Aż 24 świadków katastrofy smoleńskiej przedstawia wersję wydarzeń, która całkowicie odbiega od oficjalnych ustaleń zawartych w raportach MAK i komisji Millera. W tej liczbie są także nowi świadkowie występujący w filmie „Anatomia upadku” Anity Gargas. Wskazują oni, że w Smoleńsku doszło do eksplozji, obalają też teorie „beczki” i „pancernej brzozy”. Czy świadectwa tylu ludzi można uznać za konfabulacje? - pyta „Gazeta Polska”.
– Zespół Parlamentarny zebrał dotychczas relacje 67 świadków katastrofy. Spośród nich 24 osoby z pewnością widziały lub słyszały zjawiska świadczące o eksplozji w powietrzu – mówi „GP” Antoni Macierewicz, przewodniczący Zespołu Parlamentarnego ds. Wyjaśnienia Przyczyn Katastrofy Smoleńskiej. I wylicza precyzyjnie: – Były to dźwięki eksplozji i/lub rozbłysk ognia, pojawienie się kuli ognia oraz/lub rozpadanie się samolotu w powietrzu (najczęściej relacje te wskazują na odpadnięcie ogona samolotu przed jego ostatecznym upadkiem na ziemię, trzy relacje dotyczą odpadnięcia skrzydeł, a dwie osoby mówią o wirujących blachach spadających na drzewa i na ziemię). Spośród pozostałych świadków większość (32) wskazuje, że słyszała nienaturalne dźwięki silników określane najczęściej jako „huki i trzaski” lub dźwięk „kosmiczny”, „wysoki”, „świszczący”, „przerywany”. Pozostali albo w ogóle nie słyszeli żadnego dźwięku, choć np. poczuli „trzęsącą się ziemię”, albo twierdzą, że „nagle we wszystkich samochodach włączyły się alarmy”.
Ich zeznania podważają tezy MAK i Millera
Tymczasem prokuratury polska i rosyjska ignorują te świadectwa – zeznania tych, których przesłuchano, nie wpłynęły na bieg śledztwa. Niektórych świadków w ogóle nie przesłuchano.
– Trzej bohaterowie „Anatomii upadku”, którzy widzieli ostatnie sekundy lotu Tu-154M nr 101, twierdzą, że nie byli przesłuchiwani ani przez polską, ani przez rosyjską prokuraturę – mówi autorka filmu Anita Gargas. Kierowca autobusu, motocyklista oraz pracownik pobliskiego zakładu byli świadkami ostatnich chwil tragicznego lotu rządowego tupolewa. Ich zeznania są sprzeczne z tym, co podają w raportach eksperci MAK i Millera.
Nikołaj Szewczenko, kierowca, prowadząc autobus jadący z Pieczerska do Smoleńska, widział ostatnie sekundy przelatującego nad drogą Tu-154. Jechał, jak mówił, ulicą Kutuzowa, kiedy usłyszał ryk silników samolotu. Wówczas gwałtownie zahamował i obserwował zdarzenie przez okno autobusu. – Usłyszałem samolot, zobaczyłem iskry z samolotu, idzie bardzo nisko, kołami w dół – stwierdził w „Anatomii upadku”. Szewczenko podkreślił, że tupolew przeleciał nad ulicą w Smoleńsku w pozycji normalnej, a nie odwróconej kołami w górę.
– Nad drogą w jakim leciał położeniu? – pytała kierowcę Anita Gargas. Nikołaj Szewczenko: –
W położeniu brzuchem w dół, zrozumieliście mnie? Kołami w dół, tak jak się idzie do lądowania.
– Nad drogą? – upewnia się reżyserka. –
Tak, nad drogą – potwierdza Szewczenko.
Przypomnijmy, że
według raportów MAK i komisji Millera polski samolot jeszcze przed drogą uderzył w brzozę, która miała urwać mu kawałek skrzydła, po czym obrócił się na bok, a następnie kołami w górę – w tej pozycji rzekomo przeleciał nad ulicą.
