Wyobraźcie sobie Państwo taką sytuację. Przez całe życie nosicie w sercu i pamięci wspomnienie swojej pierwszej, prawdziwej miłości. Hołubicie ją, idealizujecie, rozpamiętujecie, jaka była piękna, świeża, wyjątkowa. Niestety, jak to bywa, wasze drogi się rozeszły.
Trzeba było ułożyć sobie życie, zagłuszyć tęsknotę. Miłość wyjechała. Uczucie jednak pozostało, więcej, przez kolejne lata, mimo rozłąki, zaczęła płonąć coraz mocniej. Nagle – tak, udało się! Niesamowite, cud. Miłość wraca do was. Denerwujecie się, ale pełni podniecenia czekacie na nią. W końcu jest, umawiacie się na kawę. Idziecie na spotkanie, motyle w brzuchu, przed oczami migają wam urywki wspomnień, szczęścia, jej piękna, ciepła. Siadacie przy stoliku i nagle ona przychodzi... z tym, że nie do końca taka, jaką ją pamiętaliście. Brakuje jej kilku zębów. Jest brudna, brzydko pachnie. Ma na sobie jakieś łachmany. Spluwa pod stół i zaczepia kelnera, używając najgorszych wulgaryzmów.
Wyobrażacie sobie taką tragedię? Przecież to jakiś koszmar. A, trzeba to uczciwie powiedzieć, dotknął on sporą część Polaków. Może być to bowiem zaskakujące, ale nawet wśród lemingów widać pewne rozczarowanie. Że ten Tusk jakiś jednak nie taki. Że jedyne co potrafi powiedzieć, to „Kaczyński”. Że się cały czas powtarza. Że od razu na urlop pojechał, zamiast walczyć z faszyzmem. Że miał być młody, piękny, porwać lud na barykady, obalić dyktaturę. No po prostu być taki, jak we wspomnieniach leminga, prawdziwy Król-Słońce Peru i Europy. A wydaje się być taki jakby z odzysku. Dokładnie taki sam jak cała reszta Platformy, w którą miał przecież tchnąć nowego ducha i życie. I nie pomagają już nawet – iście stalinowskie w stylu – zachwyty Lisa nad muskularnym ciałem Tuska. Naprawdę, ciężko w te dni być lemingiem. Miał wrócić piękny mesjasz, a wrócił zużyty, polityczny trep. Dlatego taka oto moja prośba do czytelników: miejmy na uwadze, jak musi ich to boleć. I miejmy dla nich i ich tragedii pewną wyrozumiałość i litość.