Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Ruszamy w Polskę, przypominamy fakty

Jeśli ktoś, zgodnie z przekazem wielu mediów, spodziewał się na sobotniej konwencji PiS fajerwerków, to raczej się zawiódł. W Markach partia rządząca zebrała się po to, by ogłosić mobilizację przed wyborami i objazd kraju przez najważniejszych polityków ugrupowania. Nie padły kolejne obietnice socjalne, choć w dobie inflacji waloryzacja 500+ jest chyba kwestią czasu. Jarosław Kaczyński wysłał klarowny przekaz Donaldowi Tuskowi, że jest gotowy do wyborczego maratonu i dąży do plebiscytu w sprawie powrotu szefa PO do władzy.  

Z przecieków w „Fakcie” mogliśmy się dowiedzieć przed konwencją, że rząd zamierza zwaloryzować świadczenie z programu Rodzina 500+ do 700 zł, gdyż jego obecny poziom przy gwałtownych wzrostach cen wynosi realnie ok. 380 zł. Poza tym, co bardziej zaskakiwało, gabinet Mateusza Morawieckiego miał zaproponować wpisanie 14. emerytury do stałego repertuaru świadczeń. Oprócz tego: specjalne urlopy ojcowskie, opiekuńcze i dodatkowe dwudniowe z powodu wyższej konieczności, dwie podwyżki płacy minimalnej oraz niższe opłaty za węgiel w dobie sankcji nakładanych na Rosję. Co się sprawdziło? 

Podsumowanie ostatnich siedmiu lat

W swoim przemówieniu Jarosław Kaczyński zasygnalizował dwie nowości: niższe opłaty dla najbiedniejszych na opalanie domów węglem i wzrost płacy minimalnej. – Miejmy nadzieję, że już wkrótce podniesiemy ją do 4 tys. zł – ogłosił wicepremier. 

Dziennikarze sztucznie budowali napięcie przed konwencją? Jest to jedna z hipotez, chociaż po co mieliby to robić, skoro „Fakt” i „Gazeta Wyborcza” nie są zainteresowane wzmacnianiem notowań PiS. Najważniejsi przedstawiciele kręgów rządowych nie zaprzeczali doniesieniom prasowym, ale też ich nie potwierdzali przed konwencją, jednocześnie tonując nastroje. Pojawiły się dwie zapowiedzi, ale bez szczegółów – Jarosław Kaczyński akcentował w większym stopniu to, co rząd Zjednoczonej Prawicy zrealizował w ciągu blisko siedmiu lat od przejęcia władzy oraz z jakimi problemami musiał się mierzyć. 

Dużo miejsca poświęcił Ukrainie – i słusznie – podkreślając, że Polska w Europie stała się pionierem w kwestii niesienia pomocy wojskowej i czysto ludzkiej. – Nie mamy się czego wstydzić, powinniśmy skończyć z myśleniem, że jesteśmy najgorsi. Właśnie jesteśmy najlepsi – przyznał Kaczyński w Markach. – Ukraina musi zwyciężyć – dodawał prezes PiS. 

COVID-19 i co nie wyszło

Lider obozu władzy w swojej przemowie zatrzymał się m.in. przy pandemii ­COVID-19 i lockdownach. W jego przekonaniu rządzący poradzili sobie gospodarczo z kryzysem, uratowali miejsca pracy, a Polski Fundusz Rozwoju odegrał niebagatelną rolę w procesie wypłat świadczeń dla firm. Kaczyński nie wspomniał jednak o wysokiej liczbie nadmiarowych zgonów, sięgających ponad 100 tys. od marca 2020 r. – spowodowanych w głównej mierze koronawirusem, ale też obłożeniem szpitali. Prezes PiS przekonywał, że jest otwarty na dyskusję, ale polityczne decyzje w tym trudnym momencie były słuszne, zawiodły zaś procedury medyczne. Nie do końca miał rację, ponieważ zamieszanie z otwieraniem i zamykaniem lasów oraz cmentarzy po wprowadzaniu obostrzeń było faktem. Prezes PiS zaznaczył sprawność polskiego państwa w programie szczepień – i tu władza ma się czym pochwalić, bo zarówno rejestracja dla pacjentów (poza nielicznymi wyjątkami), jak i dostępność punktów, a przede wszystkim szczepionek, sprawiały wrażenie sprawnie zorganizowanej machiny. 

