Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Pod Żelazną Kopułą robi się duszno

Kryzys na linii Waszyngton–Tel Awiw w ostatnim czasie uwidacznia, jak bardzo zmienił się świat po amerykańskich wyborach. W zeszłym tygodniu, jak donosiły liczące się media, niewiele brakowało, by Kongres zaprzestał finansowania izraelskiego systemu antyrakietowego Żelazna Kopuła (Iron Dome). Dotacja w wysokości 1 mld dol. miała zostać cofnięta, bo demokraci muszą finansować lewicowe projekty cywilizacyjno-kulturowe w Stanach Zjednoczonych.

Wedle mediów arabskich Izrael w pierwszej reakcji na wieść o zaprzestaniu dofinansowania systemu Iron Dome miał zagrozić wycofaniem swojego ambasadora z Waszyngtonu. Jednak po uspokojeniu emocji izraelskie lobby zadziałało skutecznie, albowiem już następnego dnia Nancy Pelosi, przewodnicząca Izby Reprezentantów, stwierdziła, że system Iron Dome będzie dalej finansowany przez amerykańskiego podatnika.

Biden nie chce finansować Izraela

Na użytek medialny ruszyła kampania informująca amerykańskiego wyborcę o tym, że w trakcie ostatniej wojny Izraela z Hamasem Iron Dome uratował życie wielu Palestyńczyków. Gdyby nie skuteczność Żelaznej Kopuły – grzmiały komentarze – Izrael przeprowadziłby ofensywę lądową na Strefę Gazy oraz zintensyfikował bombardowania pozycji Hamasu i Islamskiego Dżihadu, co pochłonęłoby więcej ofiar ludzkich. To całkowite odwrócenie narracji w amerykańskich mediach – w Stanach Zjednoczonych w ostatnich dekadach to Izrael i jego bezpieczeństwo w zmaganiach z islamskim terroryzmem były najwyższym priorytetem Waszyngtonu. Dzisiejsza amerykańska administracja zrównuje życie arabskich i izraelskich cywili z życiem radykałów islamskich.

Z drugiej strony bliskowschodni obserwatorzy zwracają uwagę na to, że konflikt na linii Waszyngton–Tel Awiw to nie kwestia 1 mld dol. Liczne są opinie, że administracja Joego Bidena chciałaby stopniowo wycofać się z finansowania Izraela, albowiem lwia część aparatu Partii Demokratycznej przesycona jest propalestyńskimi i proislamskimi sympatiami. Ponadto pieniądze wycofane z dotowania projektów zagranicznych amerykańskie środowiska lewicowe chciałyby przeznaczyć na dalszą rewolucję w Stanach Zjednoczonych.

Izraelskie media również identyfikują zagrożenie dla interesów swojego państwa w środowiskach skrajnej lewicy w obozie demokratów. Przede wszystkim chodzi o cztery członkinie Izby Reprezentantów z Partii Demokratycznej: Ilhan Omar, Alexandrię Ocasio-Cortez, Ayannę Pressley oraz Rashidę Tlaib. „Od lat wykorzystują one swoje wpływy, aby szkodzić Izraelowi, i to one są odpowiedzialne za ostatni kryzys” – grzmią media na Bliskim Wschodzie.

Sprawa palestyńska

Jednak nie tylko to środowisko naciska na Izrael. Po fali komentarzy dotyczących finansowania Iron Dome pojawiły się kolejne, sugerujące, że Waszyngton powinien uzależnić swoją pomoc finansową dla Tel Awiwu od realizacji koncepcji „two-state solution”, czyli projektu dwóch państw, w którym obok Izraela powstanie państwo palestyńskie, obejmujące całość Zachodniego Brzegu Jordanu, wschodnią Jerozolimę i Strefę Gazy. Na to z przyczyn politycznych nie mógł zezwolić ani Binjamin Netanjahu, ani jego następca Naftali Bennet.

Problemem na drodze do realizacji tej koncepcji jest nie tylko kwestia prawie 500 tys. żydowskich radykałów mieszkających na terenach okupowanych przez Izrael od 1967 r. Większą przeszkodą z politycznego i strategicznego punktu widzenia jest to, że Izrael nie ma z kim rozmawiać po stronie palestyńskiej. Prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas nie przeprowadził zapowiadanych na 2021 r. wyborów parlamentarnych i prezydenckich, a nawet gdyby się one odbyły, to i tak wygrałby je Hamas. A to jest nie do zaakceptowania dla Izraela. Co więcej, w samym obozie palestyńskim brakuje pomysłów, jak wyjść z impasu uniemożliwiającego wznowienie rozmów pokojowych, do czego nagli szczególnie świat arabski zaniepokojony rosnącymi wpływami Iranu na konflikt arabsko-izraelski.

