W ubiegły piątek szef niemieckiego MSZ Heiko Maas poinformował o zawarciu umowy pojednawczej między rządami Namibii i Republiki Federalnej Niemiec. Oba państwa od 2015 r. prowadzą negocjacje w związku ze zgłoszonymi już w 2006 r. żądaniami reparacyjnymi Namibii. Podstawą roszczeń jest masakra ludności, jakiej w latach 1904–1908 dopuściły się na terenie ówczesnej kolonii Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia, a dzisiejszej Namibii, wojska Cesarstwa Niemieckiego.
Dowodzone przez gen. Lothara von Trothę oddziały doprowadziły do śmierci (egzekucje, zagłodzenie, skazanie na śmierć z pragnienia) ok. 65 tys. z 80 tys. członków plemienia Herero i co najmniej 10 tys. z 20 tys. Nama. Plemiona ukarano, ponieważ zbuntowały się przeciwko niemieckiej ekspansji kolonialnej, co von Trotha tłumaczył tak: „Zmiażdżę powstańcze plemiona strumieniami krwi i pieniędzy”. Tak też uczynił. Mordowano wszystkich, bez wyjątku. Tych, którzy zbiegli na pustynię Omaheke, odcięto od źródeł wody i pożywienia. Pozostałych stłoczono w trzech obozach koncentracyjnych, gdzie umierali z wycieńczenia i chorób. Z obozów niemieccy lekarze i naukowcy wywieźli co najmniej kilkaset czaszek i odciętych głów zakonserwowanych w formalinie, wszystkie należały do zmarłych w obozach. Upiorne „pomoce naukowe” były czyszczone na rozkaz kolonizatorów przez kobiety obu plemion przy pomocy gorącej wody i szkła.
W 2011 roku doszło do przekazania pierwszych 20 czaszek Herero i Nama delegacji z Namibii. Szacuje się, że w państwowych pruskich zbiorach muzealnych znajduje się jeszcze 6,3 tys. ludzkich czaszek, w tym 5,5 tys. w Berlinie. Pochodzą z różnych stron świata, ale głównie z terenów byłych niemieckich kolonii w Afryce i rejonie Pacyfiku i były wykorzystywane przez niemieckich antropologów m.in. w badaniach nad rasą. Od 2017 r. trwają intensywne prace nad identyfikacją czaszek, co nie jest zadaniem łatwym, zbiory były przez ostatnie 100 lat wielokrotnie przenoszone, część uległa zniszczeniu, nie wszystkie opisano.
- Byłem przy przekazaniu pierwszych czaszek w 2011 r. Delegacji z Namibii szczególnie zależało na czaszce jednego z ówczesnych przywódców plemiennych, w jego rodzinnej wiosce wyczekiwano na powrót szczątków, by po latach zapewnić mu godny pogrzeb. Niestety, nie udało się zidentyfikować czaszki tego człowieka. To był ogromny zawód.
- wspomina w rozmowie z „Codzienną” prof. Reinhardt Kössler, socjolog, wykładowca Wyższej Szkoły Pedagogicznej we Fryburgu, który od dziesięcioleci zajmuje się tematem ludobójstwa Herero i Nama.
Kössler wskazuje na to, że to takie miejsca jak obozy Herero i Nama były wstępem do nazistowskich doświadczeń na więźniach podczas II wojny światowej. Łączenie zbrodni kolonializmu z późniejszymi zbrodniami narodowego socjalizmu jest w Niemczech zresztą przedmiotem ożywionej debaty.
Kwestię niemieckiej odpowiedzialności za zbrodnie kolonializmu wielokrotnie też poruszały na forum Bundestagu niemieckie partie polityczne. Podczas gdy Alternatywa dla Niemiec (AfD) wzywa rząd niemiecki do bardziej „zróżnicowanego opowiadania o niemieckim kolonializmie również z uwzględnieniem jego dobrych stron” i kategorycznie odmawia jakichkolwiek form zadośćuczynienia państwom i plemionom, które ucierpiały na jego skutek, Zieloni i FDP domagają się rozliczenia, postulując m.in. zwracanie Afryce dzieł sztuki zrabowanych z kolonii. AfD widzi w takiej ewentualności zagrożenie dla stosunków Niemiec z innymi państwami mającymi przeszłość kolonialną i już w 2019 i 2020 r. wnioskowała o zaprzestanie jakichkolwiek negocjacji zmierzających do zwracania m.in. dzieł sztuki. Najdalej w swoich postulatach dotyczących uregulowania relacji z byłymi koloniami niemieckimi w Afryce posuwa się partia Die Linke, która żąda wypłacenia reparacji wojennych Namibii.
