W umyśle polskiego Oppositionsführera grupowym inspiratorem działań skierowanych przeciwko Tuskowi są politycy partii PiS o niemiecko brzmiących nazwiskach. Skoro już jednak były król Europy przywołał toczącą się w Polsce od lat operację, którą faktycznie można nazwać kryptonimem „Für Deutschland”, może warto wyjaśnić, czego w istocie ona dotyczy. Być może najlepszym przewodnikiem po tej operacji będzie przemówienie Donalda Tuska, które wygłosił w styczniu 2021 roku na zjeździe rządzącej ciągle Niemcami partii CDU. To właśnie wtedy podziękował gospodarzom tymi słowy: „Gdyby ktoś mnie spytał, na kogo mogę właściwie liczyć w naszych troskach, kto utrzymuje najwyższe standardy naszego życia publicznego, to bez wahania wskazałbym CDU”. Były polski premier i szef Europejskiej Partii Ludowej powiedział, że „wasza sztuka rządzenia była błogosławieństwem nie tylko dla Niemiec, lecz dla całej Europy”, w tym również dla „waszych wschodnich sąsiadów, a jako Polak wiem, o czym mówię”.
W tym wystąpieniu nie zabrakło słów o bliskich politycznemu sercu Donalda paniach, które prowadziły sprawy Europy od brexitu poprzez pandemię aż po „podziały w Unii”.
„Ciężar tej odpowiedzialności w ostatnich miesiącach spoczywał na trzech wspaniałych kobietach: Angeli Merkel, Annegret Kramp-Karrenbauer i Ursuli von der Leyen”. Na koniec tego przemówienia Donald Tusk zapowiedział ponadto, że te wspaniałe kobiety i ta wspaniała partia będzie musiała podejmować trudne decyzje. I choć nie powiedział tego wprost, jest jasne, że muszą one dotyczyć również Polski. Stwierdził, że jasne stanowisko co do tych decyzji będzie miało „wartość złota”.
Nic dziwnego, że człowiek potrafiący tak pięknie mówić o swojej miłości i wdzięczności, był wielokrotnie nagradzany za swoją wierność. Otrzymał m.in. Nagrodę im. Walthera Rathenaua, architekta sowiecko-niemieckiego traktatu z Rapallo. Przy innej okazji otrzymał wyróżnienie za zasługi na rzecz „polsko-niemieckiego pojednania”, kiedy to laudację na jego cześć wygłosiła Angela Merkel.
Sama operacja ma jednak korzenie sięgające głębiej. Rozpoczęła się na długo przedtem, zanim w Berlinie chobieliński lord Sikorski wypowiedział słowa o tym, że bardziej od niemieckiej polityki boi się niemieckiej bezczynności, i dużo wcześniej, niż Rafał Trzaskowski zadeklarował, że nie jest potrzebny wielki port lotniczy w Polsce, „bo przecież mamy lotnisko w Berlinie”. Ta operacja, jak przynajmniej wynika z książki „Między nami liberałami” Pawła Piskorskiego, rozpoczęła się na początku lat 90., kiedy pieniądze partii CDU w foliowych torbach trafiały do powstającego Kongresu Liberalno-Demokratycznego za pośrednictwem agenta WSI, który udostępniał do tego celu swój lokal w hotelu Marriott. W tym sensie Donald Tusk, sugerujący na Twitterze, że operacją „Für Deutschland” kieruje ktoś inny niż on sam, nie mija się z prawdą. Jej szefostwo znajduje się gdzieś głęboko w strukturach instytucji pilnujących niemieckich interesów.
Jednak od tego, kto nią kieruje, dużo ważniejszy jest jej cel. Chodzi o to, aby Polska pozostała w roli, jaką jej wyznaczono – posłusznego wykonawcy poleceń. Państwa, które siedzi cicho i nie traci okazji, żeby milczeć. Państwa, którego siła gospodarcza nie zwiększa się ponad wyznaczony poziom europejskiego biedaka. A nade wszystko nie miesza się do międzynarodowej polityki, którą prowadzić mają Niemcy. Polacy mają po prostu słuchać. A jeśli słuchać nie będą, wówczas znajdzie się odpowiednio praworządny sąd. Na przykład z wyrokiem na milion euro dziennie. I będzie oczywiście apolityczny. Tak jak cała operacja.