Niepotrzebny poligon?

Z perspektywy bliskowschodniej konflikt pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Izraelem ma również podłoże symboliczne. Chociaż pierwszą wojnę z Arabami Izrael wygrał, korzystając z sowieckiej broni, a wojnę w 1967 r. z francuskiej, to wraz z pojawieniem się ostrej rywalizacji zimnowojennej na Bliskim Wschodzie podział stał się w miarę klarowny – Izrael, Jordania, Iran (do 1979 r.), Arabia Saudyjska były sponsorowane przez USA, a Syria, Egipt, Irak, Jemen, Libia – przez blok wschodni.

Z amerykańskiego punktu widzenia Izrael był doskonałym laboratorium testującym amerykańską broń w różnego rodzaju konfliktach. Było to szczególnie widoczne podczas bitwy pancernej pod Sultan Yacoub w Dolinie Beka w Libanie w 1982 r., kiedy to izraelskie czołgi rozgromiły liczniejsze syryjskie zagony pancerne – tym samym Moskwa dostała czytelny komunikat o niskiej wartości swojej broni w bezpośredniej konfrontacji z amerykańską technologią i taktyką. Warto dodać, że Amerykanie również korzystali z izraelskich doświadczeń bojowych z Libanu czy Gazy w trakcie swoich zmagań w Iraku i Afganistanie.

Irańska ropa w cenie

Wspomniane tarcia pomiędzy sojusznikami występują w czasie wzmożonej aktywności Iranu na Bliskim Wschodzie. Irański prezydent Ebrahim Raisi zapowiedział, że rozmowy amerykańsko-irańskie zostaną wznowione, a dla państw regionu wydaje się oczywiste, że zakończą się one podpisaniem porozumienia, które usankcjonuje atomowe i rakietowe ambicje ajatollahów.

Dodatkowo Teheran wysłał tankowce z ropą naftową do upadłego i pogrążonego w chaosie Libanu. Cała ta inicjatywa była niejako testem. Irańskie tankowce nie zostały zatrzymane przez amerykańskie okręty w Zatoce Perskiej ani na Morzu Czerwonym. Po przepłynięciu przez Kanał Sueski płynęły wzdłuż izraelskich wód terytorialnych, poniekąd pokazując całemu światu izraelską bierność i słabość. Izrael w przeszłości przejmował już okręty, które transportowały broń, jednak tym razem pozostał bierny.

Irańska ropa jest nie tylko zbawieniem dla Libańczyków, którzy potrzebują tego surowca do codziennego życia, aby m.in. zasilać nią domowe generatory prądotwórcze, ale też demonstracją wpływów szyickiego Hezbollahu, który jest współodpowiedzialny za obecny kryzys, w tym za eksplozję w porcie w Bejrucie. Pozycja tego proirańskiego ugrupowania, które przeżywało kryzys popularności pośród Libańczyków, wzrosła, ponieważ Sajed Hasan Nasr Allah (lider Hezbollahu) znowu pokazał się jako skuteczny przywódca, realnie działający na rzecz poprawy życia Libańczyków. A to automatycznie wzmacnia pozycję Iranu w kraju cedru, który stał się faktyczną półkolonią dla Teheranu.

Historyczne ambicje Teheranu

Umocowanie się Irańczyków w libańskich portach śródziemnomorskich jest też wydarzeniem mającym swoje wielkie historyczne znaczenie. Odwraca ono bowiem skutki wyprawy Aleksandra Wielkiego, który rozbił Imperium Persów i odepchnął ich od Morza Śródziemnego, zajmując starożytną Fenicję (a więc dzisiejszy Liban) wraz z wielkim portowym Tyrem w 331 r. przed Chr. Iran dzięki błędom i bierności amerykańskiej odbudował, na tyle, na ile pozwalają współczesne realia, pewien fragment starożytnego Imperium Persów, ciągnącego się od afgańskiego Kabulu przez Irak, Bahrajn, Jemen, Syrię, Liban i Gazę.

Żeby ta zdobycz utrzymała się przez kolejne setki lat, Teheran musi jednak dogadać się z Waszyngtonem i doprowadzić do tego, by Amerykanie znieśli embargo nałożone na Iran w czasach prezydentury Donalda Trumpa. Obecna amerykańska administracja jest skłonna na to przystać, bo sumy tracone w Iraku i wcześniej w Afganistanie chce przeznaczać na projekty cywilizacyjne i ich globalną promocję.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Paweł Rakowski