Oliwa zawsze sprawiedliwa? Anglicy głównie dzięki decyzji arbitra uniknęli rzutów karnych w półfinale z Duńczykami. Szczęście opuściło ich w decydującym o losach tytułu meczu z Włochami. Euro 2020 na nowo otwiera debatę na temat korzystania przez sędziów z systemu VAR. Dlaczego mimo najnowocześniejszych technologii wyniki spotkań nadal są wypaczane?
Zakończone triumfem Italii mistrzostwa Europy stały pod znakiem dogrywek i rzutów karnych. Były to najbardziej emocjonujące spotkania reprezentacyjne w XXI w., nieustępujące w niczym najlepszej rozrywce znanej z Ligi Mistrzów.
Często mówi się, że turnieje narodowe są jakościowo gorsze od europejskich pucharów klubowych – piłkarze przyjeżdżają na zgrupowania zmęczeni po całym sezonie, odczuwając skutki rozegranych spotkań w nogach. Euro 2020 wreszcie odwróciło kartę – oglądaliśmy niebotyczny poziom, dyscyplinę taktyczną i szaleństwo od bramki do bramki, wybieganie, grad goli. Od 1/8 finału nie było rundy, która nie zakończyłaby się dogrywką lub rzutami karnymi.
W finale Włosi okazali się lepsi od Anglików, którzy spektakularnie pudłowali z jedenastu metrów. Co istotne, tego widowiska nie popsuł arbiter Bjoern Kuipers, choć Raheem Sterling i Harry Kane szukali tylko sposobności, by nabrać rozjemcę starcia o złoty medal Euro 2020. Być może wpływ na postawę Holendra miało to, co wydarzyło się w półfinałowej dogrywce z dzielnymi Duńczykami.
Była 103. minuta meczu. Wikingowie opadali z sił, wiele pracy włożyli w to, by przeciwstawić się faworytom od pierwszych chwil historycznego półfinału mistrzostw Europy. Anglicy zdecydowanie dominowali, stwarzali sytuacje, ale za każdym razem Kasper Schmeichel wychodził z nich obronną ręką.
Pod koniec pierwszej połowy dogrywki Sterling padł jak rażony piorunem. W pierwszej chwili wszyscy kibice na Wembley zamarli, atakujący Manchesteru City zwijał się z bólu. Na telewizyjnych powtórkach, jeszcze przed weryfikacją VAR, wątpliwości zostały rozwiane: Sterling szukał kontaktu z Joakimem Maehlem i przewrócił się, gdy tylko Duńczyk próbował wygarnąć piłkę spod jego nóg. Sytuacja, jakich tysiące na boiskach piłkarskich, zazwyczaj kończy się tak, że sędzia bez wahania wyciąga żółty kartonik i karci napastnika za próbę tzw. padolino. Tym razem Danny Makkelie poradził się na słuchawkach sędziów VAR. I podyktował skandaliczną jedenastkę.
Dobrze, że sędziowie korzystają z pomocy technologii i porad innych kolegów po fachu. Problem w tym, że był to rzut karny decydujący o losach meczu. Makkeliemu korona z głowy by nie spadła, gdyby rozeznał się w sytuacji i osobiście sprawdził nagranie na monitorze. Wielokrotnie zdarzają się sytuacje, gdy arbiter woli się jeszcze upewnić, nim kogoś pochopnie wyrzuci z boiska lub przyzna nagrodę w postaci jedenastki. Tu scena przypominała wyrok.
Na nic zdały się protesty duńskich zawodników, wściekłych na sędziego. Po egzekucji dokonanej przez Kane’a i przegranym półfinale piłkarze gości nie mieli nawet sił, by dyskutować z arbitrem. Wiedzieli, że zrobili wszystko, by awansować do wielkiego finału. Mogli to zrobić, wygrywając rzuty karne, ale zostali pozbawieni tej szansy. Nie ma co owijać w bawełnę: Makkelie po prostu oszukał kibiców, zawodników i przede wszystkim Duńczyków.
Wielce wymowne, że decyzję sędziego starali się tłumaczyć Gary Lineker i Jamie Carragher, wielokrotnie punktujący sędziów za błędne decyzje. Ich zdaniem karny na Sterlingu był ewidentny. Dziwnym trafem ich stanowisko było odosobnione w tej dyskusji. Czy Duńczycy przeważali nad Anglikami? Oczywiście, że nie. Awans gospodarzy był zasłużony pod względem piłkarskim? Tak. Czy faworyci dokonali go w sposób uczciwy? No właśnie. Nie!
Gdyby nie błąd sędziego, wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywałyby na konkurs rzutów karnych. Widzieliśmy w finale
z Włochami, jakie problemy ze skutecznością po strzałach z wapna mają Marcus Rashford czy Jadon Sancho. Reasumując: nie zdziwiłbym się, gdyby to Duńczycy wygrali półfinał po karnych i zameldowali się w ostatnim starciu o puchar. Rywalizacja na jedenastki z pewnością byłaby bardziej uczciwa.
O tym, jak błędne decyzje wpływają na losy spotkań, mogliśmy się przekonać w ubiegłym sezonie ligi hiszpańskiej. W decydującym meczu Realu Madryt z Sevillą po rzucie rożnym wykonywanym przez Andaluzyjczyków do piłki wyskoczył Éder Militão. Królewscy wyekspediowali futbolówkę z własnego pola karnego i pobiegli z kontrą. Karim Benzema wygrał pojedynek z obrońcami i został powalony na ziemię przez bramkarza rywali.
Decyzja sędziego? Pierwotnie rzut karny dla Realu. VAR jednak zdecydował, że Militão odbił piłkę ręką, więc arbiter podyktował jedenastkę dla Sevilli.
Powtórki pokazały, że piłkarz odbił piłkę ręką, ale nie poszerzył obwodu ciała, poza tym odbiła się ona najpierw od ręki gracza Sevilli. Real zdołał jeszcze uratować remis (2:2), ale jeden punkt pozbawił ich mistrzowskiego tytułu.
Błędy VAR zdarzają się nawet w najlepszej lidze świata, czyli angielskiej. W polskiej PKO Ekstraklasie dziennikarze co tydzień próbują ustalić, dlaczego w jednym meczu interpretuje się zagranie ręką tak, a w kolejnym zupełnie inaczej. VAR, który jest błogosławieństwem dla futbolu, nadal nie rozwiązał jednak palących problemów z sędziowaniem. Przede wszystkim pozostawia duże pole do interpretacji przy zagraniach ręką, na czele z zamiarem i poszerzeniem obrębu ciała. Kolejne wytyczne wprowadzają więcej chaosu niż zdrowego rozsądku.
Gdy VAR debiutował na europejskich stadionach trzy lata temu, wielu znanych piłkarzy głośno protestowało. Mówili, że technologia zabije emocje i ducha gry, spowolni rozgrywki, bo przecież błędy są nieodłączną częścią sportu. Czas pokazał, jak bardzo się myliła ta grupa. VAR sprawił, że mecze są po prostu bardziej sprawiedliwe. Na Euro 2020 nie sprawdziło się to nie dlatego, że system nie zadziałał, lecz dlatego, że sędzia główny z niego nie skorzystał.
Dlatego też Anglicy otrzymali prezent, którego w ostatecznym rozrachunku nie wykorzystali, przegrywając z Włochami w znakomitym meczu finałowym.