Na razie wiadomo, że w zawartej między Namibią i Niemcami umowie Berlin po raz pierwszy uznaje zbrodnie popełnione na Herero i Nama za ludobójstwo (przez lata zasłaniano się argumentem, że uchwalona 9 grudnia 1948 r. Konwencja ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa nie może działać wstecz). Co jest oczywiście postępem [vide: uznanie przez niemiecki Bundestag rzezi Ormian przez Imperium Osmańskie za zbrodnię ludobójstwa].
Przemilczano zaś kwestię reparacji, Berlin zobowiązał się jedynie do wypłacenia Namibii 1,1 mld euro na projekty rozwojowe, wykluczając prawa tego państwa do jakichkolwiek roszczeń. Środowiska reprezentujące Herero i Nama są oburzone zawartym porozumieniem, nazywając je „trikiem pijarowym”. Ich zdaniem rząd Namibii boryka się z problemami finansowymi, a otrzymane od Niemiec fundusze może przeznaczyć na sfinansowanie swojego programu wyborczego. Tak mocne zarzuty padły z ust m.in. Israela Kaunatjike, Herero mieszkającego od lat 70. w Berlinie, członka inicjatywy „Ludobójstwo się nie przedawnia!”. Kaunatjike nazywa zawarte porozumienie „skandalicznym” i odmawia mandatu negocjacyjnego rządowi w Namibii, powołując się na pochodzenie jego członków i fakt, że ich plemię nie padło ofiarą niemieckich kolonizatorów. Kaunatjike podkreśla, że organizacje reprezentujące Herero i Nama nie zostały zaproszone do stołu negocjacyjnego. „Państwo niemieckie zawiera umowę z rządem Namibii, a ten nie jest uprawniony do negocjacji o naszej historii. Trzeba rozmawiać z tymi, których ta masakra dotknęła” – tłumaczy. A kto zadecydował o tym, by nie zaprosić do negocjacji Herero i Nama? Z odpowiedzi rządu federalnego na pytania wystosowane przez klub parlamentarny Linke jeszcze w lipcu 2016 r. wynika, że to rząd Namibii zadecydował o wykluczeniu reprezentantów obu plemion z rozmów. Z drugiej strony Linke przywołuje wypowiedź namibijskiego negocjatora, dr. Zeda Ngavirue, który w maju 2016 r. w komentarzu dla prasy przyznał, że to strona niemiecka od początku nalegała na wykluczenie Herero i Nama z negocjacji umowy. Nad tą kwestią unosi się więc sporo znaków zapytania. Kolejny punkt sporny stanowi brak ujęcia w umowie reparacji.
Jak stwierdza Kaunatjike, „program rozwojowy w wysokości 1,1 mld euro zaproponowany Namibii przez Niemcy nie ma nic wspólnego z reparacjami. Słowo »reparacje« w ogóle nie padło, ponieważ rząd Niemiec boi się precedensu”. Tego samego zdania jest prof. Kössler.
- Rząd federalny nie może sobie pozwolić na wypłacenie Namibii reparacji wojennych, ponieważ tym sposobem stworzyłby precedens, na który później mogłyby się powołać inne państwa, również Polska i Grecja. Umowa pojednawcza, którą już ogłoszono wielkim sukcesem w relacjach Niemiec i Namibii, może zostać oczywiście podpisana, ale nie ma legitymizacji środowisk zrzeszających potomków ofiar masakry. Myślę, że kiedy prezydent Frank-Walter Steinmeier przyjedzie do Namibii i będzie prosił o wybaczenie, na sali nie pojawią się ani Herero, ani Nama.
- mówi nam niemiecki ekspert.
A Kaunatjike proponuje, by Steinmeier wziął przykład z Willy’ego Brandta i tak jak niemiecki kanclerz ukląkł w Warszawie, tak niemiecki prezydent powinien złożyć hołd ofiarom niemieckiego ludobójstwa tam, gdzie do niego doszło, a nie w parlamencie, gdzie nie będzie prawdopodobnie żadnego z reprezentantów Herero i Nama.
