 0:5 z Borussią Mönchengladbach w Pucharze Niemiec, i to z „Lewym” w składzie. Mistrzostwo Niemiec, przy ogromnym budżecie i dysproporcji personalnej między Bayernem a innymi ekipami z Bundesligi, było wręcz obowiązkiem. Nie po to zatrudniono młodego szkoleniowca, nową nadzieję niemieckiej myśli szkoleniowej, żeby Bayern zanudzał kibiców, przyzwyczajonych do 10 z rzędu triumfów w rodzimej lidze. Chodziło o pełną dominację w Lidze Mistrzów i powtórzenie sukcesu z 2020 r., gdy wreszcie Lewandowski mógł pierwszy raz w karierze wznieść najcenniejsze klubowe trofeum.

W minionym sezonie Bawarczycy byli od sukcesu bardzo daleko, a Polakowi najwyraźniej znudziło się bicie rekordów i pogoń za Gerdem Müllerem. Udało się mu strzelić 41 goli w jednym sezonie, ale wciąż pozostawał najdonioślejszy rekord do pokonania – zabrakło 54 goli do przeskoczenia ikony niemieckiego futbolu. Tylu bramek brakowało „Lewemu” do wspomnianego Müllera – w barwach Borussii Dortmund i Bayernu 312 razy pokonywał bramkarzy, a jego rywal z przeszłości 365-krotnie. Mówiąc wprost: w tym tempie i w tej formie „Lewy” przebiłby sufit w ciągu dwóch sezonów. A mimo to stracił motywację. Nie obchodziło go bicie kolejnych rekordów, tym bardziej że sami emerytowani piłkarze Bayernu niemal błagali go, by się zatrzymał i uszanował legendę Müllera. Dlaczego jednak tak się stało i Lewandowski z profesjonalnego piłkarza w każdym calu stał się na chwilę zbuntowanym nastolatkiem, żądającym transferu do gorszej dziś od Bayernu drużyny?

Dlaczego „Lewy” miał już dość

Bayern oferował „Lewemu” przedłużenie obowiązującego kontraktu o dwa lata z opcją kolejnego roku. Ale to była tylko jedna kość niezgody, Lewandowski bowiem oczekiwał trzech lat w umowie. Polak był wyraźnie poirytowany, gdy Bayern, jak to wielokrotnie czynił w przeszłości, próbował przechwycić gwiazdę bezpośredniego rywala, Borussii Dortmund. Mowa o Erlingu Haalandzie. Monachijczycy wysłali wiosną zapytanie do Dortmundu o sytuację Norwega, a wiadomo, że miały na niego ochotę Manchester City, Manchester United i Real Madryt. W ten sposób mistrz Niemiec starał się zabezpieczyć własne interesy na wypadek odejścia Lewandowskiego lub po prostu dostrzegał możliwość zastąpienia go za dwa–trzy lata. Kapitana reprezentacji Polski bardzo to obruszyło – uznał, że klub nie liczy się z jego statusem i wykazuje brak szacunku.

Ponadto Lewandowski uważa, że grając w Hiszpanii, zacznie wygrywać więcej w europejskich pucharach, co przełoży się na zdobycie Złotej Piłki. I tu pojawiają się największe problemy, bo o ile Barcelona to większa globalnie marka od Bayernu, to sportowo nadal pozostaje ogromna przepaść między tymi zespołami, czego symbolem była kompromitująca porażka Blaugrany w 2:8 w Lidze Mistrzów przed dwoma laty. Mimo przyjścia Xaviego i zdobycia wicemistrzostwa Hiszpanii Barcelona odpadła w sposób żenujący z fazy grupowej Ligi Mistrzów, a potem w równie dramatycznych okolicznościach pożegnała się z Ligą Europy po blamażu z Eintrachtem Frankfurt.

Ryzyko Lewandowskiego

Tamten półfinał Ligi Europy wskazał miejsce, w którym znajduje się Barça. I jeden gigantyczny transfer Lewandowskiego nie zmieni diametralnie skomplikowanej sytuacji w drugim najbardziej utytułowanym klubie Hiszpanii. Cóż, futbol bywa nieprzewidywalny, dlatego być może za rok będę posypywał głowę popiołem z powodu tych twierdzeń, dziś jednak wydaje się nieprawdopodobne, by Barcelona w obecnym składzie mogła rzucić Europę na kolana, a Polak w końcu zdobył Złotą Piłkę, o której tak marzy. Za 2022 rok jest ona już de facto przyznana Karimowi Benzemie. Nasz piłkarz znajdzie się wysoko w rankingu, ale tym razem będzie niżej niż w ubiegłym rozdaniu, gdy uplasował się – zupełnie niesprawiedliwie – za Leo Messim.

Z ekonomicznego punktu widzenia transfer do Barcelony też jest ogromnym ryzykiem. Klub z Camp Nou nadal jest piekielnie zadłużony, rachunki do spłacenia opiewają na ponad miliard euro. Długu nie skasuje 300-milionowa umowa ze Spotify, który nabył prawa do reprezentowania stadionu i którego logo pojawi się na koszulkach Barcelony. Co roku piłkarzom obniżane są pensje o 5 proc. Czy Lewandowski, przystając na trzyletni kontrakt z nieco niższą pensją niż w Bayernie, będzie traktowany na specjalnych warunkach? Czy zgodzi się na potrącanie wynagrodzenia, żeby ratować finanse klubu? Przychodzi do Barcelony jako „cules” (ktoś utożsamiający się z klubem) czy jednak jako gwiazda, pragnąca czegoś nowego w karierze, a jednocześnie zdeklarowany kibic Realu Madryt?

Co zawalił Bayern?

I wreszcie czy Bayern Monachium był zobligowany do wypuszczenia z rąk napastnika gwarantującego 40–50 goli we wszystkich rozgrywkach, nawet biorąc pod uwagę, że za rok odejdzie za darmo? Ostateczna propozycja Barcelony opiewała łącznie na 50 mln euro. Za wygranie Ligi Mistrzów do kasy klubowej wpada minimum 120 mln euro, więc rachunek jest prosty. Bayern z Lewandowskim to bardziej atrakcyjny marketingowo klub niż bez niego. To są istotne dylematy, niejako pomijane w dyskusji o transferze Polaka.
W tej historii to przede wszystkim Bayern Monachium zawiódł, bo normą stało się, że prezes mówi jedno, a wiceprezes lub dyrektor – drugie. Tak samo było w czasie, gdy Lewandowski prezentował gorszą formę – wtedy część zarządu go broniła, a część nie zostawiała na nim suchej nitki. Kiedy Ronaldo zechciał odejść do Juventusu Turyn cztery lata temu, Real się na to zgodził, mimo niepodważalnego statusu CR7 i pobijanych na potęgę rekordów strzeleckich. Czas pokazał, że w biurach na Santiago Bernabeu mieli rację, bo Królewscy wygrali Ligę Mistrzów i zaczynają pełną dominację w Hiszpanii, a Ronaldo od 2018 r. mógł tylko pomarzyć o triumfie w Europie. Czy tak będzie z Lewandowskim?

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Grzegorz Wszołek