Wielu komentatorów podkreślało, że to co stało się podczas wtorkowych wyborów w Wirginii i w innych miejscach będzie miało ogromny wpływ na przyszłość amerykańskiej lewicy. Teraz portal The Hill donosi, że Demokraci są przerażeni tym, że w przyszłym roku wielu ich polityków nie zawalczy w ogóle o reelekcję.
Wtorek okazał się bardzo ponurym dniem dla amerykańskiej lewicy. W wyborach gubernatora Wirginii ich kandydat Terry McAuliffe, mimo wsparcia wszystkich czołowych Demokratów, z Joe Bidenem i Obamą na czele, przegrał z popieranym przez Trumpa Glenem Youngkinem, chociaż ten drugi nie ma żadnego doświadczenia politycznego. Republikanie zdobyli też stanowisko wicegubernatora, prokuratora generalnego i najprawdopodobniej pozbawili lewicę większości w stanowej Izbie Reprezentantów.
W New Jersey gubernatorem będzie najprawdopodobniej Demokrata Phil Murphy, ale pokonał kontrkandydata Republikanów minimalną przewagą pomimo tego, że do samego końca prowadził znacznie w sondażach. Głośno zrobiło się również o tym, że przewodniczącego senatu w tym stanie i jednego z najpotężniejszych polityków w okolicy pokonał kierowca ciężarówki, który zainwestował w kampanię 135 dolarów.
Jak donosi The Hill wtorkowe porażki – oprócz tych najgłośniejszych było również wiele mniej medialnych – miały bardzo demoralizujący wpływ na Partię Demokratyczną. Jest to o tyle ważne, że w przyszłym roku w USA odbędą się tzw. midterms, jak nazywa się wybory do Kongresu przypadające w połowie kadencji prezydenta. Według informacji dziennika Demokraci boją się, że wielu ich obecnych kongresmanów nie podejmie w ogóle walki o reelekcję – a to jeszcze bardziej zredukuje i tak mizerne szanse lewicy na utrzymanie się przy władzy.
W amerykańskim kongresie nie ma limitu kadencji i w teorii polityk może spędzić w nim całe życie jeśli tylko będzie wygrywał kolejne wybory. Rekordzistą był Demokrata John Dingell, który spędził w nim 59 lat. Przed każdymi wyborami nie brak jednak polityków, którzy dobrowolnie się wycofują i ogłaszają, że nie będą walczyć o reelekcję. Czasami powodem jest otrzymanie intratnej propozycji z sektora prywatnego czy chęć wzięcia udziału w innych wyborach, czasami przejście na polityczną emeryturę a czasami brak perspektyw na to, że uda im się uzyskać reelekcję.
Jak donosi The Hill, obecnie 14 demokratycznych kongresmanów zapowiedziało już, że nie będzie walczyć o reelekcję. Wśród nich znaleźli się wpływowi Demokraci jak John Yarmuth, przewodniczący niezwykle wpływowej Komisji Budżetowej, czy też służący od dekad Mike Doyle i David Price, którzy przechodzą na emeryturę. Trzech demokratycznych kongresmanów będzie chciało wystartować w wyborach do Senatu. Charlie Christ chce zostać nowym gubernatorem Florydy, Karen Bass burmistrzem Los Angeles a Anthony Brown prokuratorem generalnym Maryland.
14 osób to nie jest liczba odbiegająca od standardu. Dla porównania po stronie Republikanów już 10 kongresmanów i pięciu senatorów zapowiedziało, że nie podejdzie do następnych wyborów. Według źródeł The Hill partia boi się jednak, że to dopiero początek. Od dawna wiadomo, że większość decyzji o rezygnacji z wyborów zapada w okresie świątecznym, kiedy kongresmani udają się do domów i spędzają czas z rodziną. Po wtorkowej kompromitacji lewica boi się, że wielu wahających się przed podjęciem takiej decyzji już ją podjęło.
„Myślę, że przed wtorkowymi wyborami byli członkowie Izby Reprezentatnów, którzy już o tym myśleli” - powiedział dziennikarzom anonimowo wysoko postawiony pracownik Partii Demokratycznej - „A jeśli nie byli, to mogę się założyć, że już są”.
Jeżeli przed wyborami faktycznie nastąpi fala rezygnacji, to może to oznaczać poważne kłopoty dla Demokratów. Dla wszystkich jest jasne, że większość z nich będzie miała miejsce w trudnych okręgach, gdzie polityk już zajmujący dane stanowisko i mający wcześniejsze kontakty z wyborcami ma większe szanse na jego utrzymanie niż ktoś nowy. Może też spowodować dalszą demoralizację tych, którzy jednak zdecydują się na walkę. Jak zauważa The Hill przed midtermami w 2018 roku niemal dwa tuziny Republikanów zrezygnowało ze startu a Demokraci zdobyli w nich aż 40 dodatkowych miejsc.
Republikanie już teraz zaczęli starannie podgrzewać te nastroje. „Odejdźcie albo przegrajcie” - zwrócił się do demokratycznych kongresmanów Tom Emmer, przewodniczący Narodowej Republikańskiej Komisji Kongresowej (NRCC). W środę NRCC rozszerzyła listę wspieranych przez siebie kampanii wyborczych o 13 Republikanów startujących w okręgach uznawanych za solidnie lewicowe – co oznacza, że prawicowi stratedzy uważają, że mają szansę na odbicie ich z rąk lewicy.
W środę lider mniejszości w Izbie Kevin McCarthy również stwierdził, że spodziewa się, że wielu Demokratów nie weźmie udziału w wyborach. Jego zdaniem Republikanie zdobędą w midtermach aż 60 nowych miejsc. Zauważył też, że wobec rekordowo niskiej popularności Bidena nawet Demokraci startujący z okręgów, w których wygrał o kilkanaście procent, nie mogą czuć się bezpiecznie.