Rosyjski lekarz Nikołaj Bodin – właściciel działki położonej obok garaży przylegających do lotniska Siewiernyj, na której stoi brzoza odpowiedzialna jakoby za zniszczenie skrzydła samolotu – mówi w filmie „Anatomia upadku”, że to on przyniósł pod brzozę fragmenty samolotu, które znalazł. Bodin twierdzi:
„Małych elementów było dużo, leżały też na drodze. Pobiegłem w kierunku miejsca katastrofy. Gdy wracałem, zebrałem leżące tu części i przeniosłem pod brzozę”.
Tymczasem według raportów rosyjskiego i polskiego fragment skrzydła, jaki tam znaleziono, oderwany został w wyniku zderzenia z brzozą i dlatego tam został znaleziony.
Anatolij Żujew, dozorca, ok. godz. 10.35–10.40 przyszedł do swojego garażu przy lotnisku Siewiernyj, znajdującego się około 300 m od miejsca tragedii. Po 5–10 minutach usłyszał szum silników samolotu. Była gęsta mgła, więc nie widział maszyny. Nagle – jak zeznał – ryknęły silniki i w odległości 150 m zobaczył sylwetkę tupolewa. Leciał na wysokości 10 m, ale próbował wzbijać się, bo był nachylony do góry pod kątem 40 st. do horyzontu. –
Po tym, jak samolot wyłonił się na chwilę z mgły, był to moment, kiedy zaryczały silniki, powstał silny, oślepiający błysk. Po tym błysku obserwowałem samolot przez 1–2 sekundy, próbował nabrać wysokości – zeznał Żujew.
Anatolij Żujew tak określił w rozmowie z Anitą Gargas to, co widział:
„Taki wybuch był jak żółtko, żółtko jajka, okrągłe i nic więcej”.
Właściciel jednego z garaży stojącego niedaleko miejsca katastrofy był tam, gdy nadlatywał polski samolot. Powiedział autorce filmu: „
Trzy głuche huki, trzy głuche huki, z małą przerwą. Jak nastąpił ten ostatni, było widać niewielki język ognia”.
Anita Gargas dotarła też do motocyklisty Siergieja Mikiszanowa, który był widoczny na zdjęciach z 10 kwietnia 2010 r. Gdy wydarzyła się katastrofa, był przy swoim garażu, opodal miejsca tragedii.
Powiedział o gwałtownie milknącym dźwięku silnika i olbrzymiej liczbie małych części samolotu, które spadły na ziemię w miejscu, gdzie według Zespołu Parlamentarnego Antoniego Macierewicza miało dojść do wybuchu w Tu-154. „
Byłem w garażu. Nagle dźwięk samolotu znikł. Zrozumiałem, że coś się wydarzyło, jakaś katastrofa. Poszedłem tam. Część skrzydła spadła blisko szosy (wskazuje ręką). Spadając, zahaczyła o przewody elektryczne biegnące przy szosie, ale ich nie zerwała, druga część spadła w zarośla, pięć metrów dalej. Samolot wtedy zaczął się wznosić. Nad szosą przelatywał na wysokości tych drzew (pokazuje). 30–50 metrów za drogą leżały już kolejne elementy, w tym część ogonowa. Małe części były tu rozrzucone wszędzie. Dalej nie poszedłem”.
Inny świadek, pracownik pobliskiego zakładu produkcyjnego, który widział katastrofę, powiedział dziennikarce „Gazety Polskiej”: „
Podniosłem oczy i widzę, a wszystko jeszcze leci w powietrzu, nieduże elementy”.
Spadające kawałki samolotu widział także pracownik pobliskiego zakładu produkcyjnego, przed szosą, za którą rozbił się tupolew. „
Spojrzałem w górę, a wszystko leci w powietrzu, choć wysokość nieduża, elementy duraluminium”.
Ciekawa jest wypowiedź w filmie strażaka ze Smoleńska, który tak skomentował fakt, że żaden z jego kolegów uczestniczących w akcji nie chce rozmawiać z polską ekipą filmową: „
Wszyscy się boją, boją się”. Czego ludzie mieliby się bać, skoro – jak wynika z raportów MAK i komisji Millera – to polscy piloci spowodowali katastrofę?
Całość artykułu w tygodniku „Gazeta Polska”
Źródło: Gazeta Polska
Leszek Misiak,Grzegorz Wierzchołowski