Wygrana Konrada Fijołka w Rzeszowie wzbudziła po prawej stronie nastroje iście sportowe. Mniej liczni wciąż wołają coś w stylu: „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”. Inni popadli w minorowe nastroje, mówią o popłochu i rychłym końcu Prawa i Sprawiedliwości (szerzej: Zjednoczonej Prawicy).
W polityce czasem się przegrywa, czasem wygrywa. W przypadku PiS nie powinniśmy więc pytać, czy będzie wygrywało zawsze i wszędzie, w wyborach centralnych i samorządowych, ale czy jest partią długiego trwania. To znaczy taką, która – w normalnych warunkach geopolitycznych – będzie zdolna do wywierania stałego wpływu na polskie sprawy w kolejnych dekadach. I to biorąc poprawkę na zmiany pokoleniowe, wraz ze wszystkim, co im towarzyszy. Druga rzecz: jeśli rządzący politycy potraktują sytuację w Rzeszowie jako dzwonek alarmowy, to nie będzie w tym nic złego. Kto jest dziś bardziej zdeterminowany, by wygrywać – to pytanie będzie znaczyło coraz więcej w kolejnych miesiącach bądź latach. A przy okazji: Jarosław Kaczyński na wyjazdowym spotkaniu klubu PiS w Przysusze miał zaakcentować konieczność „jedności i współpracy” w koalicji. Czy to wyzwanie nie męczy polityków dobrej zmiany?