Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Smoleńsk, pamięć i hejt

Ziarna smoleńskiej pamięci trafiły między chwasty, kąkole i na urodzajną glebę. Tak było z każdą polską tragedią przez wieki – w jednych klęski naszego państwa i narodu budziły zadumę, zdolność myśli i wolę czynu dla naprawy Rzeczypospolitej. Innych skłaniały do szyderstw, rozpaczy i zaprzaństwa.

Z gniewem i ze smutkiem oglądałem spektakl obmowy i oszczerstw pod adresem Lecha Kaczyńskiego, jaki pojawił się w ostatnich dniach. Obchodom 11. rocznicy 10 kwietnia 2010 r. towarzyszył głośniejszy niż przez lata jazgot. To zły prognostyk – oznacza, że ludzie, którzy w czasach Smoleńska tworzyli rząd III RP, z Donaldem Tuskiem na czele, czują się znów śmielej. Widzą, że znajdą posłuch nie tylko wśród starego anty-PiS-owskiego elektoratu; dziś celują w ten najmłodszy, który w okolicach antyaborcyjnych jesiennych protestów okazał się niezgorszym sojusznikiem lewicowo-liberalnej opozycji.

Nowe sposoby propagandy

Patrząc szerzej, widać coraz wyraźniej, że szkolny model edukacji patriotycznej mocno buksuje – to, co staje się częścią oficjalnej pamięci, silniej niż kiedykolwiek ulega deprecjacji pod wpływem popkultury, kanalizowanej przez social media i platformy streamingowe. Dom i szkoła zawsze miały silnych konkurentów ze strony grup rówieśniczych, wszelkich subkultur i tradycyjnych mediów. Ale jeszcze nigdy nie miały tak mocnego przeciwnika, przekazującego swoje komunikaty właściwie całą dobę, jak media społecznościowe.

Powiedzmy sobie gorzką prawdę prosto w oczy: z pomocą memów i virali naprawdę łatwo jest przekonać ludzi, których światopogląd dopiero się formuje, że „Smoleńsk to obciach”. A istotny kłopot z ośrodkami propagandy w rodzaju Soku z Buraka nie jest taki, że Roman Giertych robił interesy z Mariuszem Kozakiem-Zagozdą w publicznej toalecie. Główny problem jest taki, że znaczna część nie tylko młodszych odbiorców jest doskonale oswojona z takimi metodami przekazu – cywilizacyjnie coraz szybciej wracamy do kultury obrazkowej. Ale zamiast malowideł z Lascaux dostajemy nieustanny zgiełk i łatwy rechot ludzi osuwających się we wtórny analfabetyzm. I nie dotyczy to tylko „tamtych”. To nowy, socjologiczny trend. Specjaliści od marketingu politycznego dobrze już wiedzą, jak go wykorzystać. Gorzej z odpowiedziami na pytanie, jak spowalniać ten trend albo tworzyć wobec niego alternatywy.

Nie ma sensu zastanawiać się nad motywacjami Donalda Tuska, Leszka Millera i sekundujących im nie tylko w smoleńskich kwestiach lewicowo-liberalnych mediów. Pewne jest jedno, że obmowa i oszczerstwa stają się coraz łatwiejsze. Nie idzie jedynie o upływ czasu ani nawet o rozogniony konflikt między Prawem i Sprawiedliwością a totalną opozycją; nie idzie nawet o nowe nadzieje kompradorskich elit III RP, że uda im się już prędzej niż później przejąć władzę nad państwem i wszelkimi jego instytu-cjami.

