Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Na granicy. Wojna nowej generacji

Z jakiego powodu tak wielu pozornie niezwiązanych ze sobą ludzi różnych profesji podnosi dokładnie ten sam postulat? Do czego potrzebne jest ujawnienie danych personalnych konkretnych żołnierzy broniących polskiej granicy? Chodzi o publiczne poddanie presji ich samych i ich rodzin. To mechanizm stosowany od lat w konfliktach zbrojnych. Takie działania prowadziło między innymi ISIS, publikując wizerunki, nazwiska i adresy amerykańskich pilotów dronów. To nie, jak chciałoby wielu publicystów, nawoływanie do zwykłego „hejtu”. Celem takich działań jest po prostu złamanie morale sił obronnych państwa, które jest przedmiotem ataku.

Platforma Obywatelska po raz kolejny w najnowszej historii Polski zdecydowała się na wejście w polityczną grę, według zasad i scenariusza, który przygotowany został w Moskwie. Celem partii Donalda Tuska jest, rzecz jasna, osłabienie politycznej pozycji PiS i przejęcie władzy, jednak cele Kremla idą dużo dalej. Dla Rosji i pozostającej z nią w konfederacji Białorusi dalekosiężnym celem jest odzyskanie kontroli politycznej nad całą utraconą wraz z upadkiem ZSRS strefą wpływów.

Nie tylko cyrk

Pokusa wyśmiania tego cyrku jest wielka – komiczny poseł „Franek” Sterczewski biegający na dziesiątkach przeróbek w internecie z muzyczką z Gangu Olsena albo komedii „Nic śmiesznego”. Setki memów z posłami Szczerbą i Jońskim czy zdjęcia gulaszu wieprzowego jako humanitarnego daru dla „uchodźców” z islamskiego Afganistanu. Jednak niezależnie od tego, ile memów z Martą Lempart przy granicy z Białorusią wywoła salwy śmiechu obserwatorów polskiej polityki, to proces, który obserwujemy, jest dużo głębszy, dużo smutniejszy i potencjalnie dużo bardziej niebezpieczny niż może się wydawać. Kryzys graniczny, jaki wywołany został przez zorganizowane próby sforsowania granic Polski, Litwy i Łotwy przez ludzi wysyłanych na drugą stronę granicy przez służby specjalne zależne od Federacji Rosyjskiej, jest pierwszym od upadku komunizmu konfliktem granicznym, w którym naprzeciwko siebie stają służby, wojsko oraz siły specjalne państw wchodzących dzisiaj w skład NATO, a które jeszcze 30 lat temu były częścią sowieckiego imperium.  Kryzys, który prezentowany jest w polskiej przestrzeni informacyjnej oraz politycznej jako „kryzys humanitarny” lub wycinek szerszego „kryzysu migracyjnego”, w istocie ma zupełnie inną naturę i z perspektywy bezpieczeństwa Polski należy patrzeć na niego w innych kategoriach. Jest to próba infiltracji polskich granic przez państwo, które nie ukrywa swoich agresywnych zamiarów względem Polski. Tym państwem jest Federacja Rosyjska, a narzędziem, za pomocą którego realizowany jest ten proces, są struktury siłowe Białorusi. 

Pozornie szokujące wydaje się, że w tym kontekście rejon przygraniczny stał się dla polityków Platformy Obywatelskiej i jej sojuszników sceną, na której postanowili zabłysnąć.

