GP: Za Trumpa Europa przestanie być niemiecka » CZYTAJ TERAZ »

Jedna lista, lista premierów

Wielka koalicja całej opozycji pozostaje od kilku miesięcy największą obsesją Donalda Tuska, działaczy i wyborców Platformy, a także niektórych dziennikarzy. Problemem tej licznej grupy jest to, że potencjalni partnerzy albo podobnego rozwiązania nie chcą, albo nie mogą sobie na to pozwolić. Żeby polityczna perspektywa jawiła się jeszcze ciekawiej, w ostatnich dniach poznaliśmy aż dwa nazwiska pań na stanowisko premiera. Za jedną stoi Donald Tusk i jego chęć utemperowania partyjnej konkurencji. Za drugą chyba tylko fantazja Krzysztofa Śmiszka.

Zanim jednak zajmiemy się kandydaturami Izabeli Leszczyny i Joanny Scheuring-Wielgus, spójrzmy na sondaż. Miał on być cudowną bronią i decydującym argumentem w rękach Donalda Tuska, a stał się kompromitacją nie tylko szefa PO, lecz także tworzącej go sondażowni oraz zamawiającej go redakcji.
Sondaż słuszny politycznie, lecz nie metodologicznie

Portal Oko.press ogłosił, że w przypadku wystawienia wspólnej listy partii opozycyjnych pospolite ruszenie od Gowina po Biedronia (choć bez Brauna i Bosaka) zdobyłoby 50 proc. głosów, PiS natomiast w takim układzie miałoby jedynie 30 proc. poparcia. Po przeliczeniu mandatów dałoby to 263 miejsca w nowym Sejmie przy jedynie 164 fotelach dla PiS. Reszta miejsc, nie licząc obowiązkowego jednego posła mniejszości niemieckiej, przypadłaby w tym układzie Konfederacji.

I już tu widać pierwszą rysę na tym wspaniałym dla wielu portrecie przyszłej demokratycznej szczęśliwości. Sondaż zakłada poparcie w wysokości 8 proc. dla partii, której stanowisko wobec Ukrainy rozmija się jak na razie z nastrojami większości i spycha ją w sondażach w bardzo niebezpieczne okolice progu wyborczego. Oczywiście wiele może się zmienić, ale obecnie trudno uwierzyć w 34 mandaty dla ugrupowania, którego liderzy robią wszystko, by w przyszłym Sejmie się nie znaleźć, a słynny „protokół 1 proc.” (mechanizm polegający na wygłaszaniu skrajnie kontrowersyjnych sądów w momencie wzrostu notowań swojej partii od lat przypisywany Januszowi Korwin-Mikkemu) uruchamiają solidarnie przedstawiciele kolejnych frakcji tego środowiska.

Jednak wartość sondażu w powietrze wysadza przede wszystkim przewidywana frekwencja, którą badanie szacuje na prawie 100 proc. Tymczasem większość pracowni wskazuje dziś raczej wartości nie tylko mniejsze od tej wyśrubowanej liczby, lecz również od przeciętnej aktywności w poprzednich głosowaniach. O tym, że takie szacunki są o wiele bardziej wiarygodne, świadczą nastroje społeczne i deklaracje użytkowników mediów społecznościowych.

Kto z kim i dlaczego

„50 do 30. W jedności siła” – pisze na Twitterze Donald Tusk, okraszając te słowa płomiennym przemówieniem. Wzywa w nim, by iść do wyborów razem. Niewiarygodny sondaż okazuje się ostatecznym argumentem pochodzącym od „renomowanej pracowni badań społecznych”. „Gdyby think tankiem PO kierował nie teolog, ale ktoś, kto zna się choć odrobinę na badaniach (chodzi o Jarosława Makowskiego – KK), to ostrzegłby swojego szefa, że powoływanie się na badanie z 94-proc. frekwencją jest, delikatnie mówiąc, niemądre. Cała ta sytuacja kompromituje OKO, IPSOS i teraz też PO” – gasi entuzjazm Tuska Łukasz Pawłowski z konkurencyjnego IBSP.

