Moskwa „j…e” PiS. Rosyjskie służby w wulgarnej akcji PO » CZYTAJ TERAZ »

Wrota Europy

Po trzech tygodniach zbrodniczej rosyjskiej inwazji mnóstwo pytań pozostaje bez odpowiedzi. Analitycy i dziennikarze korzystają z dostępnych źródeł informacji – przede wszystkim ukraińskich i amerykańskich – by stawiać tezy dotyczące przebiegu działań zbrojnych. Pewne jest niewątpliwie to, że Władimir Putin nie osiągnął zakładanych celów, praktycznie na żadnym skrawku Ukrainy. Doprowadził za to do utraty znacznego kapitału Rosji – zarówno gospodarczego, jak i militarnego. Dziś Moskwę trzeba izolować, a ze wszystkich sił wspierać Ukraińców, aby ich państwo się ostało i odniosło zwycięstwo, wypychając Rosję z cywilizowanej części Europy.

Ile miała trwać napaść Rosjan od południa Ukrainy i dalej, na Kijów? Większość ekspertów, również generalskich z doświadczeniem bojowym, odpowiadała, że wszystko potrwa dwa, trzy dni. Dziś część z nich jest pod takim wrażeniem ukraińskiego uporu, że diagnozuje sytuację zupełnie odwrotnie. Niewątpliwie Putin i jego otoczenie liczyło na szybkie zajęcie stolicy okupowanego państwa. Przekonanie to wybrzmiało już w przemówieniu szefa „korporacji zabójców”, gdy zgodził się na uznanie niepodległości samozwańczych republik – donieckiej i ługańskiej – i zachęcał Ukraińców do jedności z „wyzwolicielami”.

Zjednoczyć ziemie wielkiej Rusi

Prezydent Rosji wcześniej wielokrotnie podkreślał, że wielka Ruś składa się z Wielkorusinów (Rosjan), Biełorusów (Białorusinów) i Małorusinów (Ukraińców), Ukraina zaś to sztuczny twór, można rzec: „bękart” Włodzimierza Lenina. Imperialistycznym celem Kremla – nie wnikając w szczegóły filozofii politycznej, dominującej od co najmniej XIX w. w Moskwie – było połączenie wymienionych narodów w jedną całość.

Do pełni układanki Putinowi brakuje tylko Ukraińców, wszak zwasalizował już Alaksandra Łukaszenkę, udzielając mu pomocy w czasie protestów po sfałszowanych wyborach. Łukaszenka to dziś tyleż dyktator, co lokaj Putina, udostępniający mu swoje bazy wojskowe, utrzymujący żołnierzy z symbolem „Z” i godzący się na stworzenie z Białorusi dywanowego korytarza w celu mordowania sąsiadów. Rosyjski agresor skorzystał zatem z „gościnności” okupantów w Donbasie i 24 lutego bez jednego wystrzału naruszył granicę z Ukrainą. Sprytny plan, prawda?

Od wojny manewrowej do powtórki z Groznego

Gdy świat zastanawiał się, czy Putin poprzestanie na południowych połaciach kraju, by zagarnąć nieuznawane przez wolny świat republiki i korytarz na Krym, agresor postanowił zaatakować Ukrainę również od wschodu i północy. Mimo początkowego zaskoczenia wojska rosyjskie poruszają się bardzo powoli – próby zamykania przeciwnika w kotłach, oprócz Chersonia i Berdiańska, nie dają przełomu – Mariupol wciąż bohatersko się broni, nie udało się zamknąć okrążenia Czernihowa ani odciąć Kijowa. Jak na 22. dzień ofensywy „drugiej potęgi militarnej świata” brzmi to jak katastrofa.

Dlatego giną masowo cywile, bo Rosjanie z premedytacją stosują terror, precyzyjnie wymierzony na południu i południowym wschodzie Ukrainy: w Mariupolu, Doniecku, Charkowie i Sumach. I z powodu frustracji doprowadzają ludność cywilną do katastrofy humanitarnej. Testowali tę taktykę dwie dekady temu w Czeczenii, w której wymordowali kilkaset tysięcy osób i przez dwa lata bombardowali Grozny. Inną sprawą jest zajęcie elektrowni jądrowych w Zaporożu i Czarnobylu przy pomocy bojowników Ramzana Kadyrowa – możliwe, że stosują jedynie na Ukraińcach i wspierających ją sąsiadach presję psychologiczną, choć niewykluczony jest też wariant ataku pod tzw. fałszywą flagą na te miejsca, a następnie oskarżenia Zełenskiego o wybuch toksycznej chmury.