Ostro na propozycję Berlina zareagowali też liderzy organizacji Ovaherero Traditional Authorities (OTA) i Nama Traditional Leaders Association (NTLA). W komunikacie prasowym z 16 maja 2021 r. jest mowa wręcz o „wykiwaniu rządu w Namibii, szokującym oszustwie, monumentalnym wstydzie”. Liderzy podkreślają, że umowa została nazwana „pojednawczą”, a nie „reparacyjną”.
„Umowa nie jest warta papieru, na którym ją spisano. Wzywamy więc ONZ, Unię Afrykańską i całą społeczność międzynarodową, by nie uznawać tej sztuczki Namibii i Niemiec. Apelujemy jednocześnie do ONZ i rządu Stanów Zjednoczonych o uznanie masakry dokonanej w latach 1904–1907 przez Niemców za ludobójstwo i zbrodnię przeciw ludzkości”.
Warto w tym miejscu podkreślić, że Herero i Nama próbowali już kilka lat temu domagać się sprawiedliwości przed sądami w USA, ale się nie powiodło i ich skarga na państwo niemieckie została oddalona.
Gdyby prześledzić chronologię namibijsko-niemieckich sporów o uznanie masakry na Herero i Nama za ludobójstwo, to dla obu stron kluczowy okazał się sierpień 2004 r. To wtedy polityk SPD i ówczesna minister federalna ds. współpracy gospodarczej i rozwoju Heidemarie Wieczorek-Zeul podczas obchodów 100. rocznicy masakry Herero i Nama w Namibii przeprosiła za zbrodnie niemieckich kolonizatorów i prosiła „w duchu wspólnego »Ojcze nasz« o przebaczenie win”. Publiczne przeprosiny wysokiej przedstawicielki rządu niemieckiego wprawiły w konsternację polityczny Berlin. Resort spraw zagranicznych kierowany wówczas przez Joschkę Fischera obawiał się, że tego typu deklaracje mogą zaowocować falą roszczeń. Wypowiedź pani minister uznano za jej prywatne stanowisko, a nie rządowe, ale ten incydent dał asumpt do kolejnych działań po stronie namibijskiej.
W 2006 r. Zgromadzenie Narodowe Namibii jednogłośnie przyjęło rezolucję wzywającą namibijski rząd do przedłożenia rządowi Niemiec żądania uznania masakry popełnionej przez wojska Cesarstwa Niemieckiego na plemionach Herero i Nama w latach 1904–1908 za zbrodnię ludobójstwa. Namibia miała również zażądać od Berlina reparacji wojennych. Od 2015 r. trwały dwustronne negocjacje między rządami, a w miniony piątek ogłoszono uzgodnienie umowy pojednawczej między Namibią i Republiką Federalną Niemiec. Rządy obu państw nie zdradziły szczegółów zawartego porozumienia, wiadomo jedynie tyle, że Berlin wyasygnuje do 2024 r. łączną kwotę 1,1 mld euro na poczet inwestycji w rozwój infrastruktury, szkolnictwa, dostępu do wody, reformy rolnej w Namibii. Strumień pieniędzy ma głównie popłynąć do miejscowości zamieszkiwanych przez plemiona Herero i Nama. Sami zainteresowani wątpią jednak, by środki zostały spożytkowane zgodnie z deklarowanym przeznaczeniem, a samą umowę, zwłaszcza brak podjęcia tematu reparacji i zastąpienia go dobrowolną pomocą rozwojową, uważają za upokarzającą. Namibijski pisarz Jephta U. Nguherimo w swoim felietonie na stronie portalu Namibian.com, nawiązując do porozumienia międzyrządowego, podkreśla, że bieżąca inicjatywa to drugie podejście rządu niemieckiego, by przeprosić Herero i Nama za wyrządzone krzywdy, zbrodnię ludobójstwa, zrabowania ziemi, zniewolenia, przyznanie się do winy, ale i zadośćuczynienie materialne. Jego zdaniem w 2004 r. państwo niemieckie odcięło się od przeprosin swojej minister, dziś przyznaje, że dokonało ludobójstwa, ale nie chce słyszeć o reparacjach.
„Przeprosiny bez zadośćuczynienia są w oczach ofiar niewiele warte. Zadaniem reparacji jest przywrócić ofiarom ich godność”.