Prorosyjska polityka Platformy 

Platforma nie po raz pierwszy skacze po piłeczki podrzucane przez Federację Rosyjską. Ma w tym wieloletnie doświadczenia. Dowodem tego jest odtajniona notatka, która powstała w pierwszym roku rządów Platformy (marzec 2008), w której ówczesny szef Departamentu Wschodniego MSZ Jarosław Bratkiewicz przedstawia koncepcję polityki zagranicznej Polski względem Rosji i Ukrainy. Ta notatka stała się na wiele lat fundamentem myślenia i podstawą decyzji, jakie ugrupowanie Donalda Tuska podejmowało w sprawach związanych z interesami Kremla. Notatka opisuje konieczność zredefiniowania stosunku Polski do Rosji, tak aby ta nie była uznawana za „odwiecznego wroga Polski”. Czytamy w niej między innymi: „Podczas rządów PiS, wskutek niepogłębionych analiz i ocen, a także nierzadko demagogicznych sądów upowszechnianych przez media, utarł się określony kanon postrzegania Rosji i Ukrainy”, w ramach którego niesłusznie, zdaniem autora, Rosja przedstawiana jest jako państwo wrogie Polsce. W dokumencie czytamy: „Rosja jest odwiecznym wrogiem Polski, po dziś dzień kierującym się celami  odrodzenia imperialnego, nieobliczalnym i nieprzewidywalnym w swoich zachowaniach. Niektórzy zwolennicy tego poglądu (na przykład przywódcy PiS) idą tak daleko, iż twierdzą, że w swej obecnej polityce Rosja dąży do ponownego włączenia Polski do swojej strefy wpływów”. Bratkiewicz oczywiście z tym poglądem się nie zgadza i sugeruje zmianę tego sposobu myślenia. Jego zdaniem to „poprawne patriotycznie aksjomaty”, które należy wykorzenić, bo jego zdaniem nieprawdziwe jest założenie, że Rosja będzie „nieustannie wchodzić w konflikt z Polską”. Bratkiewicz krytykuje ten sposób myślenia, wskazując, że UE i NATO zapewniają polityczne remedium na ewentualne zakusy Federacji Rosyjskiej. Bratkiewicz twierdzi również, że Rosja w roku 2008 „nie próbuje prowadzić polityki imperialnej odwołującej się do tradycji ZSRR” oraz że nie jest zdolna do prowadzenia efektywnych operacji militarnych. Słowem, Putin w 2008 roku miał być mniej sprawny niż Stalin lub Breżniew, należy więc ochoczo przyjąć jego warunki politycznej gry. Ten zestaw osłupiających poglądów własnoręcznym podpisem uznał za interesujący ówczesny szef MSZ Radosław Sikorski i poprosił o jego rozszerzenie tak, aby tą koncepcją mógł się zająć ówczesny rząd Donalda Tuska. Późniejsze decyzje tego rządu nie powinny zatem dziwić: oddanie Rosji prawa do kontroli żeglugi na Zalewie Wiślanym i rezygnacja z przekopu mierzei, milcząca zgoda na rozpoczęcie budowy Nord Stream 1, wieloletnie umowy uzależniające Polskę od dostaw gazu z Rosji, wreszcie zaproszenie Władimira Putina do Polski 1 września 2009 roku tylko po to, by ten mógł bezpardonowo zaatakować Polskę i obarczyć ją winą za wybuch II wojny światowej.  Z perspektywy czasu widać doskonale, ile warte okazały się argumenty, na podstawie których rząd Tuska zdecydował się na współpracę z reżimem Putina. Notatka datowana jest na początek marca 2008 roku. Kilka miesięcy później Federacja Rosyjska dokona napaści na Gruzję, a na pograniczu rosyjsko-gruzińskim padną strzały w kierunku kolumny z polskim prezydentem Lechem Kaczyńskim, po tym, jak ten wypowiedział swoje prorocze słowa o tym, że „dzisiaj Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a potem może przyjdzie także czas na mój kraj, na Polskę”. 