Drony na powitanie „wyzwolicieli”

Część wojsk Federacji Rosyjskiej jest zdemoralizowana, nieprzygotowana. Wśród ok. 150 tys. wysłanych na front zaskakująco wielu jest poborowych, bez jakiegokolwiek doświadczenia na polu walki. Najbardziej zaskakuje Rosjan jednak skala determinacji i nienawiści ze strony uzbrojonych zwykłych Ukraińców. Dygnitarze na Kremlu najwyraźniej liczyli na owacyjne przyjęcie ze strony narodu „wyzwalanego od reżimu faszystów i narkomanów”. Przeliczyli się, bo niemal natychmiast nie tylko zawodowi żołnierze, ale i zwykli obywatele zaczęli ich wypraszać ze swojej ziemi – kałasznikowami albo koktajlami Mołotowa.

Szczegóły na temat broni oraz potencjału wojskowego Ukrainy i Rosji lepiej znają fachowcy, warto natomiast zwrócić uwagę, że nasz wschodni sąsiad jest – na całe szczęście – uzbrojony. Dostawy funkcjonują mimo zagrożenia ze strony rosyjskiego lotnictwa. Szczególne spustoszenie na froncie robią drony Bayraktar tureckiej produkcji. Ukraińcy chwalą w mediach społecznościowych nasze pioruny, są też niezwykle zadowoleni z zestawów rakietowych Javelin. Można przypuszczać, że agresor nie spodziewał się takiej skali oporu – dlatego wielka kolumna czołgów i wozów opancerzonych, która liczyła kilkadziesiąt kilometrów niedaleko Kijowa, rozpierzchła się po okolicznych lasach.

Dziwaczna strategia Rosjan, pozwalająca Ukraińcom na zadawanie ciosów, to jedna z zagadek tej wojny. Podobnie jak to, dlaczego armia okupanta równa z ziemią Mariupol, a wciąż nie zbombardowała Odessy przy wykorzystaniu potężnej siły marynarki wojennej. Do historii tej wojny – i jest to jedyny wątek wywołujący uśmiech na naszych twarzach – przejdą odważni ukraińscy rolnicy holujący ciągnikami czołgi i wozy opancerzone wroga.

Błędne kalkulacje

Bezsprzecznie Putin liczył na bezkarność i izolację przez świat zachodni Ukrainy, pozostawionej bez dostaw sprzętu wojskowego. Nie spodziewał się wyłamania się Niemiec ze wspólnych interesów, co zresztą nie byłoby możliwe, gdyby nie dyplomatyczna ofensywa prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Mateusza Morawieckiego. Zmiana haniebnej strategii kanclerza Olafa Scholza dokonała się po czterech dniach od rozpoczęcia inwazji. Niepowodzenia w realizacji określonych celów, bunt i protesty ludności cywilnej, a także straty, które sięgają już ponad 13 tys. żołnierzy i niezliczonej ilości sprzętu, skłaniają rosyjskich żołdaków do bombardowania bloków, szpitali, szkół, przedszkoli, cerkwi i kluczowej do życia infrastruktury.

Wątpliwe jest, by Putin „wchłonął” Ukrainę, z jednej, podstawowej przyczyny: nie da się rządzić podbitym terytorium, jeśli okupanta nienawidzą praktycznie wszyscy. Stąd niemały szok u znawców tematyki wywołało wyciągnięcie z moskiewskiego niebytu Wiktora Janukowycza, powszechnie odrzucanego przez Ukraińców, i stawianie go w roli alternatywy dla Zełenskiego. Dobrą robotę heroiczni sąsiedzi wykonują też w mediach społecznościowych, gdzie prezentują zdobyte „trofea” oraz dokumentują zbrodnie agresora. Dlatego Rosja ograniczyła dostęp do Twittera i innych platform, by nie wprowadzać swojego narodu w stan dysonansu poznawczego.

Wojna do skutku i co dalej?

Nikt nie wie, pewnie nawet sam Putin, jak zakończy się ta nieludzka wojna na terenie Ukrainy. – Obawiam się, że Putin nie zrezygnuje z podboju Ukrainy ze względu na polityczną cenę, bez względu na liczbę ofiar. Inwazja będzie prowadzona aż do skutku, czyli do podbicia naszego sąsiada lub zmuszenia go do kapitulacji na rosyjskich warunkach – prognozował w rozmowie z „Gazetą Polską” dr hab. Henryk Głębocki z UJ, znawca dziejów Europy Środkowo-Wschodniej.

Jedno jest pewne: im dłużej Kijów wykrwawia Moskwę, tym lepiej dla nas. Mamy więcej czasu na przygotowania do ewentualnej wojny; zacieśniamy sojusze w ramach NATO, będziemy mogli lepiej wyposażyć nasze wojsko. Rosjanie z pewnością będą prowokować, np. naruszeniem strefy powietrznej Polski, innych krajów członkowskich Paktu Północnoatlantyckiego albo – to byłby fatalny scenariusz – ostrzałem dostaw sprzętu lub konwojów humanitarnych. Tym bardziej jeśli wystrzelili bomby w bliskiej odległości od polskiej granicy jak w Jaworowie. Jeśli Ukraina się podda lub zostanie zrównana z ziemią, Putin najpierw zaatakuje państwa bałtyckie. W dalszej kolejności jest Polska.

 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Grzegorz Wszołek