W czwartek w Sejmie Zjednoczona Prawica dokonała dwóch w pewnym sensie sprzecznych rzeczy: równocześnie udało jej się bowiem przegłosować poprawki do ustawy o Sądzie Najwyższym i odrzucić wotum nieufności wobec Zbigniewa Ziobry. Oba wygrane głosowania to spory cios dla opozycji. Koalicja rządząca trwa i najprawdopodobniej trwać będzie. Natomiast kwestia pieniędzy z KPO pozostaje otwarta. Obawy części mniej ufnych wobec deklaracji KE polityków prawicy w weekend potwierdził Rafał Trzaskowski, który kontynuuje, jak się zdaje, swoją grę o rząd dusz na opozycji.
O konflikcie między Rafałem Trzaskowskim a powracającym do polskiej polityki (i Platformy) Donaldem Tuskiem mówiło się właściwie od chwili, gdy ten drugi zaczął przejmować władzę w partii.
Jedną ze scen konfliktu miała być organizowana przez Trzaskowskiego impreza Campus Polska, na której prezydent Warszawy i zaproszeni przez niego goście mieli się spotykać z młodymi działaczami i aktywistami, a spektrum uczestników obejmowało różne grupy przeciwników dzisiejszych władz, również te wychylone mocniej od obecnej Platformy.
Nie było pewne, jak wobec imprezy młodszego konkurenta zachowa się Tusk, mówiło się nawet, że zamierza dokonać przejęcia tej inicjatywy, finalnie jednak po prostu się na niej pojawił, a dwóch liderów Platformy demonstrowało publiczności zgodę i wzajemną sympatię. Po roku widać, że fikcja ta jest trudniejsza do powtórzenia.
Od kilku tygodni obeznani w plotkach dziennikarze polityczni zastanawiali się, czy oprócz drugiej edycji Campusu Platforma nie zdecyduje się na zorganizowanie alternatywnych spotkań, czy jednak zrezygnuje z tak jawnego pokazania wewnętrznego pęknięcia w partii. Jak już wiemy, działacze reklamują MeetUp PO, a Trzaskowski zapowiada równocześnie swoje wydarzenie. W to, że nie jest to oznaka jakiegoś wyścigu w ramach jednego środowiska, bardzo trudno uwierzyć.
Wygląda jednak na to, że Rafał Trzaskowski rozpoczął inny wyścig, dużo bardziej niebezpieczny dla Polski. Od napaści Rosjan na Ukrainę można było zauważyć wiele sygnałów wskazujących na to, że wciąż blokowaną przez upór Tuska i fanatyzm jego wyznawców, spóźnioną zmianę pokoleniową w Platformie przyspieszy geopolityka. Za prezydentem Warszawy przemawiać zaczęły niezłe relacje z amerykańską władzą, przez niego samego podkreślane zresztą do granic śmieszności. Przeciw byłemu premierowi – dawne układy z Niemcami, dziś skompromitowanymi zarówno obecną polityką Scholza wobec Rosji, jak przede wszystkim latami prorosyjskiej agendy Angeli Merkel, promotorki Donalda Tuska w Unii Europejskiej.
Wygląda jednak na to, że Trzaskowski poczuł się w tej rozgrywce na tyle mocny, by liderowi PO rzucić wyzwanie także na jego własnym terenie. O ile w przypadku Campusu to przeciwnik działał reaktywnie, o tyle już kolejne działania pokazują, że prezydent Warszawy zamierza odciągać od swego partyjnego szefa nawet najbardziej fanatyczny elektorat. I nie jest w tym starciu bez szans, bo przecież niektórzy z wciąż wierzących w mit Tuska i widzących w nim największego lidera opozycji, a w przyszłości odnowiciela państwa, nie tak dawno mieli na balkonach i płotach billboardy Trzaskowskiego z kampanii prezydenckiej 2020, a niektórzy nie zdjęli ich nawet do dziś.
Prezydent Warszawy w ostatnich dniach wygłosił kilka interesujących deklaracji. Najgłośniej rezonuje oczywiście ta najbardziej skandaliczna. Na spotkaniu zapowiadającym tegoroczną edycję Campusu Polska otoczony młodymi ludźmi Trzaskowski zapewnia, że wypłata środków z KPO wciąż nie jest pewna, i wprost opowiada o swoich rozmowach z Komisją Europejską, mających na celu wstrzymanie ich przekazania.