Gra z Rosją o Smoleńsk

Niecałe dwa lata później właśnie w duchu tak rozumianej polityki zagranicznej rząd Donalda Tuska i on sam podjął grę z rosyjską ambasadą w Warszawie w celu rozdzielenia wizyt Tuska i Kaczyńskiego w Katyniu. Skutkiem tej gry były eksplozje z 10 kwietnia 2010 roku, w których  zginęło 96 Polaków z prezydentem RP na czele. Podjęta wcześniej gra stała się tym samym polityczną smyczą, którą trzymał Władimir Putin, świadom kompromitującej gry, w jaką dały się wciągnąć polskie władze. Tym samym Polska stała się kompletne ubezwłasnowolniona politycznie. Gdyby nawet „człowiek Moskwy w Warszawie” chciał wyrwać się z zależności od Putina, nie mógł już tego zrobić, bo ówczesny premier Rosji dysponował i dysponuje do dziś wiedzą dla Tuska i jego ekipy kompromitującą. W tym kontekście padające w notatce określenie putinowskiego systemu politycznego jako „dalekiego od biurokratycznej, policyjnej i militarnej sprawności poprzednich rosyjskich/sowieckich autorytaryzmów” budzą śmiech przez łzy i każą zadać pytania o prawdziwe przyczyny przyjęcia takich politycznych założeń. Zbrodnie putinowskiego reżimu były już świetnie znane. Zbrodnie w Czeczenii czy opisane przez Aleksandra Litwinienkę zamachy terrorystyczne, za którymi stała Federalna Służba Bezpieczeństwa nadzorowana przez Władimira Putina, były wiedzą powszechną. Nie ma więc wątpliwości, że służby wywiadowcze państw NATO, w tym Polski, które nadzorował wówczas Donald Tusk, posiadały wiedzę dużo głębszą. Nie sposób zakładać, żeby autor takiej notatki, Jarosław Bratkiewicz – człowiek, który w czasie festiwalu Solidarności 1980 roku kończył studia w elitarnym moskiewskim MGIMO (kuźnia kadr KGB), był tak naiwny. Z pewnością przyczyna przyjęcia takich założeń polityki względem Rosji jest inna. Z pewnością to nie naiwność kieruje dzisiaj politykami, którzy podejmują rosyjsko-białoruską grę, zgodnie z książkowymi definicjami „wojny nowej generacji”. 

Doktryna Primakowa i Gierasimowa

Działania, które obserwujemy przy granicy Polski z Białorusią, wypełniają wszystkie podstawowe założenia dwóch kluczowych doktryn, jakimi kieruje się od lat Federacja Rosyjska. Doktryny politycznej, zwanej „doktryną Primakowa”, i militarnej, zwanej „doktryną Gierasimowa”. Ta pierwsza określa cele polityki zagranicznej Federacji Rosyjskiej. Sprowadza się ona do zastąpienia dominującej pozycji USA w światowym porządku bezpieczeństwa układem „wielobiegunowym”, czyli takim, który w ramach koncertu mocarstw pozwoli Federacji Rosyjskiej dominować w przestrzeniach, które ta uważa za swoje strefy wpływu (jak na przykład byłe państwa Układu Warszawskiego i ZSRS). W tym celu Rosja trwale sprzeciwia się ekspansji NATO i z takich powodów prowadzi konsekwentnie od lat całą serię wojen, takich jak wojna w Gruzji i na Ukrainie. Te wojny prowadzone są zgodnie z ujawnioną tuż przed atakiem na to drugie państwo „doktryną Gierasimowa”. Szef Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej Walerij Gierasimow, w artykule z roku 2013 zdefiniował na nowo stare sowieckie metody prowadzenia wojny. Kwestie wojny psychologicznej, dezinformacji wymienione są tam wprost. Również aktywności  prezentowane jako działania o charakterze „operacji humanitarnych” stanowią według autora  narzędzie prowadzenia „Wojny Nowej Generacji”.

Gierasimow pisze o możliwość użycia środków „politycznych, ekonomicznych, informacyjnych oraz humanitarnych” dla osiągnięcia celów w konflikcie zbrojnym. Seria politycznych kryzysów wywołanych w Europie falą migracji z syryjskiego teatru działań wojennych doskonale wpisywała się w te definicje, podobnie jak zamachy terrorystyczne powiązane z tą falę. Nie sposób zdefiniować inaczej niż jako użycia  środków „humanitarnych” słynnych białych konwojów w pierwszych etapach wojny na Ukrainie. Dokładnie taki sam charakter ma sprowokowany przez służby Rosji i Białorusi najnowszy strumień migracyjny szlakiem białoruskim. I dokładnie w ten sposób należy traktować przetrzymywanie przez rosyjsko-białoruskie służby grupy osób przedstawianych jako imigranci próbujący sforsować granicę Polski, a także Litwy oraz Łotwy.  