Pytania o polskie państwo

Największym problemem jest to, na co wskazał Jarosław Kaczyński w niedawnym wywiadzie dla „Gazety Polskiej”: czy nasze państwo jest zdolne samodzielnie odpowia-dać na fundamentalne pytania i rozwiązywać najboleśniejsze zagadnienia. Jeszcze w 2016, 2017 r. dość powszechna była wiara wśród zwolenników i politycznego aktywu Prawa i Sprawiedliwości, że wystarczy znaleźć się u sterów, by problemy zaczęły znikać jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale instytucjonalna sterowność państwa zależy od zbyt wielu złożonych czynników – o tym politycy niechętnie mówią szerszej publice. Albo mówią wtedy, gdy już nie rządzą. Na to nakłada się sprawa, która gor-szy zniecierpliwionych. Wedle słów prezesa PiS to konieczność dojścia „do takiego momentu, w którym wszelkie [badawcze] wątpliwości nie będą miały miejsca”. To powoduje, że dla jakiejś części wyborców PiS sprawa smoleńska będzie politycznym Świętym Graalem – jeśli wątpliwości pozostaną z nami na kolejne lata i dekady.
Musimy się liczyć z upływem czasu. Nakazuje to pokora względem naszej śmiertelności i konieczność przyjęcia, że pokoleniowe zmiany bywają bardzo silnym determi-nantem społecznych i metapolitycznych zmian. Katastrofa smoleńska stała się na naszych oczach częścią polskiego mitu narodowego. Ale co będzie dalej? Jak każdy mit i ten nie jest prostym przekazem suchych faktów; jest opowieścią narodową/społeczną, toposem z dziejów idei. Platforma Obywatelska nie chciała, nie chce i nie będzie chciała, by ten mit zakorzenił się w polskiej historii, w społecznym i narodowym imaginarium.


Znakomitym tego świadectwem są poczynania prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego, jednego z liderów PO, dotyczące upamiętnienia Lecha Kaczyńskiego w stolicy. Polityczna bieżąca gra służy długofalowym celom. Zepchnięcie katastrofy smoleńskiej do rangi drugo- albo i trzeciorzędnych tematów, ważnych tylko dla „sekty smoleńskiej”, to spora korzyść, jaką ewentualnie mogą odnieść stare-nowe elity III RP. Wyszydzenie albo wyciszenie tej pamięci to czynnik ułatwiający wasalizację Polski na arenie międzynarodowej – tak było z każdym z naszych mitów na arenie dziejowej i historycznej.

Smoleński testament

Drobne wspomnienie sprzed kilku lat. W listopadzie 2012 r. w Krakowie odbyła się premiera filmu Marii Dłużewskiej „Testament” o katastrofie smoleńskiej. Gdzieś z boku sali stał mało jeszcze znany nawet krakowskiemu środowisku PiS Andrzej Duda. Dyskusję prowadził bodaj Wojciech Kolarski. Byłem jednym z panelistów. I pamiętam, że gdy powiedziałem, iż ten film będzie kiedyś pokazywany w TVP, po sali rozszedł się szmer niedowierzania. Tak powszechne było poczucie politycznej po-rażki. I siły Platformy Obywatelskiej. Tak już jest, że w złych czasach, zmęczeni niepowodzeniami, nie bierzemy pod uwagę możliwości przyszłych wygranych, a w lepszych czasach, uśpieni ułudą, że „wszystko będzie dobrze” – przestajemy liczyć się z możliwością przyszłych porażek. Jedna i druga postawa daleko wykracza poza to, co nazwałbym ostrożnym realizmem.


Dziś – jak się wydaje – istotna praca dotycząca 10 kwietnia 2010 r. powinna dotyczyć nie tylko „suchych faktów”, lecz także dobrej pamięci. Powyżej przedstawiłem dość pesymistyczny obraz socjologicznych i kulturowych przemian, które sprawiają, że ludzie pokroju Pawła Tanajny znajdują posłuch także wśród osób, które uważają się za konserwatywnych liberałów albo „prawdziwą prawicę”. Ale nihilizm nigdy jednak – jak dotąd – nie zniszczył polskiego imaginarium.


Nie wiemy, po jakich wodach będzie musiała płynąć Rzeczpospolita w kolejnych dekadach. Świadectwa historyczne pokazują, że w następnych pokoleniach budzono się zwykle z letargu. Zwykle to polska kultura, praca społeczna i szacunek dla insurekcyjnych zrywów, a w czasach II Rzeczypospolitej świadoma i odpowiedzialna praca insty-tucji pomagały w odbudowie narodowej tożsamości i w odradzaniu jej największych opowieści i mitów. W czasach nam współczesnych trzeba intensywniej myśleć o tym, jak łączyć wysoki przekaz historyczny i kulturalny z socjalmedialnym i popkulturowym. I to tak, żeby chcieli nas słuchać nie tylko sami swoi.

 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

​Krzysztof Wołodźko