Musashi Miyamoto, słynny samuraj żyjący w XVII wieku, w swym dziele „Księga Pięciu Kręgów” zostawił opis Drogi, którą ma podążać wojownik. Pośród wielu wskazówek i wartości, jakimi winien kierować się samuraj, są też „poczucie wstydu i obowiązku”. O ile często pojawia się w różnych naszych rozważaniach kwestia obowiązku – wobec rodziny, ojczyzny czy wskazań Dekalogu, o tyle znacznie rzadziej mówimy o kwestii wstydu. Jakbyśmy żyli w czasach, w których wstyd nie istnieje. Został wyrugowany z publicznego obiegu, po prostu go nie ma. Czerwiec to obecnie miesiąc „Pride” – w czasie którego nie tylko wszystko jest przyozdabiane tęczami i symbolami LGBT, lecz także odbywają się uliczne parady. Na jednym z filmów widziałem idących amerykańskimi ulicami zboczeńców (to słowo także jest już „zakazane”), którzy bezwstydnie, półnago paradowali z jakimiś pejczami w rękach, a na to wszystko z chodników patrzyły małe dzieci. W przestrzeń publiczną wyniesiono nagość, wulgarność, jakby przekonując, że nie istnieją rzeczy, których należy się wstydzić. Rzeczywistość staje się więc bezwstydna. Drugim aspektem (poza kwestiami wizualnymi czy dotyczącymi obyczajności) jest tu sprawa wyrugowania z obiegu wstydu za popełnione w życiu podłości i grzechy. Nie wstydzą się więc swojej przeszłości przyłapani na donoszeniu agenci czy tajni współpracownicy, nie wstydzą się dawni komunistyczni działacze. Nie wstydzą się łotry i oszuści. Nie wstydzą się ludzie zapraszający gangsterów na imprezy sportowe. Nie wstydzą się gwiazdy jeżdżące samochodem po pijaku. Nie wstydzą się ci, którzy uderzają w Polskę, atakując ją na europejskich forach politycznych. Nie wstydzą się tchórze i nikczemnicy. Nie wstydzą się wiarołomcy. Nie wstydzą się oni wszyscy, gdyż przekonano ich, oraz wielu innych, że żyjemy w świecie, w którym nikt niczego nie powinien się wstydzić. Tymczasem elementarne – wybudowane na fundamencie sumienia – poczucie wstydu jest człowiekowi potrzebne. Ratuje go przed upodleniem i pohańbieniem. Tak przynajmniej uczyli dawni wojownicy.