Błędy w trakcie dwóch kadencji? O nich wicepremier ds. bezpieczeństwa też wspominał, ale pobieżnie. Głównie skupił się na polityce mieszkaniowej i programie Mieszkanie+. – Nie jesteśmy bez grzechu, ale w przeciwieństwie do naszych przeciwników, nie ukrywamy tego – przyznał na konwencji PiS. Na konwencji zabrakło wystąpienia Mateusza Morawieckiego z planami na przyszłość. Owszem, premier codziennie przemawia na konferencjach prasowych, ale jego udział wydawał się nieodzownym elementem konwencji. 

Wybory same się nie wygrają 

Czemu zatem służyła konwencja, skoro Jarosław Kaczyński zasygnalizował jedynie kilka zmian – wspomnianą płacę minimalną, węgiel, a także próby zduszenia inflacji za pomocą mechanizmów bankowych? Słowo „mobilizacja” dobrze oddaje nastroje w partii rządzącej. Lider PiS zdaje sobie sprawę, że w dobie wojny i wzrostu cen wybory nie wygrają się same. Paradoksalnie, dosypywanie gotówki do budżetów rodzinnych i rekordowe wydatki na programy socjalne nie przynoszą aż takich rezultatów, jakie z pewnością można by uznać za miarodajne. PiS bowiem, przy tak ogromnych bolączkach opozycji i niepewnej sytuacji na świecie, powinno mieć poparcie rzędu 40 proc. Tymczasem utrzymuje się przewaga w sondażach, ale większość badań wyraźnie pokazuje, że Zjednoczona Prawica po wygranych wyborach będzie miała ogromny problem ze sformowaniem rządu, a przecież koalicja z Konfederacją w dzisiejszej postaci praktycznie nie wchodzi w grę. Dlatego właśnie Kaczyński ogłosił mobilizację i objazd po kraju. 

Jest o czym rozmawiać z ludźmi

Ten pomysł był już wykorzystywany w kampaniach prowadzonych przez Beatę Szydło, Andrzeja Dudę i Mateusza Morawieckiego, a na kampanijny rynek wprowadzili go sztabowcy Donalda Tuska w 2011 r., kopiując wzorce amerykańskie. Na pierwszy rzut oka takie wyjazdy niczego nie dają – z pozoru umacniają poglądy przekonanych, a nie przyciągają elektoratu nieprzekonanych. Jeżeli jednak urządza się plebiscyt nad powrotem polityka o tak wysokim elektoracie negatywnym jak Donald Tusk, mobilizacja własnej bazy wyborczej jest podstawą. PiS – podobnie zresztą jak opozycja, jeszcze niezjednoczona – liczy na każdy głos. Wyjazd premiera czy prezesa partii rządzącej w teren, w najodleglejsze zakątki Polski, to dla wyborcy ważny, niedoceniany z pozycji wygodnego fotela w Warszawie, gest. I odegrał niebagatelną rolę zarówno w 2015 r. w dwóch rozgrywkach o Sejm i Pałac Prezydencki, jak i w 2020 r. przy sporej frekwencji w głosowaniu. 

Utarło się już słynne powiedzenie, które sprawdziło się w kampanii prezydenckiej w 2020 r.: „Wybory wygrywa się w Końskich”. Taka jest specyfika naszego systemu politycznego, czego nie pojmował Donald Tusk wraz z całą PO przez blisko siedem lat. Gdy dwa lata temu Rafał Trzaskowski próbował zwrócić uwagę na wyborców mniejszych miast, było już zdecydowanie za późno. Pytanie jest jedno: kto kogo bardziej zmobilizuje? Czy PiS elektorat, który szczerze nie znosi Tuska i nie wyobraża sobie powrotu do „ciepłej wody w kranie”, czy jednak lider Platformy Obywatelskiej z antypisowską retoryką, gdy już uda mu się – lub nie – przekonać innych liderów opozycji do wspólnego startu? Odpowiedź poznamy najpewniej w przyszłym roku.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Grzegorz Wszołek