„Śluza” i reakcja NATO

Zwłaszcza że dzisiaj, dzięki pracy dziennikarzy śledczych pochodzących z Białorusi, znamy konkretne mechanizmy, które generują ruch migracyjny na wschodniej flance NATO, a konkretnie w tak zwanym „przesmyku suwalskim”, uważanym w dokumentach NATO za kluczowy obszar zagrożenia rosyjskiego. W swoim głośnym tekście Tadeusz Giczan przywołuje konkretne decyzje i działania, jakie w tej sprawie podjęły służby specjalne Białorusi. Powołuje się przy tym na raport przygotowany przez byłych funkcjonariuszy służb Łukaszenki, którzy po zeszłorocznych sfałszowanych wyborach uciekli na Zachód. Jak czytamy w tekście, „akcja z przerzucaniem migrantów przez granicę Białorusi z UE została opracowana jeszcze w latach 2010–2011 i nazywa się Operacja Śluza. Jej autorami byli szef KGB Iwan Tertel i jego brat Jurij – wtedy dowódca OSAM. 10 lat temu miało to na celu wymuszenie od Europy haraczu na wzmocnienie granic (swoją drogą skuteczne, bo Białoruś rzeczywiście dostała od UE dziesiątki milionów euro na ten cel). Białoruska policja rozpracowała cały schemat, w który były zaangażowane KGB, OSAM oraz rosyjska FSB, ale kazano im umorzyć sprawę”.

Wymieniona w tym raporcie jednostka OSAM to Specnaz służb granicznych Białorusi i właśnie przez tę jednostkę nadzorowani mają być migranci znajdujący się przy granicy z Polską. To naprzeciwko żołnierzy tej formacji stoją dzisiaj polscy funkcjonariusze Straży Granicznej i Wojska Polskiego. Działania, jakie podejmują służby Związku Białorusi i Rosji (ZBiR to konfederacja, zgodnie z umową podpisaną przez władze tych państw w roku 1997), interpretowane są przez państwa NATO jako działania o charakterze militarnym. To właśnie z takich powodów NATO na wniosek Litwy skierowało w ten region jednostkę wyspecjalizowaną w zwalczaniu zagrożeń hybrydowych (NATO’s Counter Hybrid Support Team), która pomóc ma, jak wynika z komunikatu litewskiego MSZ, w „analizie, ocenie ryzyka i wyborze strategii komunikacyjnych” w związku z działaniami prowadzonymi przez białoruski rząd. 

Wojna psychologiczna 

Być może najważniejszym i najbardziej szokującym aspektem kryzysu, który obserwujemy w Polsce, jest wojna psychologiczna wokół polskich sił zbrojnych i polskich służb.

Mowa o wojnie psychologicznej nie w potocznym znaczeniu tego słowa, lecz w sensie jak najbardziej militarnym. Operacje psychologiczne są bowiem samym sednem działań „wojny nowej generacji”. Autorzy z Centrum Analiz Kongresu USA w ten sposób piszą o tym elemencie rosyjskiej doktryny Gierasimowa:

„Wojna Nowej Generacji opisywana jest jako holistyczne podejście, które obejmuje środki polityczne, wojskowe, informacyjne oraz ekonomiczne w wielu sytuacjach i lokalizacjach. Zakłada, że konflikt często poprzedzony będzie pojedynkiem psychologicznym i informacyjnym, którego celem jest osłabienie morale przeciwnika i osłabienie jego możliwości przetrwania konfliktu”.

Ostatnie tygodnie przyniosły w Polsce wysyp postulatów wygłaszanych przez ludzi pozornie z sobą niezwiązanych, których punktem wspólnym było wywieranie psychologicznej presji na polskich żołnierzy i funkcjonariuszy służb chroniących polską granicę w czasie tego kryzysu.  

