Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Polski spór, czyli powrót tatuńcia

„Dobry piłkarz Tusk” całkowicie zawisł na rozkazodawczym tembrze suflerki rozlegającej się wprost z Berlina. Trudno zatem analizować go jako postać autonomiczną, jeszcze trudniej prowadzić z takim tworem publicznym debatę, spór czy nawet jakieś formy współzawodnictwa.

„Wielkie czasy wymagają wielkich ludzi. Istnieją bohaterowie nieznani, skromni, bez sławy i historii Napoleona. Analiza ich charakteru zaćmiłaby jednak sławą nawet Aleksandra Macedońskiego” – no nie mogłem sobie darować, aby w odniesieniu do działalności Donalda Tuska nie przytoczyć cytatu z mojego ukochanego „Dobrego wojaka Szwejka”. 

Rzecz jednak w tym, że widocznie żyjemy w czasach dość szmatławych, bo wielkich ludzi ci u nas jak kamienia filozoficznego w alchemicznych pracowniach – mówiąc prościej i językiem Rostowskiego: „ni ma i nie było”.

Starcia Jarosława Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem w akompaniamencie usłużnego merdania ogonkami z jednej strony przez TVP, z drugiej przez TVN i jej siostry z nieprawego łoża III RP, nijak nie można opisać w kontekście walki tytanów. 

Hasek pięknie wprowadzał Szwejka na arenę wojny światowej. Ja – pozbawiony jego narracyjnych talentów – mogę jedynie opisywać złośliwe odszczekiwania i durne bon moty, które całkowicie zastąpiły dyskurs poważnych ludzi.

Zniszczenie publicznej debaty postępuje oczywiście w całym Bożym świecie i robiący pod siebie Biden jest tu niestety signum temporis, by nie powiedzieć: personae temporis. 

Skoro jednak takie mamy „persony naszego czasu”, do których dorównać możemy jeszcze niezrównoważonego „baby syndrom” premiera Kanady pana Trudeau, papkinowskiego w wyrazie prezydenta dumnej niegdyś Francji pana Macrona, kompletnie bezbarwną panią Merkel (tu oszczędzę sobie metaforyki, bowiem w złym tonie jest wywrzaskiwanie nad figurami pań), wyszkolonego bandytę Putina, szefa kołchozu Łukaszenkę, mini-sułtana Erdoğana – to już prezydent Brazylii Jair Bolsonaro jawi się nam jak tytan własnego umysłu i woli. 

Proszę ewentualnego cenzora, aby nie usunął mi spisanego powyżej akapitu, choć zdaję sobie sprawę z jego chuligańskiego brzmienia.

Wszystko to jednak jedynie przygrywka do tego, co teraz uczynię ze sporem Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim. 

O Kaczyńskim z tej strony (wiecie której) zwykło się wyrażać z czcią nabożną i na paluszkach, stąd pewnie moja opinia nie spotka się z miłym pochrząkiwaniem. Powiem jednak wprost: Kaczyński jest człowiekiem inteligentnym i oczytanym, posiada nawet zadatki pewnej „woli mocy”, jednak (nawet w naszej historii) nie są to cechy ponadprzeciętne i wodzowskie. Jest raczej ostrożnym intelektualistą z Żoliborza, któremu przyszło zetrzeć się z chamsko-powroźną butą michnikoidalnego salonu postpeerelu. Salon postpeerelu ma zaś to do siebie, że ulepiony został rękami sowieckich służb z coraz większym udziałem emancypującej się IV Rzeszy Niemieckiej, dziś – dla osłabienia wymowy – zwanej Unią Europejską. Agentura i rodzimi zakompleksieni arywiści, ot, i cała ta zjełczała śmietanka III RP, którą nieodmiennie nazywam Republiką Okrągłego Stołu. 

Kaczyńskiemu przyszło więc mieć za oponenta Donalda Tuska. Fakt ten nie tylko nie spowodował rozrośnięcia się postaci samego prezesa PiS, lecz doprowadził do kompletnego skarlenia publicznego dyskursu rozgrywającego się we współczesnej Polsce. 

Tusk nie ma bowiem samodzielnych przymiotów istnienia politycznego. Jego figura nieustannie jest sterydowana spoza Polski. Ostatnio – nie mając na to specjalnej ochoty – znów został posłany do pełnienia roli „charyzmatycznego przywódcy obozu opozycji”. Powoli, acz systematycznie niewidzialne sprężyny wypompowują powietrze z projektów takich jak „Hołownia”, „Kidawa-Błońska”, „Trzaskowski” czy „Budka”. Chcąc nie chcąc rozbudzone pacynki muszą uznawać prymat „puppet mastera”. Taka rola została wyznaczona Tuskowi już dawno i – trzeba przyznać – odgrywał ją dość precyzyjnie i udanie. O ile jednak dobry wojak Szwejk popełniał swoje bezeceństwa, kierując się jedynie własnymi popędami umysłu (przez otoczenie niewdzięcznie zwanymi: „wrodzonym kretynizmem” czy też „idiotyzmem”), to „dobry piłkarz Tusk” całkowicie zawisł na rozkazodawczym tembrze suflerki rozlegającej się wprost z Berlina. Trudno zatem analizować Tuska jako postać autonomiczną, jeszcze trudniej (i tu zrozumcie Jarosława Kaczyńskiego) prowadzić z takim tworem publicznym debatę, spór czy nawet jakieś formy współzawodnictwa. Tusk posiada pewność siebie fundowaną przez zagraniczne think tanki, daje mu to przekonanie o należnym sukcesie. 

Ciekawe będzie zatem doświadczenie, gdy wszelkie wspomagania płynące z zagranicznych ambasad okażą się niewystarczające na logiczne manewry Kaczyńskiego. Mina chłopczyka, który miał w ręku najlepsze zabawki, a jednak towarzystwo wybrało sobie innego przewodnika, może okazać się bezcenna. 

Pierwsze grymasy tej mimiki mogliśmy ujrzeć podczas konwencji krajowej PO w Płońsku. Płonne były bowiem nadzieje tych, którzy wierzyli, że ujrzą tam polityka z wizją i wolą. Zaprezentował im się złośliwy (wobec swoich), nudny (w PR-owych scenkach) i kompletnie wyjałowiony z mocy „tatuńcio”, przejawiający na dodatek irytującą manierę ustawiania swojego stadka w szeregu. 

 



Źródło: Gazeta Polska

Witold Gadowski