- pisze Nguherimo.
A odnosząc się do planowanej na jesień wizyty prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera w Namibii, który ma oficjalnie prosić w tamtejszym parlamencie o przebaczenie, autor artykułu sugeruje, by Niemcy przyznały się do popełnionych w Afryce zbrodni również na forum własnego parlamentu. Tak jak w 1951 r. kanclerz Konrad Adenauer uczynił to w Bundestagu na skutek presji ze strony Izraela.
Zjednoczone w pruskim duchu przez Bismarcka i podniesione do rangi cesarstwa po zdruzgotaniu Francji Niemcy dość późno włączyły się do wyścigu kolonialnego. Sam Żelazny Kanclerz przez lata nie był entuzjastą zamorskiej ekspansji. Odgrywały tu swoją rolę zarówno pruskie przyzwyczajenia starego junkra do lądowego wymiaru polityki, jak i obawy wytrawnego stratega, że zamorskie ambicje narażą świeżo zjednoczone państwo na nieunikniony konflikt z niepodzielnie panującą na oceanach Wielką Brytanią. Jeszcze u progu lat 80., przemawiając na forum Reichstagu, kanclerz wskazywał na słabość niemieckiej floty i niebezpieczeństwo rewanżu ze strony niedawno upokorzonej Francji. Jednak duch czasów („Zeitgeist”) był nieubłagany, a szerokie kręgi przemysłowców, kupców, literatów, podróżników i zwykłych awanturników chciały, aby rozpierane swoją potęgą Niemcy wzięły udział w wyścigu o podział świata. I to z tych kręgów wyszły pierwsze inicjatywy i przedsięwzięcia, pierwsze kompanie handlowe i faktorie na dalekich wybrzeżach, dopiero później poparte przez militarną siłę państwa. Sam kanclerz, kiedy już przestawił się na nowe tory, pilnował, żeby zdobywanie kolonii nie naraziło Rzeszy na konflikt z innymi mocarstwami. Paradoksalnie większość z niewielkiego niemieckiego „imperium” – dzisiejsze Namibia, Tanzania, Togo i Kamerun w Afryce, Nowa Gwinea i drobne archipelagi na Pacyfiku – powstało właśnie za jego rządów. Z kolei polityka prowadzona przez młodego cesarza Wilhelma II, który odesłał Bismarcka na emeryturę, nie miała już w sobie nic z rozwagi i nieuchronnie prowadziła do starcia ze „starymi” mocarstwami kolonialnymi. Cesarz widział siebie w roli obrońcy białej cywilizacji i chciał widzieć Niemcy w roli oceanicznej potęgi. Marzenia o zamorskich Niemczech ostatecznie zakończyła klęska w wielkiej wojnie, to już jednak inna opowieść.
Tereny dzisiejszej Namibii były penetrowane przez Portugalczyków i Holendrów już od początków epoki kolonialnej. Od połowy XVII w. osiedlały się tu ludy Bantu, rywalizując z wcześniejszymi mieszkańcami. W XIX w. część plemion zajmowała się pasterstwem, niektóre z nich pod wpływem kontaktów z białymi, m.in. Burami i Portugalczykami, potrafiły posługiwać się bronią palną. Niemieccy misjonarze pojawiali się na wybrzeżu już w latach 40. Jednak pionierem kolonialnej obecności Niemców na tych ziemiach stał się Adolf Lüderitz z Bremy, pochodzący z rodziny kupieckiej wzbogaconej na handlu tytoniem. Lüderitz próbował wcześniej robić interesy w brytyjskich koloniach, a w roku 1883 „kupił” od miejscowego wodza plemiennego Nama obszary wokół zatoki zwanej przez portugalskich żeglarzy „Angra Pequena”. Zakup od początku nosił znamiona oszustwa, ponieważ Lüderitz w umowie celowo podał wielkość kupowanego obszaru w milach, co Nama wzięli za mile angielskie, a w rzeczywistości chodziło o mile niemieckie, pięciokrotnie dłuższe. Taki był wstęp.
Rok później kanclerz Otto von Bismarck ogłosił te ziemie niemieckim protektoratem, a w zatoce pojawiły się okręty wojenne.
Tak powstała Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia, na której terenach dziś istnieje niepodległa Namibia (nazwa pochodzi od ludu Nama).