Obniżyć morale polskiej armii

Władysław Frasyniuk, nazywający na antenie tvn24 polskich żołnierzy „sforą psów” i „śmieciami”, wywołał skandal i konsternację swoich politycznych sojuszników. Jednak słowa, które wypowiedział w czasie tej rozmowy prowadzący ją dziennikarz Grzegorz Kajdanowicz, są jeszcze bardziej zastanawiające: „Myślę, że wystarczyłoby pokazać twarz i po prostu się wylegitymować i powiedzieć, jak się nazywa żołnierz, strażnik czy policjant i przekazać swoją funkcję, tego nawet nie można dowiedzieć się od tej grupy ludzi, która strzeże dostępu do tych kilkudziesięciu imigrantów”. Dokładnie ten sam postulat, innymi słowami, wygłosił dwa dni później na antenie tej samej stacji Andrzej Morozowski: „Zna pani nazwiska tych funkcjonariuszy? Ja rozumiem, że pani może teraz złożyć zawiadomienie do prokuratury, że oni popełnili przestępstwo; złamali polskie prawo”. W podobny sposób wypowiadali się politycy, w tym były premier i wieloletni współpracownik komunistycznych służb specjalnych o pseudonimie Carex, Włodzimierz Cimoszewicz: „Oni powinni mieć identyfikatory z nazwiskiem, dystynkcje, powinni mieć oznaczenia jednostek czy formacji wojskowych, w których służą (...). Czy są żołnierzami, skąd są?”. Podobnych wypowiedzi było więcej. Polskich żołnierzy atakowali inni politycy Koalicji Obywatelskiej, jak Janusz Lewandowski, a także celebryci wyspecjalizowani w prowadzeniu działań o charakterze humanitarnym czy charytatywnym, jak chociażby Jerzy Owsiak: „Tam jest chyba 35 osób, a obok nich cała armia ludzi umundurowanych. Tak naprawdę do końca nie wiemy, kim oni są, bo ci żołnierze są bez żadnych oznaczeń, nie mają żadnych nazwisk (na mundurach), samochody nie mają tablic rejestracyjnych. To jest trochę kuriozalne, bo chciałoby się, żeby ktokolwiek w ich imieniu także rozmawiał z dziennikarzami, którzy mają prawo tam być i którzy mają prawo dociekać”.  Z jakiego powodu tak wielu pozornie niezwiązanych ze sobą ludzi różnych profesji podnosi dokładnie ten sam postulat? Do czego potrzebne jest ujawnienie danych personalnych konkretnych żołnierzy broniących polskiej granicy? Cel jest jasny. Chodzi o publiczne poddanie presji ich samych i ich rodzin. To mechanizm stosowany od lat w konfliktach zbrojnych. Również w tych najnowszych. Literatura przedmiotu pełna jest przykładów presji wywieranej na żołnierzy czy rodziny żołnierzy w ramach operacji wywiadowczych czy terrorystycznych. Takie działania prowadziło między innymi ISIS, publikując wizerunki, nazwiska i adresy amerykańskich pilotów dronów, prowadzących bombardowania ich pozycji w czasie ostatniej wojny z tą organizacją. Domaganie się ujawnienia personaliów polskich żołnierzy i funkcjonariuszy Straży Granicznej to nie – jak chciałoby wielu publicystów – nawoływanie do zwykłego „hejtu”. Nie, to zwyczajnie operacja z zakresu wojny psychologicznej. Celem takich działań jest po prostu złamanie morale sił obronnych państwa, które jest przedmiotem ataku. To jest powód, dla którego konkretni funkcjonariusze mają zostać poddani presji, którą wywierać będą te same co zwykle ośrodki czegoś, co publicystycznie Jacek Sobala nazywa „kartelem medialnym 3RP”, a co w tym wypadku pełni po prostu funkcję przedłużenia aparatu propagandy wojsk i sił specjalnych atakujących polskie państwo i jego funkcjonariuszy. Technicznie rzecz biorąc, takie działania wypełniają po prostu wszelkie definicje działalności agentury wpływu. To, co obserwujemy w Polsce wokół kryzysu granicznego, nie jest żadnym politycznym sporem o kwestie polityki migracyjnej.

To operacja militarna skierowana przeciwko Polsce. Każda osoba, która publicznie popiera takie działania, bierze w niej udział po stronie spadkobierców i funkcjonariuszy KGB i Armii Czerwonej.
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Michał Rachoń