Dla wyborców PiS to zdrada, dla sympatyków kilku innych partii co najmniej niekonsekwencja (choć ci ostatni takiej samej niekonsekwencji nie widzą w piątkowym głosowaniu swoich przedstawicieli w sprawie poprawek do ustawy o Sądzie Najwyższym, będącego de facto drugim głosowaniem za KPO), ale nie do nich jest ten komunikat.
Rafał Trzaskowski mówi tu przede wszystkim do partyjnego betonu, ulicznej opozycji, kilku głośnych (dosłownie i w przenośni) sędziów, słowem wszystkich tych, którzy za odsunięcie PiS od władzy gotowi są na każdą cenę, zwłaszcza że uiści ją ktoś inny. Im samym inwestycje z KPO nie są przecież niezbędne do szczęścia. Do tego potrzebują panowania Donalda Tuska, a Trzaskowski próbuje właśnie przekonać ich, że na miejscu Tuska mógłby być on sam.
Niemal w tym samym czasie sygnalizuje, że zastanawia się nad porzuceniem Warszawy i startem w wyborach parlamentarnych, mówi też, tak samo jak szef Platformy, o konieczności startu całej opozycji w jednym bloku wyborczym. Wreszcie dodaje, że tylko wygrana w wyborach parlamentarnych da nadzieję na późniejsze odzyskanie również Pałacu Prezydenckiego.
Między wierszami można więc tu znaleźć bardzo dużo i sporo też można sobie dopowiedzieć, jednak ogólny wniosek jest jeden – Trzaskowski chciałby pokierować antypisowskim marszem po władzę, a by mieć szansę na podjęcie tej misji, musi odebrać Tuskowi najwierniejszych wyznawców. Blokowaniem środków z KPO na pewno zwiększy na to swoje szanse, zwłaszcza że sam Donald Tusk w tej sprawie kluczył, co najmniej dwukrotnie zapowiadając, że sam doprowadzi do odblokowania tych pieniędzy. I jest w tym bardziej konsekwentny, już w czasie pierwszej kadencji rządów Prawa i Sprawiedliwości zdarzyło mu się przecież mówić głośno o tym, że unijne fundusze dla Polski będą mrożone do czasów powrotu Platformy do władzy. Dziś możemy obserwować ten proces oficjalnie.
Dzięki temu, jeśli PiS nie będzie mogło oprzeć kolejnej kampanii na wydatkowaniu na oczekiwane przez Polaków inwestycje pieniędzy z KPO, ustawi ją właśnie wokół sobotniej wypowiedzi Trzaskowskiego. Ba, znając przekorę naszego społeczeństwa, być może w ten sposób zyska nawet więcej.
O tym, co ugra na tym Trzaskowski, zdecydują najbardziej sfanatyzowani sympatycy Platformy. Czy na jego los będzie miało wpływ ewentualne poparcie Amerykanów? Demokratyczna „góra” dziś niespodziewane dobrze dogaduje się z PiS. Red. Fareed Zakaria, przyjaciel państwa Sikorskich, którego poznaliśmy po fanatycznej krytyce polskiego rządu, dziś rozmawia niemal przyjacielsko z prezydentem Dudą i nawet wątki praworządności porusza niemal obiektywnie. Choć ambasador Mark Brzezinski, wzorem poprzedników, nie kryje innych politycznych sympatii.
Gdy Trzaskowski buszuje na terenach Tuska, ten ostatni niespodziewanie próbuje dokonać kolejnego zwrotu w lewo. Najwięcej napięć w opozycji widać między liberałami a młodszą i prosocjalną częścią lewicy. Na ostatniej konwencji programowej PO Donald Tusk mocno promował wcześniej lekko z nim skonfliktowanego Franka Sterczewskiego, młodego posła, którego kojarzymy głównie z, delikatnie mówiąc, niemądrej eskapady z reklamówką na białoruską stronę granicy. Partia ta, opłakująca stan transportu publicznego, jest oczywiście skrajnie niewiarygodna, lecz liczy na słabą pamięć wyborców.
Obaj liderzy PO próbują więc poszerzać swoją bazę, co przyniesie nam wiele ciekawych obserwacji. Szkoda tylko, że bilety na ten show są takie drogie.