W latach poprzedzających I wojnę światową po wojnach z ludami Nama i Herero propaganda krajów ententy podkreślała okrutny charakter niemieckich rządów i „strukturalną” nieudolność „pruskiego ducha” do rządzenia pozaeuropejskimi ludami. Prawdą jest, że okrucieństwo, rasizm, elementy ludobójstwa i zdarzająca się czasem przemiana cywilizowanych ludzi Zachodu w bezwzględnych morderców – tak celnie podsumowana w arcydziele wielkiego Józefa Conrada – to wszystko przytrafiało się przedstawicielom wszystkich kolonialnych narodów. Jednak nie da się ukryć, że sposób zarządzania koloniami przez Niemców ujawnił te wszystkie cechy stosunku rodaków Goethego i Kanta do podbitych i podporządkowanych, które znamy z dalszej historii XX w. Polski historyk prof. Marek Czapliński, wybitny badacz niemieckiego kolonializmu, wyróżnił różne postawy kolonizatorów wobec miejscowej ludności – od patriarchalnego protekcjonizmu („Murzyni są jak dzieci”) aż do zanurzonego w rasistowskich teoriach XIX w. traktowania czarnoskórych jako podludzi, a nawet zwierzęta. Warto jednak pamiętać, że pruskie cesarstwo to jeszcze nie III Rzesza. Okrucieństwo i nadmierny wyzysk były krytykowane m.in. w parlamencie (opozycyjne partie centrum i socjaldemokraci kwestionowali też wydatki ponoszone na utrzymanie kolonii), w liberalnej prasie i przez niektórych misjonarzy. Symbolicznym podsumowaniem moralnych kłopotów, jakie miała monarchia Hohenzollernów z własnym imperium, niech będzie fakt, że Wilhelm II odmówił podania ręki katowi ludu Herero, gen. von Trotha. Dla wymordowanych i zagłodzonych niewielka z tego pociecha.
Przyczyny buntów z lat 1904–1907 wynikały z istoty systemu kolonialnego. Europejczycy w ramach nierównoprawnych traktatów „kupowali” od plemiennych wodzów ziemię, potem brali miejscowe plemiona pod „opiekę”. Poza ziemią potrzebowali siły roboczej. Dodajmy tu jeszcze, że Niemcy, którzy późno dołączyli do wyścigu o podział świata, nie przepracowali dyskusji nad niewolnictwem, nie mieli tak wpływowego np. w Wielkiej Brytanii ruchu abolicjonistycznego. W ślad za kupcami i pierwszymi eksploratorami szli osadnicy i przysyłane z metropolii wojsko. Z drugiej strony polityka kolonialna wymagała partnerów, sprzyjała wyłanianiu wodzów i królów, z którymi można by rozmawiać, zawierać kolejne umowy. Mimo stosowania zasady „dziel i rządź” sprzyjało to kreowaniu silnych przywódców wśród ludności afrykańskiej. W momencie gdy ucisk stawał się nie do zniesienia, Afrykanie mieli więc przywództwo. Zakończona ludobójstwem rebelia Herero i Nama wiąże się z nazwiskami wodzów – Samuela Maharera z ludu Herero i Hendrika Witbooia z ludu Nama.
Dlaczego mówimy dziś o ludobójstwie, przecież buntów kolonialnych było sporo w różnych miejscach przez całe kolonialne stulecie Europy. Przyczyną jest nie tylko szczególne okrucieństwo niemieckich pacyfikatorów, metodyczny charakter zemsty – za kilkuset zabitych Niemców eksterminowano prawie wszystkich Herero. Represje obejmowały nie tylko wypędzenie pozostałych po militarnej klęsce przedstawicieli plemienia na pustynię i skazanie na śmierć głodową, ale też stworzenie dla reszty obozów koncentracyjnych.
Metodyczna eksterminacja zbuntowanych plemion wzbudziła oburzenie wśród części liberalnej niemieckiej opinii. Niektórzy niemieccy urzędnicy próbowali w ostatnim dziesięcioleciu niemieckiej obecności w Afryce Zachodniej odchodzić od wzorów krwawego gen. Lothara von Trotha. Wypada jednak zgodzić się z piszącym w NRD niemieckim historykiem Horstem Drechslerem, jednym z pierwszych badaczy zagadnienia, że po stłumieniu powstań Herero i Nama w Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej zapanowała „cisza cmentarza”.