Esbecki rodowód TVN » CZYTAJ TERAZ »

Renesans znaczków podziemia w PRL

Wydano ich w PRL blisko 40 tys.. Za ich posiadanie można było stracić pracę. Za druk i kolportaż trafić za kratki. Chodzi o znaczki podziemia antykomunistycznego. Na aukcjach za te najrzadsze trzeba już płacić po kilkaset złotych. – Te pamiątki przeżywają właśnie renesans – mówi szczeciński historyk i antykwariusz Wojciech Lizak.

arch.

Pan Henryk Mruk, nauczyciel informatyki z Trzebiatowa w województwie zachodniopomorskim, zbiera wszystkie znaczki wydawane w podziemiu antykomunistycznym od 1970 r.

– Znaczki wydawały nie tylko podziemne struktury Solidarności, ale także Solidarność Walcząca, Konfederacja Polski Niepodległej, Niezależna Zrzeszenie Studentów czy Ruch „Wolność i Pokój”

– mówi kolekcjoner. – Osobną kategorią są znaczki wydawane podczas strajków w 1970 i 1980 r. A jeszcze inną te drukowane w obozach internowania. Są zbieracze, którzy kolekcjonują tylko okresy, kiedy wychodziły, na przykład do 1980 r. Albo zbierają wyłącznie znaczki z obozów internowania.

Więcej niż Poczta Polska

Według kolekcjonerów w okresie PRL podziemie antykomunistyczne wydało ok. 35–40 tys. pozycji. – To więcej niż Poczta Polska przez cały okres istnienia – mówi pan Henryk Mruk. – Nie było zakątka Polski, gdzie nie powstawałyby wytwórnie znaczków solidarnościowych i podziemnych – dodaje Wojciech Lizak, historyk, antykwariusz, organizator aukcji dzieł sztuki, właściciel prywatnego Muzeum Polskiego Szczecina. – Były one wydawane okolicznościowo, ale także po to, aby zapewnić strukturom podziemnym finansowanie.

– Pozyskiwanie papieru i farby kosztowało i wydawanie znaczków, które były w podziemiu sprzedawane, pokrywało te koszty – mówi Henryk Mruk. – Ale nie tylko po to je wydawano. Ze sprzedaży znaczków finansowana była także pomoc dla internowanych czy wyrzuconych z pracy działaczy opozycji. Ale już pod koniec okresu komunistycznego tych znaczków pojawiało się bardzo dużo, bo zwyczajnie na nich można było zarobić.

Jak mówi Wojciech Lizak, dziś znaczki, plakaty i wydawnictwa podziemia antykomunistycznego przeżywają renesans. – Cieszy ten renesans, bo nie idzie to w zapomnienie – mówi historyk. – Głownie chodzi o znaczki i plakaty oraz wydawnictwa, czyli tak zwaną bibułę, choć ta ostatnia nie jest aż tak poszukiwana. Dla pokolenia naszych wnuków nabiera to istotnej wartości. I to będzie rosło w cenie. Zyskują na tym ci, którzy tych pamiątek nie wyrzucali. A pamiętam lata 90., kiedy wydawnictwa drugoobiegowe wywalano kartonami. To tak zawsze w kolekcjonerstwie jest, że nie jest się mądrym, tylko inni są po prostu głupi. Głupi byli, ci, którzy się tego pozbyli, bo nie wiedzieli, że to mogło mieć później wartość - dodaje.

Znaczki sporo warte

Ile kosztują dziś znaczki podziemne? Wojciech Lizak mówi, że te najbardziej unikatowe na aukcjach uzyskują już cenę kilkuset złotych. – Takimi pozycjami są na przykład znaczki wydawane podczas strajku w 1970 r. w Fabryce Mechanizmów Samochodowych Polmo w Szczecinie. Lizak dodaje, że zyskują te znaczki, które są skatalogowane, a katalogów znaczków podziemia jest coraz więcej. Jeden z nich został wydany właśnie przez szczeciński IPN i nosi tytuł „Znaczki szczecińskiego podziemia autorstwa Jana Tarnowskiego 1981–1989”. Książkę napisał Michał Gac i Henryk Mruk.

Jan Tarnowski był szczecińskim działaczem opozycji antykomunistycznej. Pierwsze znaczki zaczął drukować już w stanie wojennym, kiedy przebywał w obozie dla internowanych utworzonym w zakładzie karnym w Goleniowie. – Robiłem to po to, żeby czymś się zająć i zająć też innych internowanych – wspomina Jan Tarnowski. – Pierwsze znaczki zrobiłam bardzo prostą techniką. Na urodziny dostałem puszkę sardynek. Stąd miałem olej. Do tego potrzebowałem trochę sadzy jako barwnik. W tym celu zużyłem trochę więziennego prześcieradła, które spaliłem. Z blaszki zrobiłem matrycę i tak powstały pierwsze znaczki, które zostały wyniesione z obozu internowana na zewnątrz.

Po wyjściu z goleniowskiego więzienia Jan Tarnowski, który przed internowaniem robił exlibrisy, ulepszył technikę. Matryce tworzył w linoleum. Znaczki, które tworzył, były wielokolorowe i o wysokiej jakości edytorskie jak na warunki podziemne. Łącznie wydał ponad 300 pozycji o tematyce dotyczącej Polskiego państwa Podziemnego. – Jan Tarnowski to także artysta – mówi Wojciech Lizak. – Znaczki produkował technika linorytu. Miał nie tylko zdolności plastyczne, ale także wyczucie tematyczne. Dlatego były one rozprowadzane na terenie całego kraju.

ZFP nie uznaje

Znaczki niezależne wydawane przez podziemne struktury opozycji nie są uznawane przez Związek Filatelistów Polskich. Ale kolekcjoner Wojciech Mruk podchodzi do tego bez emocji. – Spokojnie, trzeba jeszcze poczekać ze 20–30 lat i te znaczki zostaną też uznane – wyjaśnia. – Przecież do lat 70. Związek Filatelistów Polskich nie uznawał znaczków wydawanych w obozach jenieckich żołnierzy w czasie II wojny światowej. A dziś już są pełnoprawnym materiałem filatelistycznym. Wojciech Lizak uważa, że to, iż związek Filatelistów Polskich znaczków podziemnych wciąż nie uznaje, nie ma większego znaczenia. – O wartości tych znaczków decydują zbieracze – mówi Lizak. – Tak też było ze znaczkami wypuszczanymi przez rząd w Londynie czy ze znaczkami wydawanymi w czasie Powstania Warszawskiego. Także były jakieś wahania. Ale to się zmieni, bo jest na to rynek i zaczął się właśnie ich renesans.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Tomasz Duklanowski