Tyle że można odnieść wrażenie, że z tego snu przewodniczącego Platformy zwyczajnie nie da się obudzić. O tym, dlaczego taka lista obecnie jest niemożliwa, pisałem już w wielu tekstach. Kolejne tygodnie przynoszą jednak nie tylko żarliwe apele Tuska, powielane przez jego kolegów, lecz także nowe informacje, komentarze i argumenty przeciw współpracy opozycji w jednym bloku. Dr Jarosław Flis w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” zauważa: „Najbardziej prawdopodobny jest start w trzech blokach. Dwa bloki miałyby swój urok. Tylko PO chciałaby być w obydwu, natomiast każda z pozostałych partii wolałaby, żeby była w tym drugim bloku, nie zaś z nimi. Jednak wszyscy mniejsi razem iść nie mogą, bo PSL nie chce iść z lewicą”.
Dodajmy, że choć Platforma porzuciła antylewicową retorykę i gotowa jest dziś iść przeciw PiS z niemal każdym, o tyle liderzy innych partii mają swoje fochy i zmartwienia. Polska 2050 mogłaby współpracować z PO, od której niewiele się różni, jednak właśnie dlatego w takiej relacji skazałaby się na los Nowoczesnej – partii widmo, o której nikt nie pamięta inaczej niż w kontekście dawnych długów i wpadek dawnego jej lidera. Ludzie Szymona Hołowni, pomimo słabnących notowań, wciąż mają ponoć potrzebę przynajmniej jednorazowej weryfikacji mandatu swojego ugrupowania w wyborach parlamentarnych. Pamiętajmy, że dzisiejsi przedstawiciele Polski 2050 w parlamencie znaleźli się w nim przecież dzięki startowi z list innych partii. To zaś może osłabiać przyszłą pozycję negocjacyjną w rozmowach z silniejszym partnerem. Z kolei Włodzimierz Czarzasty od pewnego czasu deklaruje chęć bliższej współpracy z Platformą, ale to kosztowałoby go utratę partii Razem.

Jak rozbroić Trzaskowskiego

Tusk ma też inny problem, o którym także wspominałem już we wcześniejszych tekstach. Problemem tym jest Rafał Trzaskowski. Według niektórych opinii pojawienie się w dyskusjach kandydatury Izabeli Leszczyny na przyszłą premier to próba utrącenia ambicji Trzaskowskiego, by kierować rządem. Leszczyna jednak, choć ma swoich fanów w twardym elektoracie, nie będzie raczej Beatą Szydło Donalda Tuska. Ma na koncie zbyt wiele niefortunnych wypowiedzi, a jej wiedza ekonomiczna nie jest, delikatnie mówiąc, powszechnie ceniona.
Bardziej niż z osiągnięciami na niwie finansów, kojarzy się z przeprowadzoną w czasach rządów Platformy loterią paragonową, którą czystym zrządzeniem losu wygrała jej przyjaciółka. Leszczyna ma też na koncie bardzo niefortunne wypowiedzi na temat Ukrainy i jej integralności terytorialnej, wygłoszone już podczas bieżącej odsłony wojny. To oczywiście jeden z wielu argumentów przeciw, ale kluczowa z punktu widzenia pozycji i bezpieczeństwa naszego kraju współpraca z Ukrainą byłaby pod takim przywództwem mocno utrudniona. Stąd zapewne, choć raczej nie było to zamierzone, lewicowa kontrpropozycja, by przyszłym premierem uczynić Joannę Scheuring-Wielgus, znaną m.in. z zakłócania mszy świętej czy wykładu o Żołnierzach Wyklętych. Obie te kandydatury mają podobną, dość lekką wagę. Jednak pojawienie się na giełdzie nazwiska Leszczyny może nie tyle osłabić Trzaskowskiego, ile wpłynąć na szanse wyborcze Platformy i jej ewentualnych koalicjantów.

W ukrytym konflikcie między Trzaskowskim a Tuskiem pewną, jeszcze niepoznaną do końca rolę odgrywać może światowa polityka. Donald Tusk był, jak wszyscy wiemy, kojarzony z Angelą Merkel. Była kanclerz Niemiec straciła na znaczeniu nie tylko z powodu wycofania się z życia politycznego, lecz także bankructwa jej polityki wobec Rosji, co z kolei wpłynęło również na zmianę warty w SDP. Tusk został więc bez patronki. Tymczasem sytuacja związana z wojną na Ukrainie prowadzi do zakwestionowania roli i przywództwa Niemców w Europie i nowego spojrzenia na Stany Zjednoczone. Pewne sygnały świadczą o tym, że po stronie opozycji Amerykanie stawiają raczej na Rafała Trzaskowskiego. Choć jego występy i wypowiedzi z tym związane są, jak to u Trzaskowskiego, napuszone i kuriozalne, pokazują jednak pewne zjawisko. Wątku amerykańskiego w platformerskiej wojnie o władzę nie należy więc